sobota, 26 października 2013

#2

- Nie żartuj sobie ze mnie, nigdy nie byłaś poza Polską? – prychnął, spoglądając na mnie znad kubka gorącej kawy. Podczas gdy ja chłodzę się Kroplą Beskidu z cytryną, ten pije sobie wrzątek. Człowiek-zaprzeczenie.
- Ale ja nie żartuję… - westchnęłam, po raz kolejny tego dnia.
Regularnie, od jakiegoś tygodnia, każde popołudnie spędzam z Tajemniczym. Ciąga mnie po kawiarniach, pubach, czasem zahaczamy o moje gniazdko, jeśli spotkanie się przeciągnie. Sama nie wiem, co robię, ale Iza mnie olewa, cały czas szukam pracy – bezowocnie, więc co lepszego mam do roboty? Jak się okazało, Niebieski nie jest taki nieogarnięty w mieście, jak zdawało mi się pierwszego wieczoru. Jego… dezorientacja w terenie była wynikiem alkoholu. Norma.
Tajemniczy jest na swój sposób czarujący, zawsze przychodzi po mnie w ciemnych okularach albo czapce z daszkiem, mówiąc, że nie lubi słońca. Podczas gdy ja zastanawiam się, czy mogę wyjść w ten upał na ulicę w bikini, on potrafi założyć bluzę. Męczy się, ale nie przyznaje do tego.
- No to na co czekasz, jedźmy gdzieś. Praca nie zając, nie ucieknie – zachichotał, wycierając usta serwetką.
- Co ty już kombinujesz, co? – mruknęłam, sięgając po portfel.
- Chowaj to, niewdzięczna niewiasto. Przeze mnie wywalili cię z roboty, i nie zaprzeczaj – dodał od razu, widząc moją minę. – To może chociaż dasz się wyciągnąć na jakiś basen, co? Gorąco tu trochę…
- A co, chcesz mnie zobaczyć w negliżu, hm? – parsknęłam, wstając od stolika. Nachalna kelnerka, nastolatka dorabiająca na wakacjach w kawiarni, od razu do nas podbiegła i zrobiła maślane oczka w stronę Niebieskiego.
- Wychodzicie już państwo? – zapiszczała słodkim głosem, obciągając bluzkę i ukazując piersi w staniku o dwa rozmiary za dużym.
- Tak, wychodzimy. – Uśmiechnęłam się zjadliwie w jej stronę i wymaszerowałam z lokalu, nie patrząc, czy szatyn idzie za mną.
- Poczekaj, złośnico! – Usłyszałam za sobą śmiech, i zaraz gigant był przy mnie. – Co cię ugryzło? Starała się być miła, to jej praca… - zaczął snuć niezwykle fascynujący wywód na temat tego, jak ważne jest respektowanie młodych osób podejmujących się dorywczej pracy.
- Idziemy na ten basen, czy nie? Muszę wziąć strój z domu – mruknęłam, patrząc na rozkład komunikacji miejskiej. Świetnie, siedemnaście minut na pełnym słońcu, tego mi brakowało.
- Pojedziemy moim, nie będziesz się smażyć w tramwaju, mała. – Sprzedał mi kuksańca w bok i z bananem na ustach powędrował w stronę podziemnego parkingu.
- Jakiś ty troskliwy! – prychnęłam, zakładając ciemne okulary na nos.
Posłusznie szłam wzdłuż rzędu różnorakich aut, kiedy w końcu zatrzymał się przy jednym z nich, a ja, zapatrzywszy się w ogrom czarnego, matowego BMW X5, z przyciemnianymi szybami i jasną skórzaną tapicerką w środku – moje marzenie, wpadłam na Niebieskiego.
- Nie zaśliń mi się tylko – zaśmiał się, otwierając mi drzwi od strony pasażera.
- Bardzo śmieszne… - wymruczałam, gładząc deskę rozdzielczą.
- Nie wspominałaś nic o miłości do motoryzacji – rzucił, zapuszczając silnik. Fala przyjemnego, chłodnego powietrza od razu ukoiła moje rozgrzane od słońca ciało. Cudo!
- Bo się nią nie interesuję, ojciec zaraził mnie mimowolnie… - Uśmiechnęłam się na wspomnienie przesiadywania godzinami w garażu, nad różnorakimi pismami motoryzacyjnymi. – Ale później już tak nie było – wyszeptałam, mając nadzieję, że nie usłyszy moich słów przez głośne AC/DC płynące z głośników. – Ale X5tka jest moim marzeniem, wiesz? – dodałam, już głośniej.
- Masz plastik? – Spojrzał na mnie nieodgadnionym wzrokiem.
- Nie mam – warknęłam, wtapiając się w fotel.
- Tatuś nie nauczył córusi prowadzić? No weeeeź!
- Mówiłam ci już, nie mam… dobrych kontaktów z rodzicami, odkąd odmówiłam pracy w firmie ojca. Nawet na święta ich nie odwiedzam, odkąd „poszłam na studia” – zrobiłam cudzysłów palcami.
- Okej, nie ciągnę już za język. Wysiadka, księżniczko. – Zgasił silnik i spojrzał na mnie wyczekująco.
- Nie wchodzisz na górę? – zdziwiłam się, zawsze, notorycznie uwielbiał wpraszać się do mojego królestwa.
- Skoro zapraszasz! – Wyszczerzył się, w mgnieniu oka wysiadając z auta.
Jako, że na basenie byłam wieki temu, skompletowanie zawartości torby trochę mi zajęło. W tym czasie Tajemniczy przejrzał moją lodówkę, wywalił połowę jej zawartości, stwierdził, że źle się odżywiam i że on się za mnie weźmie, wyniósł śmieci – przecież nie moja wina, że nigdy nie mam czasu, i trochę się nazbierało plastikowych butelek…
- Gotowa?
- Tak, jeszcze tylko szampon – rzuciłam w biegu do łazienki.
Mimo popołudniowych korków, na pływalnię dotarliśmy w rekordowym tempie. Przejrzałam się w szatniowym lustrze i stwierdziłam, że nie jest ze mną tak źle… szczególnie z prawdziwym wielorybem w tle.
- No cześć! – Wyszczerzyłam się do Niebieskiego, który na mnie czekał.
- Hej, maleńka – powiedział głosem macho, na co obydwoje wybuchliśmy niepohamowanym śmiechem.
Popołudnia z Niebieskim zawsze przynosiły dużo zabawy, rozmów i dobrze spędzonego czasu. Trudno uwierzyć, jak wielu rzeczy można dowiedzieć się o drugim człowieku, praktycznie go nie znając. Tak, jestem niecierpliwa i chcę wiedzieć, kim on do cholery jest, ale szanuję jego prywatność. W końcu ma X5tkę i podwiózł mnie do domu.
Po basenie zjedliśmy obiad, wybierając dla odmiany restaurację, zamiast fast foodów. Ku uciesze szatyna, zamówiłam sałatkę gyros.
- Brawo, uczysz się, mała! – Wyszczerzył się, zajadając ogromną porcję mięsa z warzywami.
- Nie chcę nic mówić, ale tak nalegasz na zdrowe jedzenie, a co z alkoholem? Tego też sobie przecież nie szczędzisz, na jedno wychodzi! – fuknęłam, grzebiąc widelcem w talerzu.
- Nie marudź, jestem facetem. – Uśmiechnął się tylko.
- Facetem, którego imienia nawet nie znam, a z którym szlajam się od dłuższego czasu, i któremu pozwalam za siebie płacić, czuję się jak dziwka – mruknęłam, wyjadając samą sałatę.
- O, tu cię boli. Dobrze, to… będę po ciebie jutro, koło 19, pojedziemy do mnie tym razem. – Uniósł brwi, czekając na moją reakcję.
- Nie no, wiesz, to nie tak… - zmieszałam się, nie chciałam go sprowokować. – Nie przeszkadza mi to aż tak bardzo, jeśli nie chcesz mówić, to nie musisz…
- Daj spokój! – Machnął lekceważąco ręką. – Dawno chciałem to zrobić, ale zawsze lądowaliśmy upici u ciebie, a rano musiałem wracać do pracy. Teraz mam trochę czasu, to zmienia postać rzeczy. Jutro, punkt 19. Bądź gotowa. A teraz zajadaj, bo trzeba będzie się zbierać. – Zerknął na zegarek wiszący na ścianie, który wskazywał grubo po jedenastej wieczorem.
***
- Dzień dobry, dzwonię w sprawie ogłoszenia o pracę… - mówię miłym głosem do słuchawki, czekając na odpowiedź.
- A, tak, dziękujemy, nieaktualne. – Trzask.
I tak od rana. A już 17. Zamknęłam laptopa, spakowałam go do torby i schowałam do szafy. Następny tydzień bez zamartwiania się o robotę, o tak!
Były szefunio zaszczycił mnie podwojoną ostatnią pensją, więc opłaciłam zaległe rachunki i wyliczyłam, że jeśli nie będę jadła, nie dość, że schudnę, to będzie mnie stać na opłaty w przyszłym miesiącu. Cudownie!
Dorosłe życie ssie. Nawet nie mogę zwrócić się o pomoc do mamy, bo ta zaraz poleci do ojca i ściągną mnie do siebie. A tego nie chcę na pewno. Najwyżej zwalę się na głowę Izie, w końcu to jej wina. Albo przynajmniej mogę ją przekonać, że to przez nią wywalili mnie z roboty.
Z westchnieniem wstałam z kanapy, zmyłam naczynia i wskoczyłam pod prysznic. Ziewając, wstawiłam wodę na kawę. Byłam w środku suszenia niesfornych, czarnych, wiecznie poplątanych włosów, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi.
- O, już jesteś… będziesz musiał poczekać, i zrób mi kawę, a ja się szybko zbieram. – Wpuściłam Niebieskiego do mieszkania, a sama wróciłam do łazienki.
Upalne wrześniowe dni się skończyły, a na ich miejsce wskoczyła typowo jesienna pogoda – niby słońce, ale wieczorem zimno. Włożyłam na siebie ciemne jeansy, jakąś bluzkę i sweterek, a na nogi powędrowały wygodne baletki. Przepakowując torebkę z uśmiechem stwierdziłam, że w minionym tygodniu nie miałam czasu tknąć papierosów – mimo wszystko zapakowałam napoczętą paczkę Marlboro do obszernego czarnego shoppera.
- No, gotowa. – Uśmiechnęłam się na widok kawy z mlekiem, czekającej na mnie na stole. – Dziękuję!
- Szybko ci poszło, zdążymy jeszcze na zakupy – ucieszył się szatyn, rozglądając ciekawie po mieszkaniu.
- No przecież nie jesteś tu pierwszy raz… - Wywróciłam oczami, za co zaraz dostałam kuksańca w bok, omal nie wylewając na siebie kawy. – Uważaj! To moje ostatnie czyste jeansy, nie miałam czasu zrobić prania, bo cały dzień dzwoniłam w sprawie pracy – przyznałam, oglądając swoje paznokcie, które nie były w najlepszym stanie.
- I co, masz coś na oku? Jakaś rozmowa, cokolwiek? – Spojrzał na mnie spod zmarszczonych brwi.
- Wszystko nieaktualne, albo mają już upatrzonych kandydatów… - Westchnęłam z jękiem.
- Nie martw się, głowa do góry. Na pewno coś znajdziesz, mała – pocieszył mnie, wstając od stołu. – Zbieraj się, dziś nie czas na zamartwianie się robotą!
Ku mojemu zdziwieniu, wyjechaliśmy z Katowic, a reszty trasy nie znałam, jako że z Kato wyjeżdżałam tylko do domu. Kiedyś, teraz już cały czas siedziałam w mieście. Z wrodzonej ciekawości przejrzałam płyty Niebieskiego, zapuszczając Melę Koteluk w głośniki.
- Nie spodziewałabym się po tobie… - zaśmiałam się, poprawiając w fotelu.
- No, już prawie na miejscu – zignorował mój przytyk, skręcając z ulicy głównej na jakieś osiedle. Nie orientowałam się, w jakim mieście jestem, miałam nadzieję, że nie porywa mnie do jakiegoś domku na odludziu, jak w horrorach. – Witaj w Żorach, nieznajoma! – Z uśmiechem otworzył mi drzwi i podał rękę, pomagając wysiąść, jak prawdziwy gentleman.
- W Żorach? To codziennie jechałeś do mnie taki kawał drogi? – Zrobiłam wielkie oczy, rozglądając się wokół. Dopiero teraz zauważyłam, że cały teren ogrodzony jest wysoką siatką, a przy każdym wejściu stoi budka ochroniarzy. – No widzę, że nieźle ci się powodzi, wybawco niewiast w opałach – mruknęłam, zabierając swoje rzeczy z auta.
- Nie jęcz, tylko powiedz mi w końcu, jak masz na imię, a ja ci powiem swoje. – Tupnął nogą jak małe dziecko.
- Pff… Zuza Konopka, miło mi. – Dygnęłam, podając mu dłoń.
- Michał Kubiak, Zuziu. – Uśmiechnął się cwaniacko, czekając na moją reakcję. Spojrzałam na niego pytająco.
- Mam bić ci pokłony, czy co? – sarknęłam, wymijając go. Otworzył usta ze zdziwienia i ruszył za mną.
- Nigdzie nie słyszałaś mojego nazwiska? – mruknął, otwierając drzwi do klatki.
- Nie, psze pana. Przepraszam, że cię nie znam.
- O, no to jak tak… - Puścił mnie przodem.
Wspinanie się na trzecie piętro minęło w milczeniu, każde z nas zastanawiało się nad czym innym. Niby skąd miałam go znać? Seriale oglądam tylko online, telewizji nie posiadam, ani nie palę się do jej oglądania… Polska polityka skutecznie mnie od tego odciąga. I jaka Zuziu, ostatnio ktoś tak do mnie powiedział w przedszkolu. Bo już w podstawówce za coś takiego można było dostać w mordę, szczególnie, jeśli zwrócił się do mnie tak chłopak.
- Tutaj. – Przystanął przed drzwiami z numerem siódmym, odkluczył obydwa zamki i puścił mnie przodem.
Ledwie przekroczyłam próg mieszkania, a poczułam słodki zapach wanilii i cynamonu. Uśmiechnęłam się, zdjęłam sweterek i podciągnęłam wiecznie spadające jeansy. Michał zapalił światła w salonie i kuchni, i bez żadnego uprzedzenia zajrzał do piekarnika.
- Nie mam dobrych wiadomości… - Przewiesił sobie ścierkę przez ramię i spojrzał na mnie ze skrzywioną miną. – Spaliłem kurczaka, ale możemy coś zamówić. Za długo się zbierałaś! – Wytknął mi język i włączył muzykę.
- Ojej, trzeba było powiedzieć, że planujesz jakieś jedzonko! Zaraz bym się pośpieszyła… Trudno.
- Zuza, a może ja po prostu zrobię frytki? – Potarł dłonią czoło, spoglądając na mnie.
- Cokolwiek, byle szybko, bo umieram z głodu. – Wyszczerzyłam ząbki, wskakując na kanapę w centralnej części pokoju.
Przy niej stał mały szklany stolik, a po bokach dwa bycze fotele. Naprzeciw ogromny telewizor, a pod nim półka z grami, jak zgadywałam, na konsolę.
- Oprowadzę się sama – rzuciłam, poprawiając poduszkę.
W korytarzu stała półka pełna medali i pucharów, podświetlona od dołu. Podeszłam do niej i przyglądałam się ze ściągniętymi brwiami wszystkim nagrodom. Reprezentacja Polski, Plus Liga… Pacnęłam się w czoło dokładnie w momencie, gdy Kubiak przydreptał za mną.
- To dlatego nie chciałeś, żeby ktoś cię rozpoznał na ulicy, prawda? – warknęłam, patrząc na niego z mordem w oczach.
- Nie złość się, gdyby jakaś laska mnie rozpoznała, nie dałaby nam spokoju. A ja chciałem tylko normalności, zwykłej znajomości, bez fleszy i plotek na ciacha.net, Zuza… - Spojrzał na mnie smutnym wzrokiem, podchodząc bliżej.
- Trzeba było powiedzieć, że nie chcesz się ze mną pokazywać, i tyle. Po co ciągnąłeś mnie taki kawał drogi, żeby powiedzieć mi, że jesteś jakimś tam siatkarzykiem i wstydziłeś się pokazać ze zwyczajną dziewczyną na ulicy?! – Było mi przykro. A co za tym idzie, byłam na niego wściekła. Czułam, jak na policzki wypływają rumieńce złości, a ręce drżą od emocji. Dawno nikt mnie nie wyprowadził z równowagi.
- Boże, kobiety… - Potarł kark. – Czy wy zawsze musicie na odwrót? – Westchnąwszy, złapał mnie za trzęsące się ręce i z uśmiechem spojrzał w oczy. – Nie wstydzę się ciebie, ale chcę, żebyś miała jakieś normalne życie, bez dziennikarzy wkoło siebie. Żebyś mogła wyjść na miasto, będąc nierozpoznawalna, jak dotąd. Ja takiego przywileju nie mam, niestety… Dlatego chciałem cię, no, uchronić przed mniej przyjemnymi konsekwencjami bycia jakimś tam siatkarzykiem. – Puścił mi perskie oko.
- Czyli się mnie nie wstydzisz, i to nie dlatego, że jestem gruba i brzydka? – Zmarszczyłam nos, lekko się uśmiechając.
- Nie, mała, nie dlatego – zaśmiał się, otwierając drzwi po lewej. – A tu mam najbardziej wypasioną na świecie sypialnię!
Rzeczywiście, ogromne łóżko robiło wrażenie. Widać było, że sam nie urządzał mieszkania – świadczyły o tym chociażby świeczki na komodzie stojącej pod ścianą i ramki ze zdjęciami. Po prawo od drzwi była szafa, z której wysypywały się zmięte koszulki, a na stelażu poprzewieszane były bluzy. No tak, typowe. Obok okna stał regał z książkami.
- Łóżko to masz jak dla trzech takich wielkoludów, jak ty. – Wyszczerzyłam się, patrząc na Michała.
- Duży jestem, nic na to nie poradzę – wzruszył ramionami i wyszedł na korytarz. – No, jest jeszcze łazienka, i to tyle… - Otworzył kolejne drzwi.
- To tyle, co z tymi frytkami? – Spojrzałam na niego, ściągając brwi.
- Kuuurwa, no! – W te pędy poleciał do kuchni, a ja rozejrzałam się po wnętrzu.
Biało-czarne płytki na ścianach, prysznic, ogromna wanna, toaleta, umywalka ze sporym lustrem i szafka. To tyle.
- Frytki żyją?!
- No nawet, masz takie jak w KFC, podano do stołu.
Pieczone ziemniaki z toną sosu, a do tego czerwone wino, oryginalnie, nie ma co. Zostałam uraczona opowieścią, jak to zaczęła się jego miłość do siatkówki, od plażówki do tej „tradycyjnej”. W zamian uraczyłam go pełną wersją historii mego żywota, której, o dziwo, wysłuchał z zaciekawieniem.
- Więc teraz gratuluje, że nie zasnąłeś, a ja… - Ziewnęłam, przeciągając zdrętwiałe mięśnie. – Będę się zbierać. Widzisz, można było powiedzieć, kim się jest? Można. – Uśmiechnęłam się, patrząc na niego z dezaprobatą.
- Oj, będziesz mi teraz ciągle to wypominać?
E-e, Kubiak, na mnie mina szczeniaka nie działa.
- Chyba pomyliłeś adresy, na mnie słodkie oczka wrażenia nie robią. – Dałam mu pstryczka w nos, za co zaraz zaczął mnie łaskotać. Wypity alkohol dał o sobie znać, zrobiło mi się niedobrze od uciekania przed Misiowatym. – Okej, poddaję się… - wysapałam, siadając skulona na stołku przy kuchennym blacie. Nie dając za wygraną, nadal mnie zaczepiał i dźgał w żebra, a ja czułam się coraz gorzej i gorzej. – Michał, naprawdę, mam dość – mruknęłam z wysiłkiem i popędziłam do łazienki, by wejść w bliższą znajomość z muszlą klozetową przyjmującego.
- Zuza? Mogę wejść? – Usłyszałam zza drzwi, które na szczęście zdążyłam zakluczyć. Kubiak dostał w odpowiedzi moje pokaszliwanie i głośne splunięcie. – Wchodzę – ostrzegł mnie, a po chwili był już obok, trzymając moje włosy – swoją drogą, po co tyle czasu je układałam?! – z dala od twarzy. – Boże, dawno nie miałem takich przygód – zaśmiał się, splątując niesforne kosmyki na czubku głowy. – Przyniosę ci wodę, i czyste ręczniki, zaraz doprowadzimy cię do stanu używalności. – Podniosłam kciuk w górę, na co znowu zaniósł się tubalnym śmiechem i wyszedł.
- Ja pierdolę, jaki wstyd – jęknęłam, w końcu się podnosząc.
- Żaden wstyd, to przeze mnie, nie dawałem ci spokoju. – Usłyszałam za sobą cichy głos mężczyzny. Opłukałam twarz zimną wodą, podał mi puchowy ręcznik i szklankę wody z cytryną. – Myślałem, że zostaniesz z głową w tym kiblu – zarechotał bezczelnie, za co uszczypnęłam go w ramię. – Ej, ej, te ręce same na siebie muszą zapracować! – Odsunął się z głupawym uśmieszkiem.
- Wybacz, panie siatkarzyku – sarknęłam, upijając łyk wody. – Możesz zamówić mi taksówkę? Chcę do domu… - Skrzywiłam się, czując kolejną falę żółci podchodzącą mi do gardła.
- Coś mi się zdaje, że prędko stąd nie wyjdziesz – mruknął, obracając mnie w stronę toalety.
Jak się okazało, frytki i wino nie były dla mnie najlepszym połączeniem, bo niemal do rana siedziałam w łazience, na próżno prosząc Michała, by sobie poszedł. Uparł się i oparł o wannę, spędzając ze mną te upojne chwile. Gdy byłam już pewna, że to koniec żołądkowych ekscesów, umyłam zęby i zmęczona, siadłam obok niego.
- Ja pieprzę, dawno nie miałam tak przebojowej nocy – mruknęłam, opierając głowę na jego ramieniu. – Tak mi wstyd, że musiałeś na to patrzeć! – Westchnęłam. – Pewnie się mnie teraz brzydzisz, ugh, nie dziwię ci się. Nie powinnam była tyle pić, w końcu jestem kobietą, no a wiadomo, że my nigdy wam nie dorównamy w upijaniu się…
- Przede wszystkim, jesteś drobniutka… - Jakby na dowód tego, podniósł moje wątłe ramię i przystawił do swojego, żebym miała porównanie. – Po drugie, to było absurdalne połączenie, nigdy więcej nie będziemy pić wina. – Wyszczerzył się. – A teraz, biedaczko, zaniosę cię do łóżka, żebyś trochę odpoczęła. – Bez zbędnych ceregieli wziął mnie na ręce, a ja nie miałam nawet siły, żeby zaprotestować.
- Ale śpię na kanapie, nie ma mowy. Przecież ty się nie wyśpisz, jesteś za duży!
- Nie no, tak dobrze nie będzie, swojego łóżka ci nie odstąpię. Tam małe dzieci nie wchodzą – zaśmiał się, zmieniając kierunek.
- Dziękuję za bezpieczne dostarczenie mnie w miejsce spoczynku, życzę miłych snów, dobranoc – powiedziałam, ziewając. Pokręcił głową z uśmiechem i otulił mnie szczelnie kocem, by zaraz zniknąć w korytarzu.
Znowu śniłam o niebieskookim tajemniczym mężczyźnie, ale zwaliłam to na ogólne wyczerpanie i odwodnienie.
***
Zuza,
musiałem iść na trening, będę przed 14. Na blacie w kuchni masz tabletki, zrób sobie jajecznicę i kawę – od razu postawią Cię na nogi.

M.
PS. Wiedziałaś, że mówisz przez sen? ;)

Nie, nie wiedziałam, bo jeszcze nigdy nikt nie podglądał, jak sobie smacznie śpię! Warknęłam coś pod nosem i wstałam, przeciągając się jak kot. Czułam się wygnieciona – dosłownie i w przenośni – przez spanie w ubraniach, ale nie miałam siły, by się rozebrać wczoraj. Wróć, dzisiaj. Cholera, dlaczego on poszedł na trening po zarwaniu całej nocy?!
Kazał mi zrobić jajecznicę, bo w lodówce były tylko jajka, mleko i resztki śmieciowego żarcia. Ha! Cudowny zapach przysłowiowej małej czarnej w wielkim kubku roznosił się po całym domu. Spojrzałam na zegarek i z przerażeniem odkryłam, że jest już po dwunastej, więc dopiłam napój i wskoczyłam pod prysznic. Pożyczyłam szczoteczkę szatyna, mając nadzieję, że się nie obrazi, i zwinęłam jedną z koszulek leżących na stercie do prasowania, jako, że moja nie była w najlepszym stanie. Mokre włosy osuszyłam ręcznikiem, bo suszarki Kubiak oczywiście nie posiadał. Szczotki zresztą też.
Przetarłam dłonią zaparowane lustro i stwierdziłam, że wyglądam o wiele lepiej, niż przypuszczałam. Fakt, oczy wyglądały na zmęczone, ale nie były przekrwione, ani zapuchnięte, jak po całej nocy chlania. Ale bez pudru było widać wszystkie piegi, które usilnie kryłam przed światłem dziennym. Kiedy szukałam torebki, ktoś przekręcił klucz w zamku, a drzwi się otworzyły.
- Cześć, mała – powitał mnie Kubiak, rzucając torbę treningową na fotel. – Jak się czujesz? – Przyjrzał mi się uważnie i zmarszczył nos. – Ty masz… piegi? – Uśmiechnął się podstępnie. – Jesteś ruda, i się farbujesz, a piegi ci zostały, czy co? – zarechotał, bo śmiechem tego nazwać nie mogłam.
- Ciebie też miło widzieć – wysyczałam, mrużąc złowieszczo oczy. Minka od razu mi zrzedła. – Tak, mam piegi. I nie miałeś ich zobaczyć, właśnie szłam po puder… - mruknęłam, grzebiąc w przepastnych czeluściach torby.
- Nie, nie, przestań! – Wyrwał mi torebkę z ręki i uniósł podbródek tak, żebym spojrzała mu w oczy. Tak bardzo niebieskie, ja pierdolę, utonę, nie mogę! – Lubię piegowate – powiedział niskim głosem. Zaczerpnęłam powietrza, zaskoczył mnie. – Jadłaś? – odchrząknął i odsunął się raptownie. Jezu, Konopka, calm your tits.
- Nie, nie mam ochoty na jajka. A nic innego nie miałeś w lodówce, fajnie przyjmujesz gości… - zaśmiałam się pod nosem.
- Ostatnio jakoś mało bywałem w domu, sorry za braki. – Wytknął mi język i dopiero zauważył, w co byłam ubrana. – Fajna koszulka, akurat taką wybrałaś. – Uśmiechnął się zawadiacko, przenosząc wzrok wyżej. – Meczowa! – Wyszczerzył się i poleciał do sypialni.
- Akurat bardziej zależało mi na tym, żeby była świeża, niż na wzorku! – zawołałam za nim, opadając na fotel.
Po kilku minutach wrócił, przebrany w ciemne spodnie i zieloną koszulkę polo.
- Nie spać, zwiedzać, zapierdalać! Znaczy wstawać. Idziemy na późne śniadanie, śpiąca królewno. – Podał mi rękę. – I tak źle cię ugościłem, więc należy się rekompensata.
- Michał, przepraszam, ale wolałabym, no wiesz, wrócić do domu. I zaszyć się w sypialni, aż do jutra – jęknęłam, gdy odsłonił rolety.
- Dostaniesz ode mnie takie seksowne ciemne okulary, a świeże powietrze dobrze ci zrobi – zapewnił, prowadząc mnie do drzwi jak małe dziecko. – Zakładaj buty, ruchy, ruchy!
- Nie krzycz, bo coś ci zrobię – warknęłam.
No cóż, kaca nie odczuwałam, będąc w samotności. Dopiero teraz zacznie się jazda bez trzymanki…
Wmuszenie we mnie czegoś treściwego graniczyło z cudem, więc dostałam koktajl i kolejną kawę. Słońce nie było takie straszne za szkłami ciemnych okularów, więc wczesne popołudnie spędziłam na świeżym powietrzu, słuchając wykładu Kubiaka o szkodliwości palenia fajek – szukając pudru, paczka wypadła mi na siedzenie, a on ją znalazł.
- No i kolejny minus to starzenie się skóry, a potem trzeba będzie wstrzykiwać w śliczną buzię kwas hialuronowy i chuj wie co, a po co ci to potrzebne? – Spojrzał na mnie spod ściągniętych brwi, z pochmurną miną, mimo ślicznej pogody. Siedzieliśmy sobie w jastrzębskim parku, wygrzewając się na ławce.
- Dobra, dobra, ograniczę palenie do minimum. Niezbędnego. Poza tym, ostatnio nie miałam czasu, by palić, wiesz? – Wytknęłam mu język, na co uśmiechnął się z aprobatą.
- No i to mi się podoba! Jak dobrze spędzić czas na leniuchowaniu, dawno tak nie miałem… - przerwał mu dzwonek mojego telefonu. Ze zdziwieniem przekopałam torebkę, by zobaczyć, że Iza raczyła się odezwać.
- Co tam? – mruknęłam, robiąc przepraszającą minę w stronę Michała.
- Zuza? Zuza, możesz przyjechać? – dopytywała się nerwowo Koper. Uniosłam brew w konsternacji.
- Coś się stało? Tak nagle się odzywasz, wcześniej jakoś…
- Jak szybko możesz być u mnie? – W jej głosie było coś dziwnego, coś, co zdecydowanie nie dawało mi spokoju. Dawno nie słyszałam jej tak roztrzęsionej, to nie było w stylu Izki.
- Jakaś godzinka, do dwóch. Powiesz mi, co się stało? – warknęłam, nie lubiłam takich zagadkowych rozmów.
- Przyjedź. – Połączenie zostało przerwane.
- Hm… - Złożyłam usta w dziubek i wpatrywałam się w wyświetlacz mojej Zetki, jakby miała mi dać odpowiedź na dręczące pytania. Dlaczego tyle czasu milczała? No i przede wszystkim, czy wszystko w porządku? Chciałam, by był to kolejny wyolbrzymiony problem tej szurniętej rudej łepetyny…
- Co tam? Narzeczony wrócił? – A ten jak zwykle w wyśmienitym humorze.
- A twoja dziewczyna dalej siedzi u innego? – sarknęłam, a mina mu nieco zrzedła. – No właśnie, u mnie tak samo. Przyjaciółka zadzwoniła, muszę wracać do Katowic… - Westchnęłam, rozpamiętując krótką rozmowę.
- Jeszcze wszystkiego ci nie pokazałem…
Był wyraźnie niepocieszony moim przedwczesnym wyjazdem, nie powiem, schlebiało mi to. Dawno już nie miałam tak dobrego kontaktu z jakimś mężczyzną. A od bardzo dawna nie spotkałam takiego, który zgodziłby się na czysto koleżeński układ, bez żadnych podtekstów – a przecież na taki właśnie się umówiliśmy z Kubiakiem.
- Nadrobimy przy najbliższej okazji, dobra? A teraz muszę się zbierać, podrzucisz mnie na dworzec? – Spojrzałam na niego z uśmiechem. Pomruczał coś pod nosem, pojęczał, ale w końcu się ugiął.
- Podrzuciłbym cię i do Kato, ale niedługo mam trening, a potem z chłopakami idziemy na piwo – tłumaczył, kiedy staliśmy w popołudniowym korku.
- O, to nawet siatkarze ulegają zewowi męskiej natury – parsknęłam, chowając pożyczone okulary do schowka, na co zaraz dostałam po łapach. – No coo? – Zrobiłam zniesmaczoną minę.
- Mam ich pełno, a twój kac jeszcze sobie nie poszedł… - Wyszczerzył się. – Wiesz, od czasu do czasu nie zaszkodzi, przecież nie robimy tego codziennie.
- No tak, w inne dni popijasz wino z nowopoznanymi kobietami.
Mina Misiowatego – bezcenna.
***
- Izka, otwieraj, do cholery! – Pukałam, dzwoniłam, zero reakcji. – Przyjechałam z wypadu za miasto, żeby sprawdzić, czy wszystko u ciebie dobrze, więc z łaski swojej mnie wpuść, bo mogłam spędzić miły wieczór w doborowym towarzystwie, niewdzięczna suko – warknęłam.
Tak, to byłyśmy my. Nasza relacja opierała się głównie na nienawiści do tych samych osób, natomiast obydwie miałyśmy zupełnie różne charaktery, więc w chwilach złości wyzwiska padały często i gęsto.
Z westchnieniem pomasowałam obolały po nocy na kanapie kark, wysypałam na wycieraczkę całą zawartość torebki. Po uporządkowaniu szpargałów, z okrzykiem triumfu dobyłam zapasowego klucza do kawalerki Izy, który kiedyś dała mi w razie W. Otworzyłam zamek, od razu uderzyła mnie woń alkoholu. Nie był to jednak przyjemny zapach, raczej fetor gnieżdżący się po wielodniowym melanżu, gdy nie otwiera się okien, „bo na zewnątrz zimno”. Torbę zostawiłam na stoliku z Ikei, który razem wiozłyśmy późnym wieczorem w tramwaju, siedząc sobie i śpiewając kolędy. Zeszłoroczne Święta, ach…
- Kurwa, Iza, ciebie samą zostawić… - Otworzyłam usta, wchodząc do pokoju. – Ja pierdolę, coś ty narobiła… - wyszeptałam, podbiegając do przyjaciółki.


Nie odpowiadam za to na górze, 11h polskiego wyżarło i wypluło moją zmaltretowaną interpretacjami wyobraźnię.

Jeśli czytacie, to proszę o komentarz, daje to niesamowitą siłę i chęć do pisania, a i ja sama jestem ciekawa, co myślicie. :) 

sobota, 19 października 2013

#1

Dziewiętnasta pięćdziesiąt, ludzi coraz więcej, a Izę WCIĘŁO. „Pójdę na godzinkę do Przema, dobrze?” No, dobrze, przecież przez „godzinkę” sobie sama poradzę. Ale nie przez cztery, do cholery!
- Jeszcze jedną kolejkę proszę… - powiedział z zadziornym uśmiechem przystojny brunet.
- Jasne. Dla ciebie, czy dla kolegów też? – Wskazałam na równie postawnych co on mężczyzn, siedzących przy barze.
- Tak. Aaa… widzisz tego w okularach?
- Nieładnie tak pokazywać palcem.
- Taka ładna dziewczyna, a taka pyskata… - westchnął, kładąc banknot na blacie.
- Życie. – Wzruszyłam ramionami i podałam mu komplet zapełnionych Finlandią kieliszków.
- Reszta dla ciebie, słonko, za to że radzisz sobie sama za barem. – Puścił mi oczko i już go nie było.
Dzięki takim klientom pensja barmanki wystarczała z powodzeniem na opłacenie kawalerki i trochę przyjemności ze znajomymi. Uśmiechnęłam się, chowając napiwek do kieszeni fartucha. Ubiór mógł być dowolny, jednak szefunio narzucił wszystkim kawałki materiału wiązane w pasie. Całe szczęście, było to czarne płótno, więc nie tak tragicznie jak w niektórych sąsiednich knajpach (kto w ogóle chciałby całą, dwunastogodzinną zmianę paradować w obcisłym kombinezoniku z logo firmy na cyckach?!).
- Pi… piwo, proszę – czknął facet pod czterdziestkę, lustrując mój dekolt zamglonym przez alkohol wzrokiem.
Poprawiłam bluzkę i nalałam złocistego płynu do kufla, jednak panu widocznie spodobało się towarzystwo małomównej barmanki, bowiem rozsiadł się wygodnie centralnie przede mną. Ściągnęłam tylko brwi i razem z wierną towarzyszką niedoli – pokaźnych rozmiarów tacą, ruszyłam na podbój zagraconych różnorakim szkłem stolików. Po kilku kursach cały lokal był zadowolony, każdy miał trunków i przekąsek pod dostatkiem. Dochodziła północ, więc wyszłam na zaplecze, by konkretnie opieprzyć Izę za schadzki z kochasiem, podczas gdy ja podpieram się nosem, będąc sama na cały bar w piątkowy wieczór.
- Abonent chwilowo niedostępny, proszę spróbować później…
Z impetem wparowałam z powrotem do środka, by zobaczyć bójkę, zapłakane dziewczyny z tapetą rozmazaną na twarzy i długą kolejkę żądnych alkoholu klientów.
- Proszę o cierpliwość – krzyknęłam w ich stronę, idąc do rzucających sobą o ściany chłopaków. Stanęłam między nimi i spojrzałam groźnie. – Panowie, albo się uspokoicie…
- Ten palant przeleciał moją laskę!
- Albo uspokoicie się na komisariacie! – wrzasnęłam, przerywając wywód blondynowi z blizną na mocno zarysowanej linii szczęki.
No dobra, odrobinkę się go bałam. Żałowałam, że nie przyjęłam ciepłej posadki w firmie ojca, tylko chciałam być „samodzielna”.
- Spokojnie, ej, lala, bo ci żyłka pęknie – parsknął drugi bójkowicz.
- Żeby tobie zaraz nie pękła śliczna buźka – syknęłam, wymijając go.
Zniecierpliwieni klienci, to jeszcze bardziej wymagający klienci. Z przepraszającym uśmiechem tłumaczyłam każdemu z osobna, że jestem dziś sama, a nie mogłam dopuścić do rozlewu krwi.
- Co podać? Bardzo przepraszam…
- Kolejkę dla mnie i przyjaciół. Wiesz, właściwie, nie męcz się, daj kieliszki i zimną flaszkę. – Uśmiechnął się znajomy brunet-flirciarz. – Nie przejmuj się, dobrze zrobiłaś, ustawiając tych idiotów. Wybacz, za słownictwo, ale prawdziwi mężczyźni załatwiają sprawy na zewnątrz, nie mieszając w to kobiet, nie mówiąc już o denerwowaniu staffu lokalu…
- Jak na ilość wlanego w siebie alko, zadziwiająco dobrze się trzymacie – zagaiłam, obdarowując uśmiechem jedynego dziś miłego pana.
- To przez lata praktyki, uwierz… - mruknął, nachylając się do mnie i błyskając zębami.
- Ha, wiedziałam. Okej, proszę bardzo… - Przesunęłam w jego stronę zamówienie. W zamian wsunął mi banknot w dłoń i podziękował szerokim uśmiechem. Takim szczerym, sięgającym aż do oczu.
Po kilku bezbójkowych godzinach większość gości zaczęła kierować się do wyjścia, zostali nieliczni, którzy albo czekali na taksówkę, albo… nie byli w stanie podnieść głowy znad kieliszka. Mój czterdziestoletni wielbiciel praktycznie zasypiał nad wtórym z kolei kuflem, co chwila podskakując na dźwięk zatwierdzenia płatności. Przyszedł czas na nużącą część mojej pracy, mianowicie zamknięcie rachunku. Zbliżała się trzecia rano.
- Złosiutka… a nie chsiałabyś drineszka ze mną wypiś? – wybełkotał mój „przyjaciel”.
- Nie, dziękuję, jestem w pracy – odpowiedziałam mechanicznie, już odporna na takie propozycje.
- Ale może jednag… - namawiał rozlazłym głosem. – Tylgo jednego… a potem… hyk!, możemy pojechaź do mnie, mam łószko wodne, wiesz?
- Jednak nie chcę wiedzieć. Zamówić panu taksówkę? – Bądź miła, nie daj się wytrącić z równowagi, Zuza…
- Jedna noz, maleńga… szona mnie szusiła, wiesz, co to znaszy byź ssamotnym? – Położył wielkie łapsko na mojej dłoni.
- Proszę – warknęłam – mnie zostawić.
- Ale to tylko jedna noz, powinnaź zię skozić, jak twoja goleżanka! – oburzył się i szarpnął mój nadgarstek tak, że poleciałam twarzą na miskę orzeszków stojącą na blacie. Przełknęłam łzy złości i wyrwałam się oprawcy.
- Proszę stąd wyjść, w przeciwnym razie…
- W przeciwnym razie będę zmuszony obić panu mordę. – Usłyszałam obok siebie głos kipiący złością. – Wszystko w porządku, nic ci nie jest? – Trochę wyższy ode mnie mężczyzna obdarzył mnie spojrzeniem pełnym troski. Na głowie miał kaptur, przez opięty materiał bluzy było widać, że nie należy do chudziutkich chucherek.
- Będzie z nią w porządku, jeśli ze mną pójdzie!
- Posłuchaj… jesteś pijany i zmuszasz dziewczynę do seksu za pieniądze, wszystko słyszałem. Dlaczego po prostu nie wyjdziesz, bez dodatkowych kłopotów?
Boże, dzięki, że masz mnie w swej opiece!
- Chyba że wolisz, bym cię wyprowadził w nieco mniej… - uśmiechnął się półgębkiem, gdy na niego spojrzałam – humanitarny sposób.
- Te, młody, co ty mi tu będziesz… - Trzask. – No, czego teraz nie dzwonisz po policję, dziwko! – Podwójny trzask z epicką glebą w gratisie. Mój wybawiciel zniknął, a zapijaczony idiota już kierował się dobrowolnie do wyjścia.
***
Wstałam z bólem głowy i jednym, wielkim znakiem zapytania. Kim on był? Nie będzie miał kłopotów? Ten pijak rzeczywiście poda go do sądu? Cholera, przecież wszystko dokładnie widać na kamerach, a jak dobrze zapłaci… Z mojego wybawiciela zrobią chuligana, kurwa mać!
- O, Zuza, wstałaś! – Iza powitała mnie kawą i paczką fajek. Od razu skorzystałam z opcji numer dwa i spojrzałam na nią z mordem w oczach. – Przepraszam za wczoraj… - mruknęła, nerwowo ściskając kubek i spuszczając nań wzrok.
- Izka, tu nie chodzi już nawet o to, że mnie zostawiłaś… raczej o złamanie obietnicy, zresztą nie pierwszy raz. – Spojrzałam na nią z wyrzutem.
- Ja wiem, powinnam chociaż zadzwonić…
- Mogą cię wywalić na zbity pysk i obydwie dobrze o tym wiemy. Więc lepiej przygotuj dobre wytłumaczenie dla szefa, bo kamery na pewno sprawdzą – mruknęłam, odpalając fajkę. – Tak, owszem, coś się stało. – Odpowiedziałam, nim zdążyła zapytać. – Jakiś palantino, tudzież twój stały, samotny klient – spojrzałam na nią wymownie, na co się zaczerwieniła – chciał mnie zaciągnąć do łóżka, w dość agresywny sposób, na szczęście pojawił się jakiś obrońca uciśnionych… - westchnęłam cichutko na samo wspomnienie.
- Mój Boże, Zuziek! Jak dobrze, że nic ci nie jest…
- Cóż, a jak tobie minął wieczór? Bez większych… kłopotów? – sarknęłam.
- Jeśli wychodzenie z łóżka tylko po…
- Nie kończ. – Odpaliłam kolejnego śniadaniowego papierosa. – Marlboro, zabrałaś od Przema? – prychnęłam, gdy spojrzała na mnie, jakby się chciała schować pod stół. – A teraz przypomnij, dlaczego tak bardzo cię kocham, hm?
- No wiesz, ponad dwadzieścia lat ze mną robi jednak coś z psychiką… - zarechotała, niemal wypluwając kawę.
- Taa… Okej, muszę się doprowadzić do porządku, i do roboty. Także lepiej, jak zrobisz to samo, słonko. – Potargałam jej francuską grzywkę, niezmienną od kilkunastu lat.
- Zapomniałam ci powiedzieć…? Zapomniała. Biorę wolne, jedziemy z Przemkiem nad Solinę, pod namiot. – Pogłaskała mnie po ramieniu.
- No, to zajebiście. I znowu mam być sama, tak? Dzięki, siostro… - mruknęłam, wymijając ją w drodze do łazienki. Zawsze wszystko musi być pod górkę.
***
Szef powitał mnie spojrzeniem pełnym błyskawic i zaprosił na górę, do swojego gabinetu. Radek, chłopak pracujący na dzienną zmianę, uśmiechnął się krzywo i puścił mi oczko. Idiota. Ciężkim, powłóczystym krokiem podążałam za grubasem, dla którego wejście po schodach było jak zdobycie Mount Everest. Trzykrotnie. Zasiadł na swoim ogromnym fotelu, otarł spocone czoło jedwabną chusteczką z inicjałami i zrobił iście oburzoną minę.
- Konopka, co to miało znaczyć? – huknął, aż poprawiłam się na krześle.
- Ale co, szefie? Zamknęłam wczoraj, tak jak zwykle…
- Kurwa mać, nie mydl mi oczu! Ten klient, którego wczoraj pobił twój chłoptaś, to mój przyjaciel. I tylko dlatego nie wniesie oskarżenia, ale powiedział, że nie chce ciebie więcej tu widzieć! Zuza, lubiłem cię. Naprawdę. Ale nie mogę ryzykować… - Spuścił trochę z tonu, ale dobrze wiedziałam, co to oznacza. – Muszę cię zwolnić, inaczej nie da mi spokoju. I zdaję sobie sprawę, że nie będzie ci łatwo, ale za coś takiego… myślę, że lepiej będzie, gdy po prostu weźmiesz swoje pierdoły z zaplecza i więcej tu nie wrócisz. Ostatnią pensję dostaniesz na konto, nie tak jak zwykle.
- Wolisz, żeby ten zboczeniec dalej tu przesiadywał i pozwolisz na poniżanie twoich pracownic, tylko dlatego, że ten idiota chce iść do sądu? Za to, że jakiś przypadkowy facet uratował mnie od prawdopodobnego gwałtu? Człowieku, powiem ci jedno: masz nasrane we łbie, jak nikt inny – prychnęłam, wstałam i z furią trzasnęłam drzwiami, aż spadła jedna z fotografii powieszonych na ścianie.
Przed wyjściem zdążyłam przypadkiem strącić kilka butelek wytrawnego wina i whisky, na co Radek tylko się zapowietrzył i poleciał po szmatę na zaplecze. Zabrałam swoją ładowarkę i awaryjną książkę, wyminęłam jakiegoś mężczyznę w drzwiach i dopiero po wyjściu z przeklętego lokalu, usiadłam na krawężniku i dałam upust swojej złości, kopiąc w latarnię. Nawet nie zauważyłam, kiedy niechciane łzy zamazały mi obraz, z ulgą przyjęłam oferowaną mi paczkę chusteczek.
- Wiesz, nieźle się ciebie naszukałem, pytałem tego lizodupa za barem… - Usłyszałam obok i odwróciłam się, bardzo seksownie pociągając nosem, by potem go wydmuchać i rzucić chusteczkę w stronę ulicy. Zdecydowanie skądś znałam ten głos, tylko nie mogłam sobie przypomnieć, oczywiście.
- A po co miałbyś mnie szukać? – mruknęłam, chrząkając w międzyczasie.
- Ładnie to tak zapominać, kto ci uratował tyłek zeszłej nocy? Wisisz mi podziękowania, a ja zawsze upominam się o swoje, mała. – Błysnął zębami w hollywoodzkim uśmiechu, i dopiero wtedy spojrzałam na jego bluzę. Ciemną. Z kapturem.
- O, to ty. No cóż… dziękuję, właśnie wywalili mnie z pracy. Bo wiesz, ten obleśny pijak chciał naprawdę pójść do sądu, cud, że zgodził się na taką umowę z moim sze… byłym szefem – poprawiłam się szybko i kichnęłam, na co tylko się zaśmiał.
- To chyba lepiej? No wiesz, nie wyglądasz na barmankę. A przynajmniej nie widać było, byś była zachwycona swoją pracą. – Uniósł pytająco brwi.
- To nie jest tak, że ja jej nie lubiłam… po prostu wczoraj cały wieczór chodziłam wkurwiona, bo druga dziewczyna, która ze mną pracuje, poszła do swojego chłopaka, miała wrócić za godzinę, ale potem miała mnie w dupie, więc zostałam sama – wyrzucałam z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego. – Uch, zawsze mam słowotok, jak się denerwuję. – Spojrzałam na swoje paznokcie, powinnam dawno temu zmyć resztki czerwonego lakieru, ale jakoś nie było ani czasu, ani chęci na taką zabawę.
- Nie przejmuj się, widuję to na co dzień, często nawet najlepsi dziennikarze są nerwowi. – Puścił mi oczko, na co uśmiechnęłam się, a przynajmniej spróbowałam.
- Ale ja nie jestem dziennikarką, ani nawet nie dostałam się na ten kierunek – jęknęłam, podpierając ciążącą głowę na dłoniach. – Jestem beznadziejna, dlatego okłamuję rodzinę, że studiuję zaocznie i mam dobrą pracę. Kto by chciał wrócić do domu, gdzie ojciec tylko czeka, by powiedzieć „a nie mówiłem” i przyjąć cię do swojej firmy? Wiesz, chciałam być samodzielna, więc przyjechałam aż tutaj, z Częstochowy. – Spojrzałam na niego, czy oby nie zasnął, ale on tylko wpatrywał się we mnie, podczas gdy się uzewnętrzniałam. – Zanudzam cię, prawda? Cholera…
- Nie, przestań. Co innego miałbym robić? Trochę mi się nudzi, a i tak nie mogłem spać, więc wiesz… - Wzruszył ramionami.
- Więc… twoim hobby jest obijanie mordy zboczeńcom napastującym młode barmanki, co? – parsknęłam, uśmiechając się kpiąco.
- Och, tylko te śliczne barmanki, z takimi słodkimi dołeczkami w policzkach.
- Odczep się od moich dołeczków, co? I skąd w ogóle o tym wiesz, to mój mały kompleks, o którym nikomu nie mówię – warknęłam, zakrywając zaróżowione poliki. Z zadziornym uśmiechem na ustach odciągnął moje dłonie od twarzy i spojrzał w załzawione oczy. Wyciągnął wielką łapę w stronę mojego oka, a ja z przerażeniem gwałtownie się odsunęłam, na co się zaśmiał.
- Masz rzęsę na policzku… a poza tym, masz mnie za damskiego boksera? – parsknął, wycierając mi skórę pod lewym okiem.
- Już ci mówiłam, że raczej za wybawcę niewiast w opałach – mruknęłam, pąsowiejąc raptownie.
- O, ktoś tu się zawstydził? Ha, no, niemożliwe, a taka wygadana!
- Nie ciesz się tak, chodźmy stąd lepiej. Raduś zaraz może zadzwonić po suki, stłukłam kilka butelek whisky… - Skrzywiłam się nieznacznie.
- Widziałem. Niezła jesteś w akcji, mała! – Wyszczerzył się i podał mi rękę, pomagając wstać. – To gdzie idziemy?
- Proponuję knajpę po drugiej stronie. Wiesz, moja była konkurencja, poza tym, można ponabijać się z kelnerek, bo wszystkie są tępymi rasowymi blondynkami. – Wzruszyłam ramionami, znowu wywołując śmiech u swojego tajemniczego kolegi. Jakoś się nie kwapił do przedstawiania, a mi anonimowość odpowiadała.
***
Trzy lokale i kilka litrów alkoholu później, szłam z niebieskookim towarzyszem nieco chwiejnym już krokiem pod ramię. Chciał się dostać do hotelu, ale zapomniał nazwy, więc chodziliśmy tak sobie, opowiadając historie z życia wzięte. Swoją drogą, niezły był, bo w wieku dwudziestukilku (nadal pozostawaliśmy przypadkowymi nieznajomymi, więc strzelałam) lat zwiedził ładny kawałek świata, i za cholerę nie chciał się przyznać, czy wygrał w lotka, bo przecież nie był typowym sztywniakiem w garniturze.
- Patrz, tu jest następny hotel, poznajesz? – Czknęłam, zatykając sobie taktownie usta ręką. Nie mogłam na to nic poradzić, a on tylko by się ze mnie naśmiewał.
- Nie, pijaczku – zachichotał jak mała dziewczynka, i poszliśmy dalej. Przed siebie, gdzie nogi poniosły.
Mimo późnej godziny miasto tętniło życiem – no tak, jutro miał być jakiś arcyważny mecz, więc kibice wyszli na before party. Jedyne, co mnie dziwiło w zachowaniu mojego kompana do kieliszka, to dziwna skrytość i omijanie ludzi. Może nie lubił tłumów, chociaż z drugiej strony, przecież nie był typem samotnika, raczej odważnego mięśniaka lubiącego kobiety.
- Ja wiem, że się nie znamy i nie chcemy znać, ale nie jesteś żadnym zbiegiem z więzienia, ani nie szuka cię FBI, prawda? – Spojrzałam na niego, zadzierając brodę do góry.
- Nie, spokojnie – parsknął, skręcając w boczną uliczkę. – Po prostu denerwują mnie te tłumy, nie myślałem, że będzie tu aż tyle ludzi…
- Chodźmy do mnie – palnęłam, nie zastanawiając się nad wydźwiękiem mojej wypowiedzi. Zaraz potem zorientowałam się i zakryłam sobie usta dłonią, paląc buraka. Niebieskooki zlustrował mnie uważnym spojrzeniem, uniósł brew i zaśmiał się w głos. – Miałam na myśli to, że jestem głodna… - Jakby na zawołanie zaburczało mi w brzuchu. – A ty masz dość ludzi, więc możemy u mnie siąść z pizzą i pograć w Battlefield’a.
- Już myślałem, że składasz mi niemoralne propozycje… - Uśmiechnął się buńczucznie i dźgnął mnie lekko w żebra.
- Bez takich, nieznajomy! – mruknęłam, czerwieniąc się jeszcze bardziej. Zuzka, co z tobą?! Znowu zaczął się ze mnie śmiać i dziarskim krokiem ruszył przed siebie, jakby znał miasto na wylot. – Ekhem… w drugą stronę. Zahaczymy o KFC, i do mnie. – Ziewnęłam. Długi wieczór dawał mi się powoli we znaki.
Po głośnej sprzeczce w Kurczakach Faszerowanych Chemią, co zamawiamy i kto płaci, taksówka podwiozła nas pod moją kamienicę. Wspinając się po schodach na drugie piętro zdążyliśmy obudzić szurniętą sąsiadkę, która zagroziła telefonem na policję, ale czaruś spojrzał na nią i wyprosił, by tego nie robiła. „Po co budzić wszystkich? Proszę wracać do łóżka, miła pani” zadziwiająco trzeźwo mu wyszło, za co miałam ochotę go wycałować, jednak powstrzymałam się, zważając na nasz dziwny, niepisany układ. Bo jak inaczej nazwać wspólne pijaństwo i zapraszanie nieznajomego do siebie na noc?
- Witaj w moich skromnych progach… - Westchnęłam, modląc się, by nie potknął się o stanik, czy coś równie kompromitującego.
Na szczęście moje dwupokojowe królestwo było w miarę ogarnięte, jedynie popielniczka pełna petów na samym środku stołu w kuchni szpeciła śliczny krajobraz. Zaraz sprzątnęłam, co niepotrzebne, wyciągnęłam zakamuflowaną pod zlewem butelkę whisky i rozsiedliśmy się w salonie. Szatynowi było niewygodnie, przez stolik nie mógł wyprostować swoich długich nóg, więc skończyliśmy w dość nietypowej pozie – siedząc po turecku, z jedzeniem i flaszką między nami. Zaczęła się gra.
- Nie bądź taka tajemnicza, opowiedz coś o sobie – mruknął, maczając kawałek kurczaka w sosie barbecue.
- Niby dlaczego to ja mam zaczynać? Panie nieznajomy – prychnęłam, wywracając oczami, za co zaraz mnie opieprzył.
- Bo ci tak zostanie, szkoda takiej ślicznej dziewczyny… - Uśmiechnął się zawadiacko.
- Wyjaśnijmy sobie coś. Nie podrywasz mnie, i vice versa. Nie mam ochoty na zagmatwane związki i płacze po nocach, przechodziłam przez to niedawno z przyjaciółką, na razie mi wystarczy – westchnęłam, upijając łyka prosto z butelki. Przyjemne ciepło rozlało się po zmęczonym wnętrzu, zrobiło mi się tak lekko, endorfiny krążyły w całym ciele.
- Dobrze, przepraszam… - wyraźnie się speszył, nie tego chciałam, uśmiechnęłam się przepraszająco, na co machnął ręką i zabrał mi whisky. – Nie przejmuj się, nie ty pierwsza i nie ostatnia dajesz mi kosza, przywykłem – wymruczał smutnym głosem. Taki facet, i kompleksy? No, no. Ktoś musiał nieźle kopnąć go w ego i przemielić je przez maszynkę do mięsa.
- No, to opowiadaj, na co czekasz. – Wzruszyłam ramionami, oparłam się plecami o poduszki. Może w końcu czegoś się dowiem!
- Nie, wieczorem mam do roboty, nie chcę rozdrapywać zagojonych ran – uśmiechnął się krzywo. – Może innym razem, mała. – Puścił mi perskie oko, a ja, głupia, znowu zaczęłam się czerwienić. Gorzej niż dziecko…
- Nie nazywaj mnie per „mała”, bo mam te swoje prawie-że-sto-siedemdziesiąt, gigancie – warknęłam, próbując wstać. Oho, zapomniało się, że po whisky nie używa się raczej nóg… - Kurwajegomać.
- Coś nie tak? Źle się czujesz? – Pochylił się, uważnie mi się przyglądając.
- Nie, po prostu jestem skazana na twoje towarzystwo, miękko mi w nogach – zaśmiałam się, widząc jego zdziwioną minę. – Nie, to nie moja reakcja na ciebie! – Pokazałam mu język.
Zaczynało świtać, kiedy rozmowa ucichła na dobre, bo oczy mi się kleiły, a niebieskookiemu zachciało się kawy.
- Chyba się źle czujesz, chodź spać – mruknęłam, podnosząc się i zaraz opadając z powrotem na kanapę. Jęknęłam tylko i zadarłam głowę do góry, by spojrzeć na szatyna.
- Gdzie? Z tobą? – Uniósł brew z uśmiechem.
- Ty tutaj, ja w łóżku. Muszę zacząć szukać nowej roboty, a do tego trzeba być wyspanym i nie na kacu… - Ziewnęłam, a on zaraz po mnie. – No, właśnie. Ty też coś mówiłeś o pracy, więc nie marudź, do domu cię nie wysyłam, możesz tu spać, tylko niczego mi nie wynieś, i kolorowych snów. – Wspięłam się na palce, objęłam go za szyję i dałam cmoka w szorstki od zarostu, ale jednocześnie miły w dotyku policzek. Rzuciłam kocem, nie trafiłam, co wywołało którąś z kolei salwę śmiechu. Pokręciłam tylko głową i delikatnie zamknęłam drzwi do sypialni.
Łóżko, a raczej materac z niezliczoną ilością poduszek czekało na mnie z utęsknieniem, a zaraz po tym, jak moja głowa poczuła, że jest u siebie, zasnęłam.
Dręczyły mnie kurewsko niebieskie oczy, przyjazne, roześmiane, ale nieznajome.


***
Pamiętacie mnie jeszcze? Ruszam z czymś nowym, bo na Oli i Karola nie miałam już cierpliwości. ;) Zainteresowanych ich losem proszę o podanie maila pod tym postem, wyślę małe wyjaśnienie, coby się tutaj nie rozpisywać.
Mam nadzieję, że mnie nie zlinczujecie, i dacie szansę na poprawę z nowym czymś.
Kilka słów wyjaśnienia:
1) Bohaterowie pojawią się, gdy ujawni się tożsamość tajemniczego szatyna, żeby nie psuć niespodzienki;
2) Informowane będą osoby, które pozostawią komentarz pod ostatnim postem, tak jest mi po prostu łatwiej, niż zabawa z zakładką "Informowani" czy inne;
3) Zakładam blogowe GG, niebawem podam tutaj swój numer, może wtedy zmienimy formę informowania o nowościach.

Buziaki!