wtorek, 17 grudnia 2013

#5

Od pamiętnego wieczoru z niespodziewaną wizytą Karola minął niemal tydzień. W ramach przeprosin wpadł jeszcze do mnie z obiadem w niedzielę, wcześniej wyciągając na spacer po osiedlu. Mętlik w głowie nieco zmalał, kiedy zachowywał się jak przyjaciel, całkiem normalnie… może poza kilkoma gestami. Kiedy przechadzaliśmy się między starymi kamienicami, złapał mnie za rękę i szedł, jakby to nie było nic nadzwyczajnego. Przedłużał nieuniknione pożegnania, przytrzymując usta na moim policzku, póki tego nie przerwałam. Mieszał mi tym samym w głowie, pozostawiając w osłupieniu, a ku własnemu zaskoczeniu, po spotkaniach z brunetem czułam… niedosyt. Niedosyt jego obecności, dotyku, głosu. Na głupią rozmowę telefoniczną cieszyłam się jak dziecko, a że ostatnio zaczął dzwonić do mnie „na dobranoc”, mrucząc tym swoim chropowatym, tak cudownie łaskoczącym moje uszy barytonem, byłam wniebowzięta i czekałam na każdy wieczór z utęsknieniem.
Piątkowy maraton z Miśkiem trzeba było odwołać, bo poszedł na kacu-gigancie na trening, a po powrocie do domu padł jak mucha. Odwiedziłam biedaka z rosołem, za co dziękował mi jeszcze przez trzy dni. Nie chciałam mu mówić o Karolu, ale coraz częściej pytał się mnie, czy wszystko w porządku. Chyba wzięłam go na dystans nieco za bardzo, być może za mocno to odczuł, biorąc pod uwagę to, iż ostatnimi czasy lubiliśmy ze sobą przebywać.
- Cześć Miśku, dziś czas masz?
- Ale rymujesz – mruknął, w tle usłyszałam dźwięk włączanego kierunkowskazu. – Właśnie wracam z treningu, a co?
- Jak tam paluszki? – zapytałam zatroskanym tonem, ostatnio narzekał, że mimo rehabilitacji i leków, odczuwa spory ból.
- Lepiej, dostałem nowe leki i próbowałem coś grać, ale niekoniecznie mi to wyszło – burknął, wzdychając.
- Nie bocz się, wrócą do formy. Może wpadniesz na naleśniki po amerykańsku, co? Tak na osłodę dnia! – kusiłam, w myślach układając listę zakupów. PMS dawał mi się we znaki, na śniadanie jajecznica z cebulką i mięsem, a teraz…
- Kupię bitą śmietanę, i zaraz jestem, maleńka – zamruczał uwodzicielskim głosem, parsknął śmiechem i się rozłączył.
Właśnie to uwielbiałam w Michale – mogłam na nim polegać, potrafił poprawić mi humor, a kiedy rzucał swoimi dwuznacznymi tekstami, można było boki zrywać.
Kwadrans później otwierałam mieszkanko, obładowana siatkami. Po uporaniu się z zacinającym zamkiem i rozpakowaniu łupów z osiedlowego sklepiku, wstawiłam czajnik i włączyłam jakieś lekkie piosenki do pląsania przy gotowaniu.
Przyjmujący zastał mnie śpiewającą do drewnianej łopatki, kiedy czekałam, aż pyszności zaróżowią się na patelni. Wyszczerzyłam się, unosząc ręce do góry w geście tłumaczącym wszystko. Pokręcił tylko głową i postawił na stole sporą papierową torbę.
- A to co? – Spojrzałam na niego z zaciekawieniem, ściszając muzykę.
- Prezent, ale tylko dla niegrzecznych dziewczynek. – Puścił mi perskie oko, na co prychnęłam i porwałam torbę w swoje łapy.
W środku znalazłam włochate, różowe kajdanki, takie kiczowate, ze sklepu „wszystko po pięć złotych”. Otworzyłam usta i spojrzałam z wytrzeszczem na Michała, który zwijał się ze śmiechu. Spiorunowałam go wzrokiem i rzuciłam puszkiem w stronę siatkarza. Zajrzałam ponownie do wnętrza niepozornej torebki, a tam czekało na mnie pudełko biżuteryjne. Zmarszczyłam brwi i natychmiast je dobyłam, nie czekając na przyzwolenie Kubiaka otworzyłam.
- Boże, zwariowałeś! Odpierdala ci na starość, głuptasie – burknęłam, w środku ciesząc się jak małe dziecko. Nie wytrzymałam i rzuciłam się Miśkowi na szyję, zaskoczony złapał mnie w pasie.
- No już, już… Wystarczyło dziękuję!
- Oj wiesz, że ja jestem…
- Wiem, pieprznięta, tak – zaśmiał się, czochrając moje włosy. Spojrzałam ponownie na srebrne skrzydełko zawieszone na delikatnym łańcuszku, oczarowana tak wielkim pięknem tak małego przedmiotu. – Rozumiem, że ci się podoba i nie muszę oddawać? – mruknął, zerkając mi przez ramię.
- Nie, zdecydowanie nie! Zabieram, moje, nie oddam! – Przytuliłam do piersi pudełko. – Ale z jakiej to okazji, Misiek? – Spojrzałam na niego twardo. Wiedział, że mój stosunek do prezentów można było spokojnie określić ambiwalentnym.
- Jak to: z jakiej? Jestem twoim przyjacielem, u mnie bez okazji, to też okazja. – Skrzyżował ręce i zrobił sceptyczną minę. Fuknęłam i przypomniałam sobie o naleśnikach…
- Jezu, Michał, trzymaj to, bo mi się pali!
Mała akcja ratunkowa miała błyskawiczne tempo, po wywietrzeniu kuchni znowu smażyłam, a Kubiak siedział na wysokim stołku, zajadając pyszności.
- Wiesz, w sumie, to chyba w końcu znajdziesz sobie męża – mruczał z pełną buzią – bo takie pyszności zepchnął twój okropny charakter na drugi plan! – Zatrząsł się ze śmiechu, za co dostał łopatką po plecach.
- Powinieneś mnie wspierać, przyjacielu – warknęłam, podając mu kolejnego placka pod nos. – Ba, powinieneś sam mnie wyswatać, żebym trafiła jak najlepiej! – Pokazałam mu język, a on wycisnął mi na niego sos toffi, na co się skrzywiłam. – To było przegięcie, okropne przegięcie, Kubiak.
- Ojoj, po nazwisku, wkurzyłaś się… - Zrobił skruszoną minę, czym od razu poprawił mi humor. – Chłopaki ostatnio wyczaili u mnie twoje zdjęcie i chcą cię koniecznie poznać!
- Skąd masz moje zdjęcia?!
- Halo, ziemia do Zuzy! Po pijaku dużo rzeczy robimy razem… - Poruszył brwiami z dwuznacznym uśmieszkiem, na co pokręciłam głową z westchnieniem.
- Dobra, skończyłam. Smakowało? – Uśmiechnęłam się, siadając obok niego. Postawiłam przed sobą talerz i zagarnęłam słoik nutelli od Miśka.
- No pewnie, kuchareczko! – Potargał mi znowu włosy, za co dźgnęłam go w żebra.
- Ej, nie po to rano spędziłam ponad pół godziny na prostowaniu i ujarzmianiu tej szopy, żebyś teraz to zniszczył – burknęłam, wygładzając „natapirowane” włosy.
- O, Zuza idzie na randkę!
- Chyba z kocem – mruknęłam pod nosem.
- Nie przejmuj się, maleńka! – Objął mnie ramieniem. – Znajdę ci takiego faceta, że wszystkim wyjdą gały na wierzch, obiecuję. Przecież nie zostawię cię na pastwę kocyka – parsknął śmiechem, szczerząc się od ucha do ucha.
- O, naprawdę? – powiedziałam słodkim głosem i spojrzałam na niego, mrugając kilkukrotnie. – To mozie od laziu źlub mi kolaćję, ciooo? – Złożyłam usta w dziubek, by zaraz potem wybuchnąć gromkim śmiechem, widząc zszokowaną minę Kubiaka.
- Wiesz, nie podejrzewałem cię o takie sposoby…
- Sposoby czego? – Wstawiłam wodę na kawę, a w myślach przejrzałam zawartość szafy, spoglądając za okno.
- Omotania sobie mnie wokół palca – mruknął.
- Jasne, jasne. Słuchaj, zalej mi i dolej…
- Pół na pół z mlekiem, łyżeczka cukru. Tak, wiem. – Wywrócił oczami, a ja uśmiechnęłam się i dałam mu buziaka w policzek.
- Jesteś niezastąpiony, lecę nurkować w szafę, bo jakoś niedługo muszę wpaść do biura, a tamtejsze dziunie lubią o mnie plotkować – wytłumaczyłam szybko, na co pokiwał tylko głową.
Było wyjątkowo zimno, więc zdecydowałam się na ciemne jeansy i czerwony sweterek, na to czarną skórzaną kurtkę i ażurowe kozaki w tym samym kolorze. W uszy włożyłam srebrne kulki, usta pociągnęłam czerwoną szminką.
- Misiu, założysz mi to śliczne skrzydełko? – poprosiłam, widząc jak smętnie popija kawę.
- Dawaj.
Kilka sekund i byłam gotowa w każdym calu, z wielką siłą na uśmiechy w stronę sztucznych asystentek Karola.
- Masz coś jeszcze w Kato do roboty? – mruknęłam, pakując torebkę.
- W sumie miałem zobaczyć, czy naprawili mi zegarek, no i odebrać coś w empiku…
- Poczekasz na mnie, prawda?
- Boże, dziewczyno, zróbże sobie w końcu to prawo jazdy, bo niedługo będę pełnoetatowym szoferem, zamiast siatkarzem – zaśmiał się, zamykając za mną drzwi do mieszkania.
Posłałam mu buziaka i zakluczyłam królestwo.
***
- Dzień dobry, pan Kubacki u siebie? – Uśmiechnęłam się sztucznie do plastikowej blondi w recepcji.
- Tak, ale w tej chwili ma ważne spotkanie, proszę poczekać – odpowiedziała, wbijając we mnie wzrok Barbie.
- Dziękuję, poczekam przed jego gabinetem.
Firma Karola mieściła się w ścisłym centrum miasta. Na parterze była jedynie recepcja i toalety dla gości, a sam właściciel urzędował na drugim piętrze, wejście do jego gabinetu poprzedzało biurko asystentki. Swoją drogą, nie wiem, skąd on brał takie lalunie, bo jego prawa ręka była chodzącym szkieletem, który wbijał we mnie martwy wzrok za każdym razem, gdy mnie widziała. Na pierwszym było kilka biur pracowników, ale nigdy tam nie byłam.
- W czymś pomóc?
- Nie, dziękuję, przyszłam do szefa.
Rozsiadłam się na fotelu i wzięłam do ręki najnowszy numer Vogue z Wysp. Karol wiedział, co lubią czytać kobiety, czekając na swoją kolej. Oczywiście, nie zawracałam sobie głowy czytaniem artykułów, tylko oglądałam zdjęcia, zabijając czas.
- Zuza?
- Mhm… cześć. – Wprosiłam się do gabinetu, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Wyjęłam z torebki kilka teczek i rzuciłam je na biurko, po czym podeszłam do barku. – A gdzie ta dobra whisky, którą miałeś ostatnio? – rzuciłam, nalewając sobie innego trunku.
- Skończyła się, ostatnio długo siedziałem w biurze – mruknął zaraz za mną, aż podskoczyłam i upuściłam szklankę, która roztrzaskała się w drobny mak na drewnianej podłodze.
- Kurwa, przestraszyłeś mnie i zobacz co zrobiłam – warknęłam, schylając się by pozbierać większe odłamki szkła.
- Zostaw, Czarnulko, bo się pokaleczysz – powiedział cicho. Boże, znowu włączył ten uwodzicielski, chropowaty głos… Pokręciłam głową z przymkniętymi oczami i syknęłam z bólu, kiedy ostry kawałek rozciął mi skórę. – Mówiłem… - Westchnął ciężko, zabierając ode mnie wszystko.
Pomógł mi wstać i usadził na biurku, sam szybkim krokiem wyszedł z gabinetu. Trzymając się za palec rozejrzałam po wnętrzu. Trochę tu pozmieniał, powiesił kilka zdjęć Muszkieterów, na co uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Drygnęłam, kiedy wpadł do pomieszczenia z apteczką w ręku.
- Spokojnie, szczęściaro – parsknął, uśmiechając się kpiarsko.
- Wcależenieśmieszne – burknęłam, krzywiąc się gdy opatrywał moją „ranę”.
Zdezynfekował, zakleił plastrem i… złożył delikatny pocałunek tuż powyżej mojego przegubu. Spojrzałam na niego, zdezorientowana, ale tylko się uśmiechnął i jakby nigdy nic przejrzał zawartość teczek.
- Odwaliłaś kawał dobrej roboty, Zuzka – skwitował z radosnymi iskierkami w oczach. – Z tej okazji stawiam ci dziś kolację, a odmowa nie będzie brana pod uwagę.
- Karol… - jęknęłam, opuszczając ramiona.
- Nie-e. – Pokręcił głową i sięgając ręką przez biurko, potargał mi włosy.
- Okej, okej, tylko zostaw moją czuprynę!
- Czarnulka. – Wyszczerzył się, uśmiechając się cwaniacko.
Chyba otworzyłam buzię z wrażenia, zatapiając się w jego oczach. Serio, musiałam z tym skończyć, póki jeszcze nic się nie zaczęło… Wiedziałam, że może być dziwnie. I niekomfortowo. A z drugiej strony przechodziły mnie przyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa, gdy patrzył na mnie właśnie w ten sposób, pragnęłam go.
Tak, ja… chciałam go. I przyznałam to przed samą sobą.
Więc tym bardziej powinnam się zdystansować, zamiast jeszcze bardziej wpadać w tą otchłań bez dna w kolorze ciemnego granatu.
- Będę się zbierać, Karol – mruknęłam niewyraźnie, otrząsnąwszy się z rozmyślań.
- Mam dziś nudny dzień, zostań. – Spojrzał na mnie miękko, moja silna wola gwałtownie zmalała.
- Nie… nie mogę. – Próbowałam wymyślić w naprędce wymówkę, ale nic nie przychodziło mi do głowy. – Poradzisz sobie. – Uśmiechnęłam się i uścisnęłam jego ramię, po czym odwróciłam się w stronę drzwi.
Zastąpił mi drogę, zbliżył swoją twarz do mojej i… przejechał kciukiem po policzku.
- Miałaś rzęsę. To cześć – mruknął, otwierając mi drzwi.
Wyszłam, przeszłam obok asystentki i dopiero na klatce schodowej odetchnęłam pełną piersią. Miałam jeden wielki znak zapytania zamiast czystych myśli.
Uśmiechnęłam się na widok auta Miśka przed firmą. W podskokach wsiadłam do środka i spojrzałam w stronę Kubiaka rozmawiającego przez telefon. Puścił mi perskie oczko i mruknął coś do aparatu, po czym się rozłączył.
- Wszystko załatwione?
- No, mam nadzieję, że naprawdę będę mogła odpocząć przez ostatni tydzień przed prawdziwą pracą – rzuciłam, zapinając pas.
- Na pewno, bo zabieram cię na wspaniałe trzy dni w Jastrzębiu! – Wyszczerzył się, zapuszczając silnik.
- CO?
- Właśnie ugadałem wszystko z chłopakami, nie mogą się doczekać dzisiejszej imprezy… - Jakby nie słyszał mojego pytania. – Także wpadasz do mieszkania, pakujesz szczoteczkę do zębów i majtki na zmianę, a resztę dam ci ja!
- Michaś… - jęknęłam, osuwając się w siedzeniu. – Ja chciałam odpocząć, pospać w końcu do południa, jak za dawnych bezrobotnych czasów…
- Nie przesadzaj, ostatnio to ja cię ściągam z łóżka. Poza tym, właśnie, wykorzystaj dobrze te ostatnie beztroskie dni!
- Jutro odwozisz mnie do domu – powiedziałam stanowczym głosem, na co się skrzywił.
- Pojutrze? – Zrobił słodką minę, wydymając wargi.
- Zobaczymy. – Machnęłam ręką, gdy zaczął się cieszyć jak dziecko.
Pakowanie się na tą „jedną noc” zajęło mi jednak trochę czasu. Wybierałam się jak sójka za morze, a to nie wiedziałam, czy okno zostawić uchylone, by było wywietrzone, gdy wrócę, nie wiedziałam gdzie portfel, a nie zapomniałam zamknąć drzwi? Koniec końców, koło siedemnastej byliśmy w tesco, na zakupach przed dzisiejszą domówką. Bo pan Kubiak organizuje domówkę, bym mogła poznać wszystkich jego kolegów, podczas gdy on raz spotkał Izkę.
- Misiek, ja lubię milkę oreo… - wymruczałam, wkładając kilka tabliczek czekolady do koszyka.
- No to co, dzisiaj się nie objadasz, tylko siedzisz w garach!
W odpowiedzi fuknęłam i powędrowałam zamaszystym krokiem w stronę kas.
***
Koło dwudziestej byli już koledzy Kubiaka. Michał idealnie wczuł się w rolę pana domu i mimo początkowych spięć udało mu się opanować sytuację między dwoma zawodnikami, których imiona umknęły mi z pamięci. Ciągle ich myliłam, mimo iż wielu ich nie było, co kwitowali uśmiechem i przedstawiali się ponownie.
Jak na typową domówkę przystało, alkoholu nie brakowało, lał się strumieniami. Panowie grali na konsoli, albo oglądali poczynania innych, a mnie nie pozostało nic, jak umilić sobie wieczór sporą liczbą kolorowych drinków, które przyrządzał mi dzielnie Michał Masny. Polubiłam się z nim, od początku jakoś najbardziej się zgraliśmy, a kiedy zobaczył mnie siedzącą samotnie na blacie w kuchni, zaoferował swoje towarzystwo, poświęcając kolejkę w Fifie, czym dodatkowo zapunktował na samym starcie.
Kubiak zostawił mnie na pastwę losu, sam grzmocąc w grę. Rozumiałam, że chciał spędzić czas z przyjaciółmi, ale po co w takim razie tutaj ja? Jako ozdoba, wisienka na torcie, cytrynka przy kolorowym drinku? Równie dobrze mogłam siedzieć w domu, wypoczywać.
- Jak tam nasza mała brunetka? – czknął za mną Kubiak. – O, widzę, że mój imiennik się tobą zajął! – ucieszył się, chwiejnym krokiem zmierzając do lodówki.
- Zostawiłeś mnie, musiałam jakoś sobie poradzić, a ten Michał przynajmniej wie, że damę nie zostawia się bez towarzystwa – fuknęłam, odgarniając włosy do tyłu.
Misiek zaraz cofnął się do kuchni, spojrzał na mnie ze skruszoną miną i świecącymi się oczyma, na co pokręciłam tylko głową. Takie sztuczki już na mnie nie działały, uodporniłam się!
- Mała, no weź – wymruczał, odstawiając szklankę z lodem na blat. – Musiałem się nimi zająć, inaczej byłoby, że sprowadzam sobie laskę do domu i ich olewam.
- Jasne – rzuciłam lekceważąco, po czym upiłam łyka swojego drinka.
- Chodź do nas, zagrasz kolejkę w NFS, dostaniesz fory, spokojnie… - Poklepał mnie po plecach i wrócił do salonu.
Nie musieli długo czekać na pogrom z mojej strony. Bo który z nich mógł wiedzieć, iż swego czasu grywałam w te wyścigi całymi nocami?
- No weź, nie mówiłeś, że taka ostra z niej konkurencja! – jęknął Wojtaszek, gdy po raz kolejny odtańczyłam happy dance na kanapie.
- Nie wiedziałem – mruknął pod nosem siedzący obok Kubiak. – Nie przyznawała się nigdy, jędza jedna!
- Ja ci zaraz dam, jędza! – fuknęłam niczym rozjuszona kotka.
A zaraz po tym rzuciłam się na niego, wbijając mu palce między żebra i łaskocząc. Kiedy już błagał o litość, a jego klubowi koledzy nie mogli się powstrzymać od śmiechu, przestałam. Wstałam z kanapy i z gracją otrzepałam teatralnym gestem dłonie o uda, po czym pewnym krokiem podreptałam do łazienki.
- Boooże… - szepnęłam do lustra, widząc swoje odbicie. Wyglądałam, jakbym przed chwilą wstała z łóżka. Idealne kreski na powiekach były rozmazane, od gry miałam zaróżowione poliki, a oczy zaczerwienione. Wydmuchałam nos i wzruszając ramionami na swój wygląd, wyszłam.
Salon wyglądał jak pobojowisko. Wszędzie pełno resztek jedzenia, puszek i szklanek, a z głośników dobywała się cicha, przyjemna dla ucha muzyka – całkowite przeciwieństwo ryku towarzyszącego NFS. Nie było widać żadnego z mężczyzn, Michała zobaczyłam dopiero odwracając się w stronę kuchni.
- A gdzie wszyscy? – Uniosłam brew.
- Poszli, mieli dość przegrywania. – Wytknął mi język, za co dostał poduszką po głowie. – Pomożesz mi z tym? – Wskazał brodą na szklanki, sam trzymając naręcze śmieci.
- Się robi. I idziemy spać, prawda? – rzuciłam, ziewając potężnie. Dochodziła druga, najwyższy czas do łóżka.
Pokiwał tylko głową i zawiązał czarny worek z odpadkami, po czym wystawił go na balkon. Ach, więc tak wyrzuca śmieci pan Kubiak…
Po kilkunastominutowej kłótni, fochu i proszeniu, wygrałam. Całe łóżko dla mnie! Materac był nieziemsko mięciutki, koszulka, którą dostałam do spania, pachniała Miśkiem, a poducha idealnie układała się pod głową. Nic więc dziwnego, że sny miałam przyjemne i lekkie.
- Mała, wstawaj – mruknął mi ktoś wprost do ucha, a ja tylko nakryłam się szczelniej kołdrą.
Usłyszałam tylko chichot Kubiaka, a zaraz po tym ciche kliknięcie zamykanych drzwi. Przeciągnęłam się i usiadłam na łóżku, z przerażeniem stwierdzając, iż jest grubo po jedenastej. Przespałam cały poranek! W biegu chwyciłam szczoteczkę do zębów z torby i wyszłam z sypialni.
- Dlaczego wcześniej mnie nie zbudziłeś? – jęknęłam, wpadając na Michała w drzwiach łazienki.
- Bo sam niedawno wstałem, uspokój się – zaśmiał się, wycierając włosy ręcznikiem.
- Mhm, co dziś robimy?
- Ja idę popołudniu na trening, a teraz pobiegać, żeby się pozbyć okropnego kaca – mruknął, wyciągając z szafki płyn do płukania ust.
- Bieganie na kaca? A to nie lepiej zjeść rosołek i pójść spać? – Ściągnęłam brwi, biorąc się pod boki.
- Nie u mnie, Zuzka – zaśmiał się, pocierając czoło.
- Dobra, to idź biegać, a ja wezmę prysznic i zrobię jakieś jedzenie. – Wygoniłam go z pomieszczenia, po czym wskoczyłam do kabiny i puściłam gorącą wodę.
Prysznic w domu Kubiaka był moim zdecydowanie ulubionym meblem. Miał wszystkie te świetne opcje, które reklamują w telewizji, radio i masażer. Nucąc pod nosem jakiś hit ostatnich dni, wmasowałam w głowę trochę szamponu i umyłam zęby. Owinąwszy się ręcznikiem, wyszłam z łazienki po ubrania. Na moje nieszczęście, Misiek nie zdążył jeszcze wyjść z domu, więc zastałam go w kuchni. Tworzył jakąś miksturę, która miała niezbyt zachęcający, zielonkawy kolor.
- Co to jest?
- Miks witamin. – Wyszczerzył się, lustrując uważnym wzrokiem moje nogi.
- Spieprzaj, Kubiak – mruknęłam, znikając za drzwiami sypialni.
Po ubraniu się, wygonieniu Michała na rundkę po osiedlu, sama zmusiłam się do pójścia po bułki. Przed sklepem spotkałam zmarnowanego Masnego, który na mój widok się rozpromienił.
- Miło widzieć, że chociaż ty się dziś nie męczysz. – Zdjął okulary przeciwsłoneczne z nosa, ukazując lekko widoczne sińce pod oczami.
- Bo miałam wspaniałego barmana, tylko dlatego! – zaśmiałam się perliście, na co lekko się skrzywił i potarł czoło. – Przepraszam – szepnęłam i parsknęłam śmiechem. – W ramach rekompensaty, zapraszam do nas na śniadanie.
- O, to już tak poważnie? – Puścił mi perskie oko, a ja dopiero wtedy zorientowałam się, jaką gafę palnęłam. Otworzyłam usta, nie wydając z siebie żadnego dźwięku, spąsowiałam i pokręciłam tylko przecząco głową. – Spokojnie, nikomu nie powiem – zaśmiał się i otworzył przede mną drzwi do Groszka.
- Będzie kac-jajecznica i Jeżyki do kawy – mruknęłam wymijająco, biorąc koszyk.
Szybkie zakupy zamieniły się w gonitwę po całym sklepie – nie wiedziałam, że z Masnego taki śmieszek. W końcu wpadliśmy na Miśka przed klatką, który zaraz zabrał mi siatki i kazał zmiatać na górę.
Na całe szczęście, wyjazd do Jastrzębia nie okazał się kompletną stratą czasu. Wypoczęłam, a tego mi było trzeba. W sumie sama nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo pochłonęły mnie przygotowania do trasy i… kontakty z Karolem. Dopiero teraz dostrzegłam, jak zaniedbałam Kubiaka i naszą przyjaźń. Cieszyłam się, że poznałam jego kumpli, w gruncie rzeczy (i po kolejnym spotkaniu, tym razem w barze, przy piwie, na luzie) okazali się przezabawnymi, pozytywnymi ludźmi.
Nadszedł dzień wyjazdu. Spakowałam swoje manatki i na pożegnanie poszłam na trening Jastrzębskiego. Raczej przyglądałam się wygłupom chłopaków, aniżeli grze, ale i tak było miło zobaczyć ich wszystkich w akcji. Zafascynowało mnie, jak bardzo potrafią się skupić, jak współpracują, dopracowują wszystkie, nawet najdrobniejsze szczegóły. Byli dobrzy w tym, co robili, i co do tego nie miałam wątpliwości.
Po powrocie do czterech ścian zrobiłam gruntowne porządki. Śmieci nazbierało się trzy worki, ale przynajmniej wszędzie było czyściutko, nawet poodkurzałam pajęczyny w rogach. Z żalem wyciągnęłam walizkę i powoli zaczęłam wkładać do niej rzeczy, które na pewno musiałam zabrać, a których potrzebować przez te kilka dni w domu nie będę.
Wieczorem podjechałam do studia, gdzie Muszkieterzy mieli próby. Byli już strasznie podekscytowani wizją trasy i podróżowania po całym kraju, pokazywali, ile to fanów na nich czeka. Prowadzeniem fanpejdża zajmowali się osobiście, chcąc mieć jak najbliższy kontakt ze swoimi słuchaczami. Posłuchałam ich z uśmiechem na twarzy, widząc ich zaangażowanie i uciechę z własnej muzyki.
Pod koniec przyszedł Karol i usiadł obok mnie, bezceremonialnie kładąc rękę na oparciu mojego fotela. Nie zwróciłam na to większej uwagi; skupiłam się na chłopakach i dotrwałam dzielnie do końca, niby nie zauważając obecności managera.
- Cześć Zuza – powiedział, kiedy próba dobiegła końca.
- Hej – mruknęłam, zbierając swoje rzeczy. Czułam się nieswojo, nie chciałam przebywać z nim zbyt długo w jednym pomieszczeniu wiedząc doskonale, jak na mnie działa.
- Zuza! Jak ci się podobało? Cholera, nie mogę uwierzyć, że w czwartek zaczynamy! – Kuba złapał mnie pod ramię i zaczął opowiadać niestworzone historie i pomysły na odpały na scenie.
- Wiesz, Kubuś, megafon jest okej, ale kastety i te sprawy… - Pokręciłam głową. – Nie sądzę, by ochrona jakiegokolwiek klubu pozwoliła na coś takiego.
- No ale…
- Słyszałeś, co powiedziała Zuza – warknął za mną Karol, kładąc mi rękę na plecach. Wyprostowałam się, wciągając gwałtownie powietrze. – A teraz jedźcie do domów wypocząć, jutro próba o tej samej porze, później wolne i czas na ostatnie zakupy. W czwartek rano wyjeżdżamy i nie wracamy do Katowic przez trochę czasu…
- Tak, wiem, wiem – burknął pod nosem Kuba i zabrał swój plecak, zatrzaskując za sobą drzwi z hukiem.
- Co go ugryzło? – Spojrzałam na Karola, uśmiechnął się tylko tajemniczo i wziął moją torebkę.
- Ktoś chyba umówił się ze mną na kolację i mnie wystawił… - Uniósł brew i zrobił kpiarską minę.
- Przepraszam, byłam w Jastrzębiu przez kilka dni – odparłam oschle, nie reagując na jego zaczepki. Bądź profesjonalna, Konopka!
- Więc teraz to nadrobimy, co ty na to?
- Ja… nie jestem pewna, czy mam czas – wyjąkałam, spuszczając wzrok na swoje buty. Powinnam zabrać ze sobą kapcie, czy dadzą mi jakieś hotelowe? Będę musiała zadzwonić i popytać.
- A ja jestem pewien, że mnie unikasz, Czarnulko. – Boże, jak on to robił, w jednej chwili normalny, a w drugiej ten nieznoszący sprzeciwu, ochrypły, pociągający głos?
- To nie tak, ja po prostu…
- Opowiesz mi przy jedzeniu. Wyglądasz jak manekin, żadnego życia, żadnych kobiecych kształtów – rzucił oskarżycielsko, dźgając mnie w żebra.
- Nie twoja sprawa, czy jestem kobieca, czy nie – fuknęłam, wychodząc z pomieszczenia.
- Chodź, tędy. – Brunet obrócił mnie do siebie i poprowadził w odpowiednią stronę.

Czy on zawsze musiał wiedzieć lepiej i więcej? Dlaczego to ja choć raz nie mogłam być tą bardziej zorientowaną, opanowaną osobą z tej dwójki?

Rozdział przejściowy, musiał się pojawić, by opowiadanie nabrało jakiegoś sensu. Nie podoba mi się, nie potrafię pisać takich sielankowych kawałków... Obiecuję poprawę! ;P
Dawno tu nic nie było, nie wiem, czy w najbliższym czasie da się coś z tym zrobić - piszę w wolnych chwilach i proszę o zrozumienie. :)

Coraz bliżej Święta... ;)