niedziela, 3 listopada 2013

#3

Koper leżała na wpół przytomna na kanapie, z nosa leciała jej krew, a obok niej Przemo, który podniósł się raptownie znad stolika, na którym była kreska białego proszku. Do tego karta kredytowa i mały plastikowy woreczek, nie musiał mi nic mówić.
Co ona nawyprawiała, czy ten idiota całkowicie wyprał jej mózg? Zawsze była przeciwko jakimkolwiek używkom, nawet kiedy ja odkryłam zielsko, za co teraz przeklinam samą siebie, ona stała z dala od tego. A tu nagle co? Od razu, z grubej rury? Przecież to nie przelewki, amfetamina silnie uzależnia, nie ważne, czy wzięła raz, czy siedemnaście. Bałam się, że już za późno, że nie dam rady jej z tego wyciągnąć… Jak mogła zrobić coś takiego? Czy on ją do tego namówił, a może groził, że ją zostawi? Iza zawsze stawiała Przemka wyżej od wszystkich, był dla niej wielkim autorytetem, jej facetem starszym o trzy lata, którym może się pochwalić przed koleżankami, który zawsze wkręci ją na dobrą imprezę. Na którym może polegać, choćby świat się palił i walił.
- Ty gnoju, jak mogłeś… - Spojrzałam na niego z obrzydzeniem, nie dając dojść do głosu. – Gówno mnie obchodzi, czy tego chciała, czy też nie, rozumiesz?! Ile wzięła?!
- Zluzuj, mała, Iza to stary ćpunek – zaśmiał się i wstał, rozglądając wokół błędnym wzrokiem z zaciśniętą szczęką.
- Co ty pieprzysz, ona nigdy…
- Widocznie dobrze jej nie znasz – rzucił, zaszczycając mnie spojrzeniem. – Iza, pobudka! – wydarł się nad uchem rudowłosej. Koper jakby ocknęła się z przyjemnego snu, otworzyła oczy i spojrzała na niego. – Chodź, lecimy do klubu. – Porwał ją za rękę i pociągnął w stronę wyjścia, zatrzasnął drzwi. Podejrzewałam, że w ogóle mnie nie zauważyła…
Nie wiedziałam, co mam zrobić. Byłam sama w domu Koper, wokół mnie pełno narkotyku, którego szczerze nienawidziłam – przecież odebrał mi przyjaciółkę. Nagle zrozumiałam, dlaczego Iza ostatnio się nie odzywała, nie miała czasu. Albo na kilkunastogodzinnej fazie, albo na głodzie, nie myślała racjonalnie, nie wspominając o pamiętaniu czegokolwiek.
Wzdychając po raz enty tego dnia, zabrałam swoje rzeczy, proszek spuściłam w toalecie, a na stole zostawiłam kartkę z prośbą o kontakt, kiedy dojdzie do siebie. Zakluczyłam drzwi i wróciłam do pustego mieszkania.
Spojrzałam na zegarek – „19:47”. Michał pewnie już siedzi ze znajomymi w pubie, a może… może uda mi się zdążyć między treningiem a popijawą. Wyjęłam Zetkę, wybrałam numer Kubiaka.
- Halo? – W tle słyszałam męskie głosy i muzykę. O dziwo, nie za głośną.
- Cześć, to ja… - zaczęłam niepewnie. Odchrząknęłam. – Chciałam tylko powiedzieć, że wszystko w porządku i dotarłam cała do domu, gdybyś się zamartwiał – sarknęłam, w sumie nie wiedząc, skąd tyle jadu w moim głosie. Byłam rozchwiana, najchętniej rozpłakałabym się jak mała dziewczynka. Zamrugałam, zatrzymując niechciane łzy. – Iza w sumie też w porządku, to chyba jakiś fałszywy alarm.
- Rozumiem, że żałujesz powrotu do Katowic… - Głosy ucichły, musiał odejść od znajomych. – Następnym razem tak łatwo cię nie puszczę, a z koleżanką sam porozmawiam przy najbliższej okazji! – Mogłam przysiąc, że właśnie uśmiecha się z tym cwaniackim błyskiem w niebieskich oczach.
- No, nie wiem, czy będzie to możliwe… - Westchnęłam, siadając na kanapie.
- Coś się z nią jednak stało? – Spoważniał.
- Nie. Chociaż w sumie tak, ale to nie jest rozmowa na telefon – mruknęłam, uważnie studiując swoje pozadzierane skórki przy paznokciach. Mam zajęcie na wieczór!
- Misiek, wracaj, koniec romansowania! – Usłyszałam, mimowolnie się uśmiechając.
- Okej, nie przeszkadzam. Wracaj do znajomych, buziaki! – Rozłączyłam się, rzucając telefonem gdzieś na sofę.
Zrobiłam zieloną herbatę, do pokoju przyniosłam miskę z gorącą wodą i odrobiną soli, a także cały zestaw do pazurkowania – to odciągnie mnie od jakichkolwiek myśli. Włączyłam program muzyczny i nucąc pod nosem znane piosenki, zajęłam się swoimi dłońmi, które po ostatnich wyprawach były w opłakanym stanie. Doprowadziwszy je do porządku, postawiłam na krwistoczerwony lakier. Ach, te dawne czasy liceum, kiedy codziennie na paznokciach miałam inny kolor!
Rozglądając się po pokoju moją uwagę przykuł laptop, starannie schowany na szafie. Może jednak znalazła się jakaś oferta przez ten czas…
Poszukuję młodej pracowitej dziewczyny do pracy jako asystentka menadżera zespołu muzycznego. Wymagania: dyspozycyjność, znajomość języka angielskiego. Kontakt…
Więcej czytać nie musiałam, bez patrzenia na zegarek wykręciłam numer.
- Halo? – Usłyszałam niski zachrypnięty głos mężczyzny.
- Dobry wieczór, dzwonię w sprawie oferty pracy zamieszczonej…
- O! Świetnie, kiedy mogłabyś zacząć?
- Karol, chodź tu!
- Myślę, że od jutra?
- Dobra, wiesz co, to bądź jutro o ósmej wieczorem przy KATO, tam się spotkamy. – Rozłączył się.
Czy ja właśnie dostałam pracę…?
***
Cały dzień spędziłam na szukaniu odpowiedniego ubrania na spotkanie z Karolem. Przegrzebałam całą szafę, po czym postawiłam na skórzaną spódnicę i luźną czerwoną koszulę. Wiedziałam, że to dość odważnie, jednak pracodawcą był facet, co wiązało się z pokazaniem mnie od jak najlepszej strony, zarówno wewnętrznej, jak i zewnętrznej.
Równo o dwudziestej stanęłam przed KATO, mając nadzieję, że w drodze nie rozmazałam czerwonej szminki.
- Cześć, czy to ty dzwoniłaś do mnie wczoraj? – Usłyszałam za sobą. Odwróciłam się i… zaniemówiłam.
Przede mną stał facet-marzenie. Dobrze zbudowany, ale nie mięśniak, nie gigant, ale w mimo moich szpilek nadal był wyższy ode mnie o pół głowy. Spod opiętych na bicepsach rękawów koszulki polo wystawał kawałek tatuażu. Kilkudniowy zarost nadawał mu zadziorności, jak i burza ciemnych włosów, z których każdy wydawał się sterczeć w inną stronę, tworząc artystyczny nieład. I do tego oczy, które przypominały bezgwiezdne niebo.
Otrząsnęłam się, widząc jego pytające spojrzenie, połączone z kpiarskim uśmiechem.
- Tak, to ja. Zuza Konopka. – Wyciągnęłam w jego stronę dłoń, którą wziął delikatnie w obie ręce.
- Spadłaś mi z nieba, Zuza. Chodźmy, w barze po drugiej stronie czekają już chłopaki – rzucił, wskazując mi drogę.
Muszkieterzy okazali się cudowną trójką raperów, którzy dopiero zaczynali rozkręcać swoją karierę. Byli zabawni, o szczerym uśmiechu, widać, że uwielbiali swoją robotę. Czerpali przyjemność ze swojego towarzystwa, Tomek co rusz zapisywał nowe teksty na serwetkach wyproszonych od biuściastej kelnerki. Karol próbował mnie wybadać, ale kiedy któryś z chłopaków widział, że pytanie jest trochę niezręczne – od razu przychodzili z odsieczą. Miałam swoich obrońców, którzy potrafili warknąć na swojego szefa, kiedy zaszła taka potrzeba. Po wieczorze w ich towarzystwie miałam pewność, że to będzie wymarzona praca.
- To jak, Konopka? – zaśmiał się Tomek, kiedy wyszliśmy na katowickie ulice, pogrążone w mroku. – Zaopiekujesz się naszą trójką wariatów?
- Jak mogłabym wam odmówić, chłopaki! – Spojrzałam po nich, mieli ucieszone miny. – Kiedy będę mogła podpisać umowę? – zwróciłam się do Karola.
- Kiedy tylko chcesz… - Puścił mi perskie oko, a na moje policzki wbiegł rumieniec. Muszkieterzy zaczęli się śmiać i rzucać dwuznaczne komentarze, a Karol uciszył ich machnięciem ręki. – Proponuję jutro, jakoś popołudniu, będę dzwonił. Trasę zaczynamy z początkiem października, więc jeszcze prawie miesiąc… ale będziesz mi potrzebna przy organizacji, nie wszystko jest zapięte na ostatni guzik. No i ostatnia kwestia, musisz z nami jeździć w trasy, czy chłopakowi, dziewczynie, kotu, komukolwiek, nie będzie to przeszkadzać? – Spojrzał na mnie spod uniesionych brwi. Tak, nawet brwi miał za idealne, jak na faceta.
- Nie, jestem sama – wydukałam, patrząc prosto w ciemne oczy bruneta.
- To wszystko załatwione. Chodź, odwiozę cię, nie będziesz się włóczyć sama po nocy – mruknął z uśmiechem.
- Ej, Karol, a my?!
- Wy jesteście wystarczająco duzi, by wrócić taksówką – rzucił, przybijając im piątki na pożegnanie. Mnie cała trójka wyściskała, a po chwili siedziałam w jeepie commanderze. Spojrzał na mnie pytająco, włączając radio.
- A, tak. Osiedle Tysiąclecia, kamienica na Wiśniowej – podałam mu adres, zapinając pas.
- Zahaczymy po drodze o jakiegoś McDrive’a, okej?
- Nie ma problemu. – Uśmiechnęłam się, i tak wdzięczna za podwózkę.
Karol jeździł na skróty, wąskimi uliczkami, zgrabnie wymijając taksówkarzy. Miasto znał jak własną kieszeń, o czym świadczyło rozluźnienie, nucił pod nosem piosenki razem z wokalistą. Mimo, iż było to nasze pierwsze spotkanie, czułam, jak stopniowo topnieję, jak moja warstwa ochronna, tak starannie pielęgnowana i tworzona, powolutku, małymi częściami opada. Kupił mnie całkowicie, proponując „śmieciowe” jedzenie na parkingu. Jak mogłabym odmówić? I to jeszcze Karolowi?
Do mieszkania wróciłam zadowolona i uśmiechnięta, nie tylko z powodu nowej pracy. Bo co mi po robocie, w której nudziłabym się za biurkiem w wielkim korpo, skoro mogłam robić coś, przy czym niewątpliwie będę się dobrze bawić.
Po szybkim prysznicu i zmyciu makijażu niemal natychmiast wylądowałam w łóżku. Wcześniej nie czułam, jak bardzo byłam zmęczona. Niby cały dzień czekania na wieczór, a jednak przeżywanie i spotkanie z chłopakami zrobiły swoje.
- Zuza? Jesteś tam? – usłyszałam jakby przez ścianę z waty. Przykryłam uszy poduszką i odwróciłam się na drugi bok, mając nadzieje, że to jakiś sen. – Zuza!
Przez rolety przebijały się nieśmiało pierwsze promienie słońca, rzucając jasną poświatę na moją granatową pościel. Pukanie do drzwi całkowicie wybiło mnie ze spania, z wielkim ziewem podniosłam się z łóżka i wyklinając pod nosem porannego gościa, przekręciłam klucz w zamku, zaraz wracając się w głąb mieszkania, do łazienki, po szlafrok. Przetarłam kciukami wciąż zaspane oczy.
- Kto tam? – Ziewanie nie dawało mi spokoju, uporczywie uniemożliwiając odpowiednie powitanie.
- Zuza, pomożesz mi? – Przede mną stała Izka, z podkrążonymi oczami, wychudzona, ręce latały jej, mimo prób utrzymania ich nieruchomo.
- Izuś… chodź, siadaj. Zrobię jakieś śniadanko, w końcu pogadamy – powiedziałam spokojnym tonem i złapałam ją za rękę, widząc jej rozdrażnienie.
- Nie, ty nic nie rozumiesz! – Wyrwała swoją dłoń z mojej. – Musisz mi pomóc, chociaż raz w tym cholernym życiu! Jesteś moją przyjaciółką?! – Pokiwałam twierdząco głową, bojąc się jej wieści. – Musisz mi załatwić trochę kasy, bo… bo się zadłużyłam, a to nie jest bezpieczny koleś, wczoraj mnie dorwali – szeptała, jakby bojąc się, że ktoś nas usłyszy. Jej rozbiegany wzrok coraz częściej zerkał w stronę zamkniętych drzwi do sypialni. – Jesteś sama?
- Tak, jestem sama, jak zwykle. Siadaj, i to już – rzuciłam, idąc w stronę kuchni.
- Zuza, ja potrzebuję tych pieniędzy na teraz, zaraz! Ja… ja muszę… - powiedziała łamiącym się głosem, spojrzała na mnie błagalnie. Domyślałam się, na co potrzebuje, nie chciałam jednak dać tego po sobie poznać.
- Dobrze, ale wytłumacz mi, dlaczego się zapożyczyłaś u jakiegoś podejrzanego typka, skoro mogłaś spokojnie przyjść do mnie? Przecież wiesz, że z chęcią bym ci pomogła! – Podparłam dłonie na biodrach, patrząc na nią wyczekująco.
- Kurwa mać! Potrzebuję twojej pomocy teraz! Dasz mi ją, czy nie?! Ja… - Spojrzała na zegarek. – Kurwa, to już szesnaście godzin, ja pierdolę, nie mogę, nie wytrzymam – jęknęła, opadając bezsilnie na fotel. Spojrzałam na nią spod ściągniętych brwi.
- Iza, masz mi w tej chwili powiedzieć całą prawdę. Bo czuję, że coś kręcisz – zażądałam, wstawiając wodę na kawę.
- Możesz mi pożyczyć stówkę do jutra? Tylko do jutra, wtedy przyjdę i wszystko ci wyjaśnię… - Podbiegła do mnie, łapiąc za rękę. – Proszę, Zuziek, ile razy ratowałam ci dupę? Proszę… - Spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
- Nie myśl, że jestem ślepa – wyszeptałam twardo, patrząc prosto w jej zaćpane zielone oczy. Spuściła wzrok, potarła nos. – Pożyczę ci te pieniądze, ale dobrze wiesz, że potrafię rozpoznać, kiedy ludzie kłamią. I mam nadzieję, iż następnym razem nie będziesz tak naiwna, kiedy tu przyjdziesz. W ogóle cię nie wpuszczę w takim stanie. Byłam u ciebie nie dalej, jak przedwczoraj, Iza. – Spojrzała na mnie, wyraźnie zaskoczona. – Tak, i widziałam, co się z tobą działo, jak Przemek wyciągnął cię praktycznie nieprzytomną, naćpaną do jakiegoś klubu, a przynajmniej tak twierdził – wycedziłam, idąc po torebkę. Wyjęłam banknot z portfela i wcisnęłam jej w rękę. – Więcej tutaj nie przychodź w takim stanie. Nie będziemy w ten sposób rozmawiać, a uważam, iż mamy o czym pogadać. – Zwiesiła smętnie głowę, kiwając nią potulnie. – Mała, jeśli to nie będzie ostatni raz, uwierz, nie będzie przyjemnie. – Otworzyłam jej drzwi, ucałowała mnie na pożegnanie i wyszła, zbiegając po schodach. – Uważaj na siebie! – krzyknęłam za nią, na co pomachała lekceważąco ręką.
Wiedziałam, że z pewnością nie robię źle, ale zdawałam sobie jednocześnie sprawę z tego, iż gdybym nie dała jej kasy na ćpanie, posunęłaby się nawet i do przespania z dilerem, byleby tylko dostać towar. Wybrałam mniejsze zło, mając nadzieję, że się opamięta i przyjdzie do mnie, bym jej pomogła. I tym razem nadzieja nie ma być matką głupich, o nie…
***
Późnym popołudniem, po ochłonięciu od porannego zajścia, umówiłam się z Karolem na podpisanie umowy. Mieliśmy się spotkać na Mariackiej, ale spóźniłam się na autobus, więc brunet przyjechał, właściwie bez żadnego uprzedzenia – zgarnął mnie jeszcze z przystanku, nawet nie rozłączając naszej rozmowy.
- Wskakuj, skoczymy do dobrej restauracji pod miasto – rzucił, otwierając przede mną drzwi. Tak, wyszedł z auta specjalnie po to!
- Ale Karol… - Spojrzałam na siebie. Byłam w jeansach i bokserce. – Chyba nie jestem zbyt dobrze ubrana na jakiś obiad, może pójdę się przebrać?
- Daj spokój, to knajpa kolegi. Poza tym, nikt i tak nie będzie nas widział, wziąłem stolik w dobrym miejscu. – Mignął klawiaturą mlecznych zębów w uśmiechu. Wywracając oczami, wsiadłam do auta.
- Zawsze jesteś taki uparty? – mruknęłam, gdy już włączył się do ruchu.
- Tylko jeśli chodzi o piękne kobiety.
Miałam ochotę zaprzeczyć, ale zaraz uniósł palec wskazujący i skutecznie mnie tym uciszył. Skupiłam się na demo Muszkieterów, grającym cicho w tle.
- Wow, oni naprawdę… mają potencjał – zaczęłam. – Wiesz, nie znam się jakoś szczególnie na tym typie muzyki, ale to mi się podoba! – Uśmiechnęłam się, spoglądając na Karola. – Myślę, że będzie się nam dobrze pracować.
- Co do tego… nie dogadaliśmy wczoraj wszystkiego. Ogółem, mam agencję PR, a z chłopakami jeżdżę bardziej dla zabawy, aniżeli zarobku, traktuję ich jak – zaśmiał się – swoje dzieci, na które muszę mieć oko. Więc zostaniesz zatrudniona teoretycznie w mojej firmie, ale będziesz tylko do spraw Muszkieterów… odpowiada ci to? – Spojrzał na mnie pytająco.
- Jasne. Wiesz, wywalili mnie z poprzedniej pracy, od prawie miesiąca żyję z resztek na koncie, więc ważne jest dla mnie tylko to, by mieć robotę – przyznałam się, nerwowo wykręcając sobie palce.
- Nie musisz mi się tłumaczyć, Zuza – zaoponował, patrząc na mnie ze zrozumieniem. – Każdy ma swoje sprawy, szanuję to.
- Niezręcznie się czułam, nie mówiąc ci o tym – mruknęłam, uśmiechając się sceptycznie.
- Za dużo myślisz. Dalej… wynagrodzenie, to sześć kawałków miesięcznie, oczywiście koszty wyjazdów wpuszczasz w firmę, warunek mam jeden: nie przesadzaj z wydawaniem kasy na chłopaków.
- Jasne. – Przytaknęłam, w lekkim szoku.
Powinnam napisać książkę, „Jak z posadki barmanki żyjącej głównie z napiwków, przejść do zarabiania nieco więcej niż średnia krajowa”.
- Zaliczkę wrzucę ci na konto, jak tylko spiszemy wszystkie dane… Tylko nie wyjedź mi teraz z tekstem, że nie jesteś pełnoletnia – sarknął, widząc moje wielkie oczy.
- Nie! Wyglądam na taką? – obruszyłam się, krzyżując ręce na piersiach.
Dwadzieścia jeden wiosen to nie tak dużo, ale uważałam, że wyglądam na swój wiek – no, na pewno nie na osiemnastkę-uciekinierkę do wielkiego miasta.
- Nie, absolutnie nie. – Zlustrował mnie uważnym spojrzeniem. – Ostatnio tak wyszło, że jakaś fanka chłopaków chciała się wkręcić w nasze towarzystwo, a że od dłuższego czasu szukam pomocy, dopiero przy podpisywaniu umowy prawda wyszła na jaw… - Potarł czoło w konsternacji.
- Spokojnie, jestem z ’92 – zaśmiałam się, uspokajająco poklepując go po ramieniu.
- Wierzę na słowo. – Puścił mi perskie oko i zgasił silnik. – Jesteśmy na miejscu.
Bez słowa otworzył mi drzwi i zaprowadził do środka. Wnętrze było bardzo przytulne i wręcz intymne – czekoladowe ściany, jasne zasłony w oknach, które odgradzały klientów od świata zewnętrznego. Zamiast sztywnych krzeseł, tak bardzo znienawidzonych przeze mnie, były wygodne fotele, w których można było się rozsiąść i wygodnie porozmawiać, bez zamartwiania się o to, czy siedzę prosto.
Po złożeniu zamówienia Karol wyciągnął teczkę z papierami, prosząc, bym przeczytała sobie na spokojnie umowę, a podpisywać będziemy po obiedzie. Kelnerka, która nas obsługiwała, spoglądała na mnie podejrzliwym wzrokiem, ale to olałam – przynajmniej początkowo.
- Smacznego – burknęła tleniona blondi w moją stronę, z łaską stawiając przede mną talerz z sałatką gyros. Skrzywiłam się w odwecie i spojrzałam na Karola.
- Nie przejmuj się tą dziunią – prychnął, upijając łyk soku porzeczkowego. – Kiedyś chciała coś ze mną mieć, ale jej się nie udało… - Błysnął zębami w cwaniackim uśmiechu. – Smacznego, Czarnulko – mruknął, bacznie obserwując moją reakcję. Spąsowiałam, odburknęłam „nawzajem” i spuściłam wzrok na talerz.
Kiedy już napełniłam swój wiecznie głodny brzuszek, przejrzałam umowę raz jeszcze, dokładnie czytając każdą stronę. Brunet miał ze mnie nie lada ubaw, gdy usilnie szukałam kruczków.
- No co? Ciągle o tym się mówi! – mruknęłam, robiąc obrażoną minę. Karol zaśmiał się w głos, zwracając uwagę pozostałych gości.
- Już nic nie mówię, czytaj sobie. – Jak mam „sobie czytać”, kiedy nie spuszczasz ze mnie wzroku choćby na chwilę?!
Po kilku długich minutach, pełnych milczenia i wymieniania ukradkowych spojrzeń, poprosiłam o długopis. Podał mi czarny pisak z białym napisem KUBACKI PR.
- No to czas na świętowanie. Co prawda, ja prowadzę, ale ty możesz wypić kieliszek szampana, jeśli chcesz.
- Wolałabym poświętować z tobą, poczekamy do kolejnej okazji. – Uśmiechnęłam się, oddając mu podpisane już papiery.
Blondi podała nam jeszcze po szarlotce z lodami i powoli zaczęłam robić się senna, dochodziła jedenasta. Nawet nie odczułam czasu spędzonego w towarzystwie Karola, rozmawiało nam się niezwykle lekko, jakbyśmy się znali kawał czasu, a nie zaledwie od wczoraj. Odwiózł mnie pod samą klatkę i, ku mojemu zaskoczeniu, zgasił silnik oraz wyłączył światła.
- Mam nadzieję, że dasz się wyciągać częściej na obiady – powiedział nieco ochrypłym głosem, unosząc brew.
- To zależy od okazji… - Sięgnęłam do tyłu po swoją torebkę, zaraz zrobił to samo, a w efekcie zderzyliśmy się czołami. – Au! – Rozmasowałam obolałe miejsce, a Karol zaśmiał się i powtórzył mój gest.
- Nadmierna uprzejmość boli – mruknął z uśmiechem, spoglądając mi w oczy. Na tle rozgwieżdżonego nieba za oknem, były takie same. – Jutro koło południa mamy próbę – szepnął, podając mi torebkę.
Pokiwałam tylko głową, zahipnotyzowana jego chropowatym głosem. Jakby ciągle miał chore gardło, przemknęło mi przez myśl. Uśmiechnęłam się do bruneta, sięgając do klamki. Zaraz wysiadł z auta i otworzył mi drzwi, nachylając się, gdy moje nogi już miały dotknąć chodnika. Odchrząknęłam, zakładając zagubiony kosmyk włosów za ucho.
- Będę się zbierać, padam – szepnęłam, niezdolna do jakiegokolwiek głośniejszego dźwięku. Bałam się, że mój głos będzie piskliwy, jak u małej dziewczynki! – Jutro postaram się być punktualna, obiecuję.
- Wpadnę po ciebie, żeby się upewnić. A teraz… słodkich snów, Czarnulko. – Jego szept rozniósł się po całym moim wnętrzu, przymknęłam oczy, napawając się tą ostatnią chwilą i wstałam, oparłam się o tylne drzwi.
- Dobranoc – powiedziałam cicho.
Wymknęłam się z jego pułapki, ramion po moich obydwu stronach. Zaraz usłyszałam za sobą cichy śmiech, ale się nie obejrzałam. Czułam na sobie jego wzrok, póki nie weszłam do klatki. Wyjeżdżającego spod mojej kamienicy jeepa podglądałam przez okno, uprzednio zapaliwszy jedynie lampkę na stole.
Oparłam się o balkonowe drzwi i zjechałam po nich, aż poczułam podłogę pod tyłkiem. Wypuściłam powietrze nagromadzone w płucach, a leniwy uśmiech wpełzł na moje usta.
***
Z samego rana poszłam pobiegać, dawno tego nie robiłam. Po krótkim odcinku miałam język na brodzie, a mięśnie paliły mnie żywym ogniem – tak, zdecydowanie potrzebowałam powrotu do formy, dla własnej zdrowotności. Przecież gdyby przyszło mi uciekać od gwałciciela czającego się w ciemnym zaułku, nie dałabym rady!
Po gorącym prysznicu i jajecznicy rozsiadłam się wygodnie na sofie z wielkim kubkiem mlecznej kawy, włączając serial. Spojrzałam na telefon akurat w momencie, gdy podświetlił się, ujawniając połączenie przychodzące.
- Halo? – mruknęłam do telefonu, jeszcze zanim rozbrzmiał dźwięk dzwonka.
- Ja pierdolę, mogłabyś czasem odpisać! – westchnął Kubiak.
- O, cześć. Miałam wczoraj zajęte popołudnie, a potem padłam… - Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie o Karolu.
- Dobra, nie wnikam. Jestem w Katowicach, mogę wpaść? – W tle usłyszałam czyjś śmiech.
- Jasne, tylko nie na długo, powiem ci coś, jak się zobaczymy. Kup coś dobrego!
- Mała, ja zawsze jestem szybki! – Śmiech i dźwięk zakończonego połączenia. Kubiak, to ciebie i twoich durnych tekstów mi brakowało!
Ziewnęłam i przesłoniłam oczy przed słońcem przebijającym się przez niezbyt czyste okna. Nigdy nie lubiłam sprzątać, ale obiecałam sobie, iż zajmę się doprowadzeniem mojego królestwa do porządku, w najbliższej przyszłości. Po kilku minutach musiałam znowu sięgnąć po Zetkę, widząc smsa.

Próba odwołana, wczoraj pobalowali i mają kaca – nie do życia. Kawa późnym popołudniem? ;)
Biedaki! Nie znęcaj się nad nimi za to zbytnio :) Kawa, nie bardzo, w końcu musimy uczcić moją nową pracę…
Będę koło 21 u Ciebie. X

Wyszczerzyłam się do ekranu telefonu i odłożyłam go na stolik. Mój mini taniec szczęścia przerwał dzwonek do drzwi.
- Kubiak, wiem, że to ty, właź! – krzyknęłam, pędząc do sypialni po coś bardziej wyjściowego, niż spodenki od piżamy i stary wyciągnięty podkoszulek.
- Mała, wiesz, bo ja tak wpad i wypad… - Usłyszałam, nakładając spodnie na cztery litery. – Przyniosłem ci pączki, żebyś miała przy czym opowiadać historię swojego życia – zaśmiał się, zaglądając do mnie. – Zostawiłem kolegę na mieście, za jakiś czas mam go odebrać, także nie zwalam ci się bezkarnie na głowę – usprawiedliwił się, unosząc ręce do góry w obronnym geście.
- Nie przeszkadzasz, daj spokój! – obruszyłam się.
- No, to co się stało? – Spojrzałam na niego znad pudełka ze słodkościami. – Dzwoniłaś do mnie ostatnio, ale nie miałem czasu, nie myśl, że nie pamiętam… - Pogroził mi palcem, na co wzruszyłam ramionami. Iza się nie odzywała…
- Dostałam pracę… - Postanowiłam zacząć od pozytywów. – Jestem asystentką menadżera trzech raperów, którzy dziś zapili na próbę – parsknęłam, ciągle mając przed oczyma wiadomość od Karola. – A mój szef jest świetny, naprawdę, równy gość – rzuciłam, zaglądając do lodówki.
- No to widzę, że nie próżnowałaś, kiedy ja zapieprzałem na treningach i spałem – mruknął z uśmiechem, rozsiadając się przy stole. – A jak ta twoja przyjaciółka? – Podparł brodę na dłoniach, spojrzał na mnie badawczo.
- Ja… nie wiem. – Spuściłam smętnie głowę. – Nie odzywa się, muszę się do niej chyba jakoś dostać, ale nie mam na to najmniejszej ochoty, chociaż wiem, że powinnam – wyznałam z niemałym zawstydzeniem. – Szczerze mówiąc, boję się, w jakim stanie będzie… - Westchnęłam ciężko, opadając na krzesło obok niego. Pomasowałam skronie, bolała mnie głowa od samego myślenia o tym. – Izka ćpie fetę. – Zagryzłam usta, robiąc z nich cienką linię. - Prawdopodobnie od dłuższego czasu, a ja się nie zorientowałam, rozumiesz? Nic nie zauważyłam… Wtedy, gdy musiałam do niej pojechać, znalazłam ją w okropnym stanie, z chłopakiem. To on jej daje to świństwo, a teraz skończyła jej się kasa i dwa?, może trzy dni temu była u mnie. Kazałam jej się odezwać, cholera, ale nie daje znaku życia. Boję się o nią, Michał – wyszeptałam, spoglądając na niego. Niebieskie tęczówki wpatrywały się we mnie nieodgadnionym wzrokiem.
- Kurwa, czemu mi wcześniej nie powiedziałaś? Wpierdoliłbym temu idiocie, jak nic, no, nie wyszedłby z tego cało! – Walnął pięścią w stół, aż podskoczyłam. – Musisz ją z tego wyciągnąć, to jest raz, a dwa… trzeba wsadzić tego kochanego chłopaczka w ręce policji – prychnął, przejeżdżając dłonią po linii szczęki.
- Nie chcę żadnych psów – warknęłam, mrużąc oczy. – Chcę po prostu ją z tego wyciągnąć, ale nie wiem jak, ja… Michał, wszystko się nagle spieprzyło – jęknęłam, czując łzy bezsilności pod powiekami. Spojrzał na mnie krótko i przygarnął w swoje ramiona, gdzie mogłam spokojnie się rozkleić, nie zważając na nic.
- Będzie dobrze – szeptał, gładząc mnie po włosach. – Wiem, że to dużo, jak na tak małą osóbkę, ale dasz radę, mała, silna jesteś!
***
Po wizycie Kubiaka wpadłam w melancholijny nastrój, zaszyłam się na kanapie z herbatą i pączkami, mając gdzieś cały świat. Wyłączyłam telefon, zsunęłam rolety, mimo słońca za oknem. Odcięłam się od wszystkiego, w głowie układając różne scenariusze najbliższej przyszłości, kiedy to chciałam pomóc Izie. A może przy okazji sobie?
Przyszedł czas na ogarnięcie swojego życia. Ile można udawać, że jest fajnie, ciągle żyć z miesiąca na miesiąc, bez żadnej przyszłości? Trzeba by rozejrzeć się za jakimiś zaocznymi studiami, tak, bym mogła i zarabiać, i się kształcić. Nie chodziło o wymarzone dziennikarstwo, to było zbyt odległe, bajkowe. Przeszło mi już, zasmakowałam dorosłego życia. Nie tego potrzebowałam do szczęścia. Musiałam skupić się na rozwijaniu tego, co zaczęłam, czyli albo public relations, albo menedżerstwo – to byłaby dobra decyzja.
Herbata zamieniła się w czerwone wino pite prosto z butelki, bo nie mogłam znaleźć kieliszka.
Cholera jasna, mogłam siedzieć na dupie, w Częstochowie, mieć dobrą pracę, nie martwić się o związanie końca z końcem! Zachciało mi się innego miasta…
Pociągając nosem, przyniosłam ciepły koc, otuliłam się nim i ani się obejrzałam, już Morfeusz porwał mnie do swej krainy. Może w końcu da mi trochę odpocząć od natrętnych oczu w snach.


No i jest! Trochę dramy, ale za kolorowo nigdy być nie może. Nad końcówką męczyłam się niesamowicie, miało być całkiem co innego, wyszło, co wyszło. Mam nadzieję, że się spodobało, i że skutecznie umiliłam błogie niedzielne leniuchowanie. :)
JW pokonał Zaksę! Braaawo, chłopaki. Tylko Skra coś nie tego, ale miejmy nadzieję, że był to jednodniowy "foch" ;)

Taaak się bawimy! :D
 

1 komentarz: