Dziewiętnasta
pięćdziesiąt, ludzi coraz więcej, a Izę WCIĘŁO. „Pójdę na godzinkę do Przema,
dobrze?” No, dobrze, przecież przez „godzinkę” sobie sama poradzę. Ale nie
przez cztery, do cholery!
- Jeszcze jedną kolejkę
proszę… - powiedział z zadziornym uśmiechem przystojny brunet.
- Jasne. Dla ciebie, czy
dla kolegów też? – Wskazałam na równie postawnych co on mężczyzn, siedzących
przy barze.
- Tak. Aaa… widzisz tego
w okularach?
- Nieładnie tak
pokazywać palcem.
- Taka ładna dziewczyna,
a taka pyskata… - westchnął, kładąc banknot na blacie.
- Życie. – Wzruszyłam
ramionami i podałam mu komplet zapełnionych Finlandią kieliszków.
- Reszta dla ciebie,
słonko, za to że radzisz sobie sama za barem. – Puścił mi oczko i już go nie
było.
Dzięki takim klientom
pensja barmanki wystarczała z powodzeniem na opłacenie kawalerki i trochę
przyjemności ze znajomymi. Uśmiechnęłam się, chowając napiwek do kieszeni
fartucha. Ubiór mógł być dowolny, jednak szefunio narzucił wszystkim kawałki
materiału wiązane w pasie. Całe szczęście, było to czarne płótno, więc nie tak
tragicznie jak w niektórych sąsiednich knajpach (kto w ogóle chciałby całą,
dwunastogodzinną zmianę paradować w obcisłym kombinezoniku z logo firmy na
cyckach?!).
- Pi… piwo, proszę –
czknął facet pod czterdziestkę, lustrując mój dekolt zamglonym przez alkohol
wzrokiem.
Poprawiłam bluzkę i
nalałam złocistego płynu do kufla, jednak panu widocznie spodobało się
towarzystwo małomównej barmanki, bowiem rozsiadł się wygodnie centralnie przede
mną. Ściągnęłam tylko brwi i razem z wierną towarzyszką niedoli – pokaźnych
rozmiarów tacą, ruszyłam na podbój zagraconych różnorakim szkłem stolików. Po
kilku kursach cały lokal był zadowolony, każdy miał trunków i przekąsek pod
dostatkiem. Dochodziła północ, więc wyszłam na zaplecze, by konkretnie
opieprzyć Izę za schadzki z kochasiem, podczas gdy ja podpieram się nosem,
będąc sama na cały bar w piątkowy wieczór.
- Abonent chwilowo
niedostępny, proszę spróbować później…
Z impetem wparowałam z
powrotem do środka, by zobaczyć bójkę, zapłakane dziewczyny z tapetą rozmazaną
na twarzy i długą kolejkę żądnych alkoholu klientów.
- Proszę o cierpliwość –
krzyknęłam w ich stronę, idąc do rzucających sobą o ściany chłopaków. Stanęłam
między nimi i spojrzałam groźnie. – Panowie, albo się uspokoicie…
- Ten palant przeleciał
moją laskę!
- Albo uspokoicie się na
komisariacie! – wrzasnęłam, przerywając wywód blondynowi z blizną na mocno
zarysowanej linii szczęki.
No dobra, odrobinkę się
go bałam. Żałowałam, że nie przyjęłam ciepłej posadki w firmie ojca, tylko
chciałam być „samodzielna”.
- Spokojnie, ej, lala,
bo ci żyłka pęknie – parsknął drugi bójkowicz.
- Żeby tobie zaraz nie
pękła śliczna buźka – syknęłam, wymijając go.
Zniecierpliwieni
klienci, to jeszcze bardziej wymagający klienci. Z przepraszającym uśmiechem
tłumaczyłam każdemu z osobna, że jestem dziś sama, a nie mogłam dopuścić do
rozlewu krwi.
- Co podać? Bardzo
przepraszam…
- Kolejkę dla mnie i
przyjaciół. Wiesz, właściwie, nie męcz się, daj kieliszki i zimną flaszkę. –
Uśmiechnął się znajomy brunet-flirciarz. – Nie przejmuj się, dobrze zrobiłaś,
ustawiając tych idiotów. Wybacz, za słownictwo, ale prawdziwi mężczyźni
załatwiają sprawy na zewnątrz, nie mieszając w to kobiet, nie mówiąc już o
denerwowaniu staffu lokalu…
- Jak na ilość wlanego w
siebie alko, zadziwiająco dobrze się trzymacie – zagaiłam, obdarowując
uśmiechem jedynego dziś miłego pana.
- To przez lata
praktyki, uwierz… - mruknął, nachylając się do mnie i błyskając zębami.
- Ha, wiedziałam. Okej,
proszę bardzo… - Przesunęłam w jego stronę zamówienie. W zamian wsunął mi
banknot w dłoń i podziękował szerokim uśmiechem. Takim szczerym, sięgającym aż
do oczu.
Po
kilku bezbójkowych godzinach większość gości zaczęła kierować się do wyjścia,
zostali nieliczni, którzy albo czekali na taksówkę, albo… nie byli w stanie
podnieść głowy znad kieliszka. Mój czterdziestoletni wielbiciel praktycznie
zasypiał nad wtórym z kolei kuflem, co chwila podskakując na dźwięk
zatwierdzenia płatności. Przyszedł czas na nużącą część mojej pracy, mianowicie
zamknięcie rachunku. Zbliżała się trzecia rano.
-
Złosiutka… a nie chsiałabyś drineszka ze mną wypiś? – wybełkotał mój
„przyjaciel”.
- Nie,
dziękuję, jestem w pracy – odpowiedziałam mechanicznie, już odporna na takie
propozycje.
- Ale
może jednag… - namawiał rozlazłym głosem. – Tylgo jednego… a potem… hyk!,
możemy pojechaź do mnie, mam łószko wodne, wiesz?
-
Jednak nie chcę wiedzieć. Zamówić panu taksówkę? – Bądź miła, nie daj się
wytrącić z równowagi, Zuza…
- Jedna
noz, maleńga… szona mnie szusiła, wiesz, co to znaszy byź ssamotnym? – Położył
wielkie łapsko na mojej dłoni.
-
Proszę – warknęłam – mnie zostawić.
- Ale
to tylko jedna noz, powinnaź zię skozić, jak twoja goleżanka! – oburzył się i
szarpnął mój nadgarstek tak, że poleciałam twarzą na miskę orzeszków stojącą na
blacie. Przełknęłam łzy złości i wyrwałam się oprawcy.
-
Proszę stąd wyjść, w przeciwnym razie…
- W
przeciwnym razie będę zmuszony obić panu mordę. – Usłyszałam obok siebie głos
kipiący złością. – Wszystko w porządku, nic ci nie jest? – Trochę wyższy ode
mnie mężczyzna obdarzył mnie spojrzeniem pełnym troski. Na głowie miał kaptur,
przez opięty materiał bluzy było widać, że nie należy do chudziutkich
chucherek.
-
Będzie z nią w porządku, jeśli ze mną pójdzie!
-
Posłuchaj… jesteś pijany i zmuszasz dziewczynę do seksu za pieniądze, wszystko
słyszałem. Dlaczego po prostu nie wyjdziesz, bez dodatkowych kłopotów?
Boże, dzięki, że masz mnie w swej opiece!
- Chyba
że wolisz, bym cię wyprowadził w nieco mniej… - uśmiechnął się półgębkiem, gdy
na niego spojrzałam – humanitarny sposób.
- Te,
młody, co ty mi tu będziesz… - Trzask. – No, czego teraz nie dzwonisz po
policję, dziwko! – Podwójny trzask z epicką glebą w gratisie. Mój wybawiciel
zniknął, a zapijaczony idiota już kierował się dobrowolnie do wyjścia.
***
Wstałam
z bólem głowy i jednym, wielkim znakiem zapytania. Kim on był? Nie będzie miał
kłopotów? Ten pijak rzeczywiście poda go do sądu? Cholera, przecież wszystko
dokładnie widać na kamerach, a jak dobrze zapłaci… Z mojego wybawiciela zrobią
chuligana, kurwa mać!
- O,
Zuza, wstałaś! – Iza powitała mnie kawą i paczką fajek. Od razu skorzystałam z
opcji numer dwa i spojrzałam na nią z mordem w oczach. – Przepraszam za
wczoraj… - mruknęła, nerwowo ściskając kubek i spuszczając nań wzrok.
- Izka,
tu nie chodzi już nawet o to, że mnie zostawiłaś… raczej o złamanie obietnicy,
zresztą nie pierwszy raz. – Spojrzałam na nią z wyrzutem.
- Ja
wiem, powinnam chociaż zadzwonić…
- Mogą
cię wywalić na zbity pysk i obydwie dobrze o tym wiemy. Więc lepiej przygotuj
dobre wytłumaczenie dla szefa, bo kamery na pewno sprawdzą – mruknęłam,
odpalając fajkę. – Tak, owszem, coś się stało. – Odpowiedziałam, nim zdążyła zapytać.
– Jakiś palantino, tudzież twój stały, samotny klient – spojrzałam na nią
wymownie, na co się zaczerwieniła – chciał mnie zaciągnąć do łóżka, w dość
agresywny sposób, na szczęście pojawił się jakiś obrońca uciśnionych… -
westchnęłam cichutko na samo wspomnienie.
- Mój
Boże, Zuziek! Jak dobrze, że nic ci nie jest…
- Cóż,
a jak tobie minął wieczór? Bez większych… kłopotów? – sarknęłam.
- Jeśli
wychodzenie z łóżka tylko po…
- Nie
kończ. – Odpaliłam kolejnego śniadaniowego papierosa. – Marlboro, zabrałaś od
Przema? – prychnęłam, gdy spojrzała na mnie, jakby się chciała schować pod
stół. – A teraz przypomnij, dlaczego tak bardzo cię kocham, hm?
- No
wiesz, ponad dwadzieścia lat ze mną robi jednak coś z psychiką… - zarechotała,
niemal wypluwając kawę.
- Taa…
Okej, muszę się doprowadzić do porządku, i do roboty. Także lepiej, jak zrobisz
to samo, słonko. – Potargałam jej francuską grzywkę, niezmienną od kilkunastu
lat.
-
Zapomniałam ci powiedzieć…? Zapomniała. Biorę wolne, jedziemy z Przemkiem nad
Solinę, pod namiot. – Pogłaskała mnie po ramieniu.
- No,
to zajebiście. I znowu mam być sama, tak? Dzięki, siostro… - mruknęłam,
wymijając ją w drodze do łazienki. Zawsze wszystko musi być pod górkę.
***
Szef
powitał mnie spojrzeniem pełnym błyskawic i zaprosił na górę, do swojego
gabinetu. Radek, chłopak pracujący na dzienną zmianę, uśmiechnął się krzywo i
puścił mi oczko. Idiota. Ciężkim, powłóczystym krokiem podążałam za grubasem,
dla którego wejście po schodach było jak zdobycie Mount Everest. Trzykrotnie.
Zasiadł na swoim ogromnym fotelu, otarł spocone czoło jedwabną chusteczką z
inicjałami i zrobił iście oburzoną minę.
-
Konopka, co to miało znaczyć? – huknął, aż poprawiłam się na krześle.
- Ale
co, szefie? Zamknęłam wczoraj, tak jak zwykle…
- Kurwa
mać, nie mydl mi oczu! Ten klient, którego wczoraj pobił twój chłoptaś, to mój
przyjaciel. I tylko dlatego nie wniesie oskarżenia, ale powiedział, że nie chce
ciebie więcej tu widzieć! Zuza, lubiłem cię. Naprawdę. Ale nie mogę ryzykować…
- Spuścił trochę z tonu, ale dobrze wiedziałam, co to oznacza. – Muszę cię
zwolnić, inaczej nie da mi spokoju. I zdaję sobie sprawę, że nie będzie ci
łatwo, ale za coś takiego… myślę, że lepiej będzie, gdy po prostu weźmiesz
swoje pierdoły z zaplecza i więcej tu nie wrócisz. Ostatnią pensję dostaniesz
na konto, nie tak jak zwykle.
-
Wolisz, żeby ten zboczeniec dalej tu przesiadywał i pozwolisz na poniżanie
twoich pracownic, tylko dlatego, że ten idiota chce iść do sądu? Za to, że
jakiś przypadkowy facet uratował mnie od prawdopodobnego gwałtu? Człowieku,
powiem ci jedno: masz nasrane we łbie, jak nikt inny – prychnęłam, wstałam i z
furią trzasnęłam drzwiami, aż spadła jedna z fotografii powieszonych na
ścianie.
Przed
wyjściem zdążyłam przypadkiem strącić kilka butelek wytrawnego wina i whisky,
na co Radek tylko się zapowietrzył i poleciał po szmatę na zaplecze. Zabrałam
swoją ładowarkę i awaryjną książkę, wyminęłam jakiegoś mężczyznę w drzwiach i
dopiero po wyjściu z przeklętego lokalu, usiadłam na krawężniku i dałam upust
swojej złości, kopiąc w latarnię. Nawet nie zauważyłam, kiedy niechciane łzy
zamazały mi obraz, z ulgą przyjęłam oferowaną mi paczkę chusteczek.
-
Wiesz, nieźle się ciebie naszukałem, pytałem tego lizodupa za barem… -
Usłyszałam obok i odwróciłam się, bardzo seksownie pociągając nosem, by potem
go wydmuchać i rzucić chusteczkę w stronę ulicy. Zdecydowanie skądś znałam ten
głos, tylko nie mogłam sobie przypomnieć, oczywiście.
- A po
co miałbyś mnie szukać? – mruknęłam, chrząkając w międzyczasie.
-
Ładnie to tak zapominać, kto ci uratował tyłek zeszłej nocy? Wisisz mi
podziękowania, a ja zawsze upominam się o swoje, mała. – Błysnął zębami w
hollywoodzkim uśmiechu, i dopiero wtedy spojrzałam na jego bluzę. Ciemną. Z
kapturem.
- O, to
ty. No cóż… dziękuję, właśnie wywalili mnie z pracy. Bo wiesz, ten obleśny
pijak chciał naprawdę pójść do sądu, cud, że zgodził się na taką umowę z moim
sze… byłym szefem – poprawiłam się szybko i kichnęłam, na co tylko się zaśmiał.
- To
chyba lepiej? No wiesz, nie wyglądasz na barmankę. A przynajmniej nie widać
było, byś była zachwycona swoją pracą. – Uniósł pytająco brwi.
- To
nie jest tak, że ja jej nie lubiłam… po prostu wczoraj cały wieczór chodziłam
wkurwiona, bo druga dziewczyna, która ze mną pracuje, poszła do swojego
chłopaka, miała wrócić za godzinę, ale potem miała mnie w dupie, więc zostałam
sama – wyrzucałam z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego. – Uch,
zawsze mam słowotok, jak się denerwuję. – Spojrzałam na swoje paznokcie,
powinnam dawno temu zmyć resztki czerwonego lakieru, ale jakoś nie było ani
czasu, ani chęci na taką zabawę.
- Nie
przejmuj się, widuję to na co dzień, często nawet najlepsi dziennikarze są
nerwowi. – Puścił mi oczko, na co uśmiechnęłam się, a przynajmniej spróbowałam.
- Ale
ja nie jestem dziennikarką, ani nawet nie dostałam się na ten kierunek –
jęknęłam, podpierając ciążącą głowę na dłoniach. – Jestem beznadziejna, dlatego
okłamuję rodzinę, że studiuję zaocznie i mam dobrą pracę. Kto by chciał wrócić
do domu, gdzie ojciec tylko czeka, by powiedzieć „a nie mówiłem” i przyjąć cię
do swojej firmy? Wiesz, chciałam być samodzielna, więc przyjechałam aż tutaj, z
Częstochowy. – Spojrzałam na niego, czy oby nie zasnął, ale on tylko wpatrywał
się we mnie, podczas gdy się uzewnętrzniałam. – Zanudzam cię, prawda? Cholera…
- Nie,
przestań. Co innego miałbym robić? Trochę mi się nudzi, a i tak nie mogłem
spać, więc wiesz… - Wzruszył ramionami.
- Więc…
twoim hobby jest obijanie mordy zboczeńcom napastującym młode barmanki, co? –
parsknęłam, uśmiechając się kpiąco.
- Och,
tylko te śliczne barmanki, z takimi słodkimi dołeczkami w policzkach.
-
Odczep się od moich dołeczków, co? I skąd w ogóle o tym wiesz, to mój mały
kompleks, o którym nikomu nie mówię – warknęłam, zakrywając zaróżowione poliki.
Z zadziornym uśmiechem na ustach odciągnął moje dłonie od twarzy i spojrzał w
załzawione oczy. Wyciągnął wielką łapę w stronę mojego oka, a ja z przerażeniem
gwałtownie się odsunęłam, na co się zaśmiał.
- Masz
rzęsę na policzku… a poza tym, masz mnie za damskiego boksera? – parsknął,
wycierając mi skórę pod lewym okiem.
- Już
ci mówiłam, że raczej za wybawcę niewiast w opałach – mruknęłam, pąsowiejąc
raptownie.
- O,
ktoś tu się zawstydził? Ha, no, niemożliwe, a taka wygadana!
- Nie
ciesz się tak, chodźmy stąd lepiej. Raduś zaraz może zadzwonić po suki,
stłukłam kilka butelek whisky… - Skrzywiłam się nieznacznie.
-
Widziałem. Niezła jesteś w akcji, mała! – Wyszczerzył się i podał mi rękę,
pomagając wstać. – To gdzie idziemy?
-
Proponuję knajpę po drugiej stronie. Wiesz, moja była konkurencja, poza tym,
można ponabijać się z kelnerek, bo wszystkie są tępymi rasowymi blondynkami. –
Wzruszyłam ramionami, znowu wywołując śmiech u swojego tajemniczego kolegi.
Jakoś się nie kwapił do przedstawiania, a mi anonimowość odpowiadała.
***
Trzy
lokale i kilka litrów alkoholu później, szłam z niebieskookim towarzyszem nieco
chwiejnym już krokiem pod ramię. Chciał się dostać do hotelu, ale zapomniał
nazwy, więc chodziliśmy tak sobie, opowiadając historie z życia wzięte. Swoją
drogą, niezły był, bo w wieku dwudziestukilku (nadal pozostawaliśmy
przypadkowymi nieznajomymi, więc strzelałam) lat zwiedził ładny kawałek świata,
i za cholerę nie chciał się przyznać, czy wygrał w lotka, bo przecież nie był
typowym sztywniakiem w garniturze.
-
Patrz, tu jest następny hotel, poznajesz? – Czknęłam, zatykając sobie taktownie
usta ręką. Nie mogłam na to nic poradzić, a on tylko by się ze mnie naśmiewał.
- Nie,
pijaczku – zachichotał jak mała dziewczynka, i poszliśmy dalej. Przed siebie,
gdzie nogi poniosły.
Mimo późnej
godziny miasto tętniło życiem – no tak, jutro miał być jakiś arcyważny mecz,
więc kibice wyszli na before party. Jedyne, co mnie dziwiło w zachowaniu mojego
kompana do kieliszka, to dziwna skrytość i omijanie ludzi. Może nie lubił
tłumów, chociaż z drugiej strony, przecież nie był typem samotnika, raczej
odważnego mięśniaka lubiącego kobiety.
- Ja
wiem, że się nie znamy i nie chcemy znać, ale nie jesteś żadnym zbiegiem z
więzienia, ani nie szuka cię FBI, prawda? – Spojrzałam na niego, zadzierając
brodę do góry.
- Nie,
spokojnie – parsknął, skręcając w boczną uliczkę. – Po prostu denerwują mnie te
tłumy, nie myślałem, że będzie tu aż tyle ludzi…
-
Chodźmy do mnie – palnęłam, nie zastanawiając się nad wydźwiękiem mojej
wypowiedzi. Zaraz potem zorientowałam się i zakryłam sobie usta dłonią, paląc
buraka. Niebieskooki zlustrował mnie uważnym spojrzeniem, uniósł brew i zaśmiał
się w głos. – Miałam na myśli to, że jestem głodna… - Jakby na zawołanie
zaburczało mi w brzuchu. – A ty masz dość ludzi, więc możemy u mnie siąść z
pizzą i pograć w Battlefield’a.
- Już
myślałem, że składasz mi niemoralne propozycje… - Uśmiechnął się buńczucznie i
dźgnął mnie lekko w żebra.
- Bez
takich, nieznajomy! – mruknęłam, czerwieniąc się jeszcze bardziej. Zuzka, co z
tobą?! Znowu zaczął się ze mnie śmiać i dziarskim krokiem ruszył przed siebie,
jakby znał miasto na wylot. – Ekhem… w drugą stronę. Zahaczymy o KFC, i do
mnie. – Ziewnęłam. Długi wieczór dawał mi się powoli we znaki.
Po
głośnej sprzeczce w Kurczakach Faszerowanych Chemią, co zamawiamy i kto płaci,
taksówka podwiozła nas pod moją kamienicę. Wspinając się po schodach na drugie
piętro zdążyliśmy obudzić szurniętą sąsiadkę, która zagroziła telefonem na
policję, ale czaruś spojrzał na nią i wyprosił, by tego nie robiła. „Po co
budzić wszystkich? Proszę wracać do łóżka, miła pani” zadziwiająco trzeźwo mu
wyszło, za co miałam ochotę go wycałować, jednak powstrzymałam się, zważając na
nasz dziwny, niepisany układ. Bo jak inaczej nazwać wspólne pijaństwo i
zapraszanie nieznajomego do siebie na noc?
- Witaj
w moich skromnych progach… - Westchnęłam, modląc się, by nie potknął się o
stanik, czy coś równie kompromitującego.
Na
szczęście moje dwupokojowe królestwo było w miarę ogarnięte, jedynie
popielniczka pełna petów na samym środku stołu w kuchni szpeciła śliczny
krajobraz. Zaraz sprzątnęłam, co niepotrzebne, wyciągnęłam zakamuflowaną pod
zlewem butelkę whisky i rozsiedliśmy się w salonie. Szatynowi było niewygodnie,
przez stolik nie mógł wyprostować swoich długich nóg, więc skończyliśmy w dość
nietypowej pozie – siedząc po turecku, z jedzeniem i flaszką między nami.
Zaczęła się gra.
- Nie
bądź taka tajemnicza, opowiedz coś o sobie – mruknął, maczając kawałek kurczaka
w sosie barbecue.
- Niby
dlaczego to ja mam zaczynać? Panie nieznajomy – prychnęłam, wywracając oczami,
za co zaraz mnie opieprzył.
- Bo ci
tak zostanie, szkoda takiej ślicznej dziewczyny… - Uśmiechnął się zawadiacko.
-
Wyjaśnijmy sobie coś. Nie podrywasz mnie, i vice versa. Nie mam ochoty na
zagmatwane związki i płacze po nocach, przechodziłam przez to niedawno z
przyjaciółką, na razie mi wystarczy – westchnęłam, upijając łyka prosto z
butelki. Przyjemne ciepło rozlało się po zmęczonym wnętrzu, zrobiło mi się tak
lekko, endorfiny krążyły w całym ciele.
-
Dobrze, przepraszam… - wyraźnie się speszył, nie tego chciałam, uśmiechnęłam
się przepraszająco, na co machnął ręką i zabrał mi whisky. – Nie przejmuj się,
nie ty pierwsza i nie ostatnia dajesz mi kosza, przywykłem – wymruczał smutnym
głosem. Taki facet, i kompleksy? No, no. Ktoś musiał nieźle kopnąć go w ego i
przemielić je przez maszynkę do mięsa.
- No,
to opowiadaj, na co czekasz. – Wzruszyłam ramionami, oparłam się plecami o
poduszki. Może w końcu czegoś się dowiem!
- Nie,
wieczorem mam do roboty, nie chcę rozdrapywać zagojonych ran – uśmiechnął się
krzywo. – Może innym razem, mała. – Puścił mi perskie oko, a ja, głupia, znowu
zaczęłam się czerwienić. Gorzej niż dziecko…
- Nie
nazywaj mnie per „mała”, bo mam te swoje prawie-że-sto-siedemdziesiąt, gigancie
– warknęłam, próbując wstać. Oho, zapomniało się, że po whisky nie używa się
raczej nóg… - Kurwajegomać.
- Coś
nie tak? Źle się czujesz? – Pochylił się, uważnie mi się przyglądając.
- Nie,
po prostu jestem skazana na twoje towarzystwo, miękko mi w nogach – zaśmiałam
się, widząc jego zdziwioną minę. – Nie, to nie moja reakcja na ciebie! –
Pokazałam mu język.
Zaczynało
świtać, kiedy rozmowa ucichła na dobre, bo oczy mi się kleiły, a
niebieskookiemu zachciało się kawy.
- Chyba
się źle czujesz, chodź spać – mruknęłam, podnosząc się i zaraz opadając z
powrotem na kanapę. Jęknęłam tylko i zadarłam głowę do góry, by spojrzeć na szatyna.
-
Gdzie? Z tobą? – Uniósł brew z uśmiechem.
- Ty
tutaj, ja w łóżku. Muszę zacząć szukać nowej roboty, a do tego trzeba być
wyspanym i nie na kacu… - Ziewnęłam, a on zaraz po mnie. – No, właśnie. Ty też
coś mówiłeś o pracy, więc nie marudź, do domu cię nie wysyłam, możesz tu spać,
tylko niczego mi nie wynieś, i kolorowych snów. – Wspięłam się na palce,
objęłam go za szyję i dałam cmoka w szorstki od zarostu, ale jednocześnie miły
w dotyku policzek. Rzuciłam kocem, nie trafiłam, co wywołało którąś z kolei
salwę śmiechu. Pokręciłam tylko głową i delikatnie zamknęłam drzwi do sypialni.
Łóżko,
a raczej materac z niezliczoną ilością poduszek czekało na mnie z utęsknieniem,
a zaraz po tym, jak moja głowa poczuła, że jest u siebie, zasnęłam.
Dręczyły
mnie kurewsko niebieskie oczy, przyjazne, roześmiane, ale nieznajome.
***
Pamiętacie mnie jeszcze? Ruszam z czymś nowym, bo na Oli i Karola nie miałam już cierpliwości. ;) Zainteresowanych ich losem proszę o podanie maila pod tym postem, wyślę małe wyjaśnienie, coby się tutaj nie rozpisywać.
Mam nadzieję, że mnie nie zlinczujecie, i dacie szansę na poprawę z nowym czymś.
Kilka słów wyjaśnienia:
1) Bohaterowie pojawią się, gdy ujawni się tożsamość tajemniczego szatyna, żeby nie psuć niespodzienki;
2) Informowane będą osoby, które pozostawią komentarz pod ostatnim postem, tak jest mi po prostu łatwiej, niż zabawa z zakładką "Informowani" czy inne;
3) Zakładam blogowe GG, niebawem podam tutaj swój numer, może wtedy zmienimy formę informowania o nowościach.
Buziaki!
Zapowiada się ciekawie;)
OdpowiedzUsuńGłupio pytasz, pewnie ,że pamiętamy! :D Ja tak z utęsknieniem czekłam na Karola i Oli] ,a tu masz, ale cóż, przeboleję jakoś, będę musiała! I mam nadzieję ,ze wynagrodzisz mi to tym oto właśnie opowiadaniem bo już po przeczytaniu pierwszego epizodu wiem ,że jestem i będę do końca. Co do bruneta, typy mam, ale nie będę mówić na głos bo z moim szczęściem z pewnością będzie to kto inny, więc nic tylko czekać na jego ujawnienie się. Zuza jest kobietą z charakterem, wyraźnie wie czego chce od życia i już ją lubię! Nasz tajemniczy brunet to taki czaruś z czymś wyraźnie przyciągającym uwagę, jestem pewna ,że tych dwoje stworzy duet wybuchowy i to bez dwóch zdań! Czekam na więcej!
OdpowiedzUsuńŚciskam ♥
PS.Zapraszam serdecznie na odrobinę drugą na: http://skradzione-niebo.blogspot.com/2013/10/odrobina-druga.html :*
Zapraszam serdecznie na nowy epizod na: http://sprzeczni.blogspot.com/2013/10/sprzecznosc-szosta.html :*
OdpowiedzUsuń