poniedziałek, 11 listopada 2013

#4

Wrześniowe wieczory zaczynały być coraz zimniejsze, krótkie spodenki poszły w kąt, a ich miejsce zajęły ciepłe swetry i wytarte jeansy. Przygotowania do trasy chłopaków szły pełną parą… Jak zwykle wychodziły na jaw braki w sprzęcie, przecięte kable od słuchawek. Miałam ręce pełne roboty, spałam kiedy mogłam, a nie, kiedy chciałam.
Iza odezwała się, pisząc krótką wiadomość, że „jest ok” i odezwie się, gdy wszystko przetrawi. Próbowałam się do niej dodzwonić, umówić na jakieś spotkanie, ale bezskutecznie. Michał stwierdził, że to ona musi chcieć mojej pomocy, a nagabywanie na pewno nic tu nie wskóra. Ciężko było mi to tak zostawiać, ale w końcu nagrałam jej się na pocztę, mówiąc, że może na mnie liczyć o każdej porze dnia i nocy. Musiała zrozumieć, że nie będę za nią latać, bo w końcu miałam też i swoje obowiązki.
Z westchnieniem narzuciłam na siebie jakąś bluzę, na nogi wsunęłam adidasy i wybiegłam z mieszkania do czekającego pod klatką Karola. Przywiózł mi jakieś papiery, sam jechał na wieczorną próbę do studia. Dawno nie słyszałam chłopaków na żywo, ale po prostu nie było czasu, by pojawiać się na ich występach.
- Cześć – mruknęłam, wyciągając z kieszeni paczkę fajek. Odpaliłam papierosa i spojrzałam wyczekująco na bruneta.
- Mówiłem ci, żebyś nie paliła… - Podał mi czarną wypchaną teczkę i wyjął papierosa z ust, zaciągnął się. – Sprawdź Warszawę, dogadaj ten nocleg, bo jednak zostajemy. Szczecin odwołany, po wydaniu płyty tam zawitamy, zapisz sobie gdzieś. Szóstego października wyruszamy, wracamy koło czternastego grudnia, więc radzę zacząć się pakować… - Przejechał dłonią po twarzy, zastanawiając się, czy ma mi coś jeszcze do przekazania. On też był wyczerpany, to na nim spoczywał obowiązek odpowiedniego przygotowania i ustalenia dat koncertów.
- A co z transportem? Mówiłeś, że chłopaki nie wyrobią się z przeróbką tego busa? – Zmarszczyłam brwi, przejeżdżając ręką po włosach. Przydałby się fryzjer, najlepiej zaraz, zniszczone końcówki ciągle latały mi wokół twarzy.
- To wyjdzie w praniu, mają zrobić tak, żeby było dobrze.
- Okej, a to? – Pomachałam mu teczką przed nosem.
- Wszelkie zezwolenia i inne pierdoły, zeskanuj, wrzuć mi na maila i wyślij do sponsorów, ale nie używaj opcji „do wielu”, bo to lekceważenie… według nich. Plus, niektórzy się nie lubią, lepiej być ostrożnym.
- Okej… - Wzdrygnęłam się z zimna. Potarł mnie po ramionach, by po chwili mocno do siebie przycisnąć.
W chwili, gdy poczułam jego perfumy, miałam w nosie to, ile mam jeszcze roboty do odwalenia, że za dwa tygodnie mam być spakowana i gotowa na podbój Polski, liczyło się tylko to, że jest ze mną. Westchnęłam cichutko i wczepiłam się palcami w jego łopatki, na co się zaśmiał i poczochrał moją nie-fryzurę. – Idź już – mruknęłam, nie mając zamiaru się ruszyć.
- Spokojnie, Czarnulko, dla ciebie znajdę jeszcze chwilę – szepnął nad moim uchem, dobrze wiedząc, że jego głos wywołuje u mnie dreszcze. Bynajmniej nie z wszechobecnego zimna.
Odkąd coraz więcej czasu spędzaliśmy na organizowaniu trasy Muszkieterów, zbliżaliśmy się do siebie małymi krokami. Raz była to podwózka w środku nocy, kiedy zapomniałam portfela od Michała, a na drugi dzień on wyjeżdżał na drugi koniec kraju, by grać sparing, drugim razem poranna kawa przyniesiona mu do biura. Wiedziałam, iż „to” nie ma racji bytu, ale wtedy przychodziła myśl, że wszystkiego trzeba w życiu spróbować, a Karol lubił nowe doznania. O czym się przekonałam, gdy w zeszły weekend zabrał mnie na ściankę – przed obiadem, taka tam, niedzielna rekreacja, coby się nie nudzić.
- A co powiesz na kolację jutro? – Odsunął mnie od siebie i spojrzał w oczy, tak bardzo zaspane i zapewne podkrążone przez niedobór snu.
- Jeśli się wyrobię z tym wszystkim – popukałam palcem w teczkę – i ogarnę się na tyle, by móc wyjść z domu, do ludzi, to myślę, że to nawet dobry pomysł. – Uśmiechnęłam się, a brunet podniósł mój podbródek do góry.
- To jesteśmy umówieni – szepnął tuż przy moich ustach, poczułam, jak się rumienię i odwróciłam głowę w bok tak, że jego pocałunek wylądował na moim policzku. Pokręcił lekko głową, spoglądając mi w oczy, na co wzruszyłam ramionami, udając, iż nie wiem, o co mu chodzi. – Nie siedź za długo w tych papierach – powiedział na pożegnanie, uścisnął mnie ostatni raz i wsiadł do auta. Pomachałam mu i wróciłam do siebie.
Włączyłam ogrzewanie, wstawiłam wodę, przyniosłam sobie koc. Po zrobieniu kawy i zawinięciu się w kokon, wzięłam laptopa na kolana i wróciłam do pracy.
Kilka godzin i telefonów później, kiedy oczy same mi się zamykały, a za oknem powoli zaczynało się przejaśniać, odstawiłam komputer, zasłoniłam okna i wyciszyłam telefon z postanowieniem, że dziś się wyśpię.
Obudził mnie zapach kawy i cicha muzyka lecąca z radia. Leniwie się przeciągnęłam i zmrużyłam oczy pod wpływem światła sączącego się przez okna. Ziewając pod nosem, wstałam i potarłam nos, a widząc jakąś postać stojącą tyłem do mnie, zamarłam. Jak na zawołanie osobnik się odwrócił i zaczął śmiać, a ja gdzieś w zakamarkach pamięci odnalazłam ten dźwięk jako rechotanie Kubiaka.
- Gdybyś mogła zobaczyć swoją minę teraz! Jakbyś zobaczyła ducha! – zawołał, stawiając na stole wielki kubek kawy z mlekiem.
- Myślałam, że to włamywacz, ale który złodziej robiłby mi śniadanie – mruknęłam, obcinając go wzrokiem od stóp do głów. Wyglądał jak student, z tymi okularami na nosach. Inteligent, phi. Dopasowana koszulka opinała rozbudowane mięśnie, a dresowe spodnie z logo jego drużyny przywołały uśmiech na moją buzię.
- Następnym razem zaklucz się przed pójściem spać, ciołku… - Zmroził mnie spojrzeniem.
- Masz fioła na punkcie bezpieczeństwa, Kubiak. Nikomu nie przyszłoby do głowy, że w ogóle jestem w domu, albo inaczej – że z tego mieszkania da się cokolwiek wynieść. – Wskazałam podbródkiem na potężne, stare drzwi, pamiętające jeszcze drugą wojnę światową.
Mimo wszystko, uwielbiałam ten budynek. Miał swoją historię, nie został przerobiony na nowoczesny styl, o czym świadczyły wysokie pomieszczenia i solidne drzwi do każdego pokoju. Sama nie uległam pokusie i nie zmieniłam za bardzo wnętrza, wprowadzając się tutaj – po pierwsze, z braku pieniędzy na widzimisię, a po drugie, uważałam, iż to mieszkanie ma swój charakter, którego nie należy zmieniać.
- Nie przeginaj – warknął, zanurzając usta w czarnej kawie.
- Co tak w ogóle u mnie robisz?
- Jestem kontuzjowany, mała, nie trenuję i się nudzę… - Nachmurzył się, pokazując obtaśmowane palce prawej ręki.
- Jezus Maria, Michał, czy ty zawsze musisz coś sobie zrobić?! – Ściągnęłam brwi, biorąc jego chorą łapkę w swoje. Skrzywił się, gdy dotknęłam palca serdecznego.
- Taka praca – mruknął, szczerząc się mimo bólu.
- No to uważaj, bo niedługo nie będziesz miał czym pracować – bąknęłam, delikatnie układając jego dłoń na stole.
- Nie jestem z porcelany, ciągle ktoś jest kontuzjowany, nie ma o co się burzyć.
- Niby na tym zyskuję, ale szkoda mi ciebie – przyznałam, zabierając się do pałaszowania naleśników z nutellą.
- Ojej, ktoś się o mnie martwi! – zapiszczał słodkim głosikiem i parsknął śmiechem. Zrobiłam obrażoną minę i szturchnęłam go w bok. – No już, nie bocz się na mnie…
- Chodź, nie będziesz tak mnie nawiedzał bezczelnie – rzuciłam, wstając od stołu.
- Nie zjadłaś!
- Nie muszę, nie jestem głodna! – warknęłam, biorąc laptopa ze sobą na kanapę.
Ostatnio nie jadłam zbyt wiele, nie miałam na to czasu, ani chęci. Potrafiłam zapomnieć o posiłkach w wirze pracy. Waga pokazywała coraz to mniejsze cyferki, a wszystkie spodnie wisiały na tyłku, ale nie przejmowałam się tym, zganiałam raczej na stres.
- Będziesz siedzieć u mnie w pokoju i wkładać dokumenty do skanera, a jak się zeskanują, będę krzyczeć, i wkładasz następne – poinstruowałam go, wciskając czarną tekę w ramiona. – Albo przewracasz na drugą stronę – dodałam po chwili, za co dostałam pstryczka w nos.
- Tak chory nie jestem, rozumiem. Dużo tego masz? – Zerknął do środka. – Boże, mówiłaś coś, że masz fajnego szefa, tak? – Kiwnęłam głową. – No to dlaczego ktoś inny nie mógłby tego zrobić?
- Bo to ja opiekuję się Muszkieterami, ośle – zaśmiałam się, popychając go w stronę sypialni.
- Dobra, nie wnikam! – Uniósł ręce w geście obronnym, jak to miał w zwyczaju robić, gdy temat schodził na Karola i ogrom pracy zwalany na mnie.
Po godzinie wszystkie dokumenty były zeskanowane i rozesłane do sponsorów, a koncert i nocleg w stolicy ostatecznie dopięty na ostatni guzik.
- O cholera… - mruknęłam, patrząc na stan swojego bankowego konta. – Michał, dostałam pierwszą wypłatę! – wydarłam się, skacząc jak mała dziewczynka.
- Już? – zdziwił się, zaglądając mi przez ramię. – Jesteś pewna, że ty tylko załatwiasz te koncerty? – Spojrzał na mnie podejrzliwie i poruszał dwuznacznie brwiami, za co dostał po głowie.
- Wiesz co Kubiak, lecz te palce, bo na mózg, a raczej jego pozostałości, już za późno! – warknęłam, rzucając w niego poduszką. – Haruję dzień i noc, dzisiaj wyjątkowo spałam trochę dłużej.
- Przecież żartuję, wiem, że taka nie jesteś! – Cmoknął mnie we włosy, chcąc zadośćuczynić.
- Chodź, pojedziemy na zakupy, bo w życiu się nie wyrobię do wyjazdu. Poczekasz, wezmę prysznic? – Spojrzałam na niego, powęszył wokół mnie, skrzywił się i pokiwał ochoczo głową.
- Zdecydowanie prysznic ci się przyda – szepnął, jakbyśmy nie byli sami.
- Jesteś okropny! – Tupnęłam nogą i trzasnęłam drzwiami do sypialni.
- No weź, co ty, przed okresem jesteś? Taka jędzowata! – Wszedł jak do siebie, a ja czym prędzej zasłoniłam się koszulką.
- Ehm. Wyjdź. – wycedziłam, widząc jego wielkie oczy. – Kubiak, już! – zawołałam, czując, jak czerwień wypływa na moje policzki. Nie odwracając się, złapał za klamkę i wyszedł, a ja odetchnęłam z ulgą.
Przygryzłam wargi, mając mętlik w głowie. Dlaczego po prostu nie wyszedł?! Nie ma na co się gapić, przecież nieraz byliśmy na basenie, nieraz spaliśmy obok siebie, jesteśmy przyjaciółmi. Dlaczego nie zamknęłam drzwi, grr. Zdjęłam wczorajsze ciuchy, opatuliłam się szlafrokiem i zagarniając po drodze czystą bieliznę, poszłam do łazienki.
Po długim prysznicu i ogarnięciu się co nieco, zastałam Michała rozwalonego na kanapie przy nowym Prawie Agaty.
- No, nie mogłeś poczekać! – fuknęłam, idąc do lodówki po sok. – Ubieram się i lecimy, muszę kupić kilka cieplejszych rzeczy i jakieś spodnie, bo wszystkie na mnie wiszą, a tyłek mam całkiem niezły – jęknęłam, upiwszy trochę płynnej pomarańczy. Pokiwał tylko głową, nie reagując na moje zaczepki. Obraził się, czy co?
Zarzuciłam na siebie koszulę i jeansy, dobrawszy do tego buty i sweter, stanęłam przed szatynem leżącym z pilotem w ręku. Spojrzał na mnie pytającym wzrokiem spod uniesionych brwi.
- No chodź. Przepraszam, że na ciebie naskoczyłam – powiedziałam, przeciągając samogłoski. Uśmiechnął się leniwie i pociągnął mnie za nadgarstek, a ja z piskiem runęłam na niego, tracąc równowagę. – Kubiak, uspokój się – wrzasnęłam, gdy zaczął mnie łaskotać.
- Chodź na te zakupy, bo nie mogę się patrzeć na te twoje majtki w misie! – Wytknął mi język, a ja spaliłam buraka.
- Nie mam faceta, nie muszę chodzić non stop w seksownej bieliźnie – mruknęłam pod nosem, zgarniając torebkę z wieszaka w przedpokoju.
- Oj nie musisz, nie musisz – zaśmiał się, zabierając ze stołu portfel i klucze.
Droga do jednego z centrów handlowych nie zajęła nam zbyt długo – trafiliśmy na okienko w katowickich godzinach szczytu. Po przymierzeniu kilku par spodni aż mnie skręcało, by wziąć pierwsze lepsze, ale Michał był dzielny i brnął dalej w gąszczu sklepów z różnorakimi ubraniami. Zaciągnął mnie do Levi’s, gdzie uśmiechnął się do ekspedientek, a te błyskawicznie pokazały mi najlepsze sztuki, jakie miały w sklepie. W końcu wybrałam dwie pary i zadowolona, że mam co wrzucić na tyłek, wyszłam.
- Wiesz, wrócimy się jeszcze kawałek, wezmę sweter, który wpadł mi w oko, no i myślałam o nowych adidasach, te moje po ostatnich deszczach umarły – powiedziałam ze smutną miną.
- W tą trasę pasowałoby ci jeszcze znaleźć jakąś dobrą kurtkę, przyda się, uwierz na słowo – rzucił, ciągnąc mnie w stronę sklepu z odzieżą i obuwiem sportowym.
Po jakimś czasie wyszłam i z kurtką, i z butami. Kubiak okazał się niezawodny, jeśli chodzi o wybór adidasów, nawet nie jęczał, kiedy zastanawiałam się nad kolorem. Ocieplaną wiatrówkę w ładny wzór sam wcisnął mi na ramiona, upierając się, iż w tej wyglądam najlepiej. Zaufałam mu i się nie zawiodłam – była idealna, nie wisiała jak większość, a szarość z niebieskimi wstawkami dobrze współgrała z czernią moich włosów.
- Chodź po tą seksowną bieliznę – zarechotał, ciągnąc mnie za rękę w stronę Esotiq.
- Ale Misiek, ja naprawdę nie potrzebuję, moje majtki w misie mi wystarczają – burknęłam, widząc jego uradowaną minę na widok regałów ociekających zmysłowymi koronkami.
Wywracając oczami, podeszłam do niego, a ten zaczął mi wciskać, co tylko wpadło mu w oko. W końcu zdenerwowana ekspedientka zaproponowała pomoc, pytając o szukany rozmiar.
- Strzelam, że… - Spojrzał na mój biust wzrokiem eksperta, za co dźgnęłam go w żebra. Zdezorientowana szatynka wodziła po nas błędnym wzrokiem. – 75D!
- Brawo, czubku, może podwójne od razu – sarknęłam i odwróciłam się do dziewczyny. – Proszę się nim nie przejmować, a najlepiej w ogóle ignorować. Szukam 75C z tego czarnego… - Wyrwałam biustonosz Kubiakowi.
- To ja pójdę na tamtą stronę – szepnął mi na ucho, wskazując półki z pończochami. Wywróciłam oczami i skupiłam uwagę na ekspedientce, doradzającej mi ochoczo.
Kiedy w końcu dotarłam do przymierzalni, obładowana wszelkiej maści stanikami, dopadł mnie niebieskooki, dokładając jeszcze stosik kusych majtek.
- Chyba sobie kpisz – parsknęłam, podnosząc skrawek koronki udający stringi. – Możesz to kupować swojej dziwce, mnie tego nie wciśniesz – mruknęłam, zamykając mu drzwi kabiny przed nosem.
Ostatecznie po bieliźnianych transakcjach wylądowaliśmy w Empiku, gdzie Michał spotkał kilka fanek, więc zeszło nam nieco dłużej, niż przewidywaliśmy. Obładowani zakupami, dzierżąc dodatkowo po torbie z chińskim żarciem w ręku, powoli szliśmy na parking, kiedy usłyszałam wołanie za plecami.
Odwróciłam się, omal nie wypuszczając wszystkiego z rąk. Przede mną stała Iza.
- No cześć, lalu! – Podbiegła do mnie, wycałowała i zlustrowała rozbieganym wzrokiem Kubiaka. – Izka jestem! – zapiszczała, potrząsając gorliwie dłonią siatkarza.
- Michał – rzucił, spoglądając na mnie z niemym pytaniem w oczach. Pokiwałam tylko głową, przymykając oczy.
- Pomyślałam sobie, że cię zaczepię, no bo dawno się nie widziałyśmy – zaśmiała się perliście, jakby właśnie powiedziała żart roku.
- Nagrałam ci się – mruknęłam, spoglądając na nią nerwowo.
- A wiesz, numer zmieniłam ostatnio, także przepadło, bo wiesz, ktoś mi komórę zajumał w klubie, jak z Przemciem na imprezkę sobie poszliśmy ostatnio – trajkotała, nadużywając niektórych słów. Pokiwałam głową ze sceptyczną miną, zerkając na Kubiaka stanowczym wzrokiem.
- Mała, idziemy? – Uff, zrozumiał.
- Ooo, Konopka, nie chwaliłaś się, że masz takiego przystojnego facecika! – Ruda zatrzepotała rzęsami, rozglądając się na boki.
- Iza, pamiętasz naszą rozmowę? – powiedziałam, czując gulę w gardle. – Bo ja owszem. Miałaś skończyć z tym gównem – syknęłam w jej stronę.
- Lala, co ty pieprzysz! – parsknęła, oglądając końcówki swoich włosów, związanych w kucyka na czubku głowy. – Z Przemem mamy wakacje swojego życia, patrz! – Podniosła rękaw bluzy, ukazując mi tatuaż-serce, z imieniem swojego kochasia w środku. – Chcemy się niedługo pobrać, mieszkamy razem, jest przeprzeprzecudownie, laska! – Wyszczerzyła się, zaciskając szczękę.
- Zuza, chodźmy już, spóźnimy się… - Kubiak widząc moje latające z nerwów ręce, objął i poprowadził w stronę auta.
- Dziunia, zdzwonimy się! Buźka!
Oddałam pakunki Michałowi, a sama wsiadłam do wozu i pokręciłam głową z otwartymi ustami, nie wierząc w to, co właśnie się stało. Po chwili poczułam rękę szatyna na swojej, gładził mnie uspokajająco.
- Zostaw mnie – wycedziłam, czując, jak gotuję się w środku. – Boże, Michał, to jest całkiem inna osoba! Ja pierdolę! – Złapałam się za włosy, chcąc zająć czymś ręce. – Widziałeś jej oczy? To, jak mówiła? Jak się uśmiechała?! Jaki kurwa ślub?! Może niech na dupie sobie wytatuuje jego podobiznę, kurwa! – Walnęłam pięścią w deskę rozdzielczą, jęcząc chwilę potem z bólu.
- Mała, wyluzuj – mruknął, zapuszczając silnik. – Ona nie jest już tą samą Izką, prochy ją zmieniły, zakładam, że Przemuś także.
- Ja chciałam jej pomóc, ale się wymawia, co ja mam zrobić, żeby przestała? – Wypuściłam powietrze z płuc, wyjęłam paczkę marlboro z torebki. – Przepraszam, muszę – warknęłam, widząc jego spojrzenie kipiące dezaprobatą.
- Nie pomożesz jej już – powiedział cicho, kiedy byliśmy już na moim osiedlu, po kilkunastu minutach milczenia. – Miałem kiedyś przyjaciela, wiesz, trenowaliśmy razem, wszystko razem… - Uśmiechnął się nikle. – On zaczął imprezować coraz bardziej, znalazł nowe towarzystwo, w końcu rzucił treningi. Dwa lata temu pojechałem do Wałcza, tak się złożyło, że wpadłem na jego matkę… zapytałem się, jak leci, czy Mirek już na studiach, a ona zaczęła płakać na środku ulicy. Mówić, jaki z niego dobry był chłopak, jaki zdolny. Okazało się, że pół roku wcześniej go pochowała, zaćpał się – mruknął, parkując pod moją kamienicą. Wciągnęłam powietrze i spojrzałam na niego szklanymi oczami. – Nie wiedziałem, że on tak naprawdę. Miał motto, że w życiu wszystkiego trzeba spróbować, no i przepróbował – sarknął, wysiadając z auta. Otworzył mi drzwi. – Otwieraj królestwo, zaraz robisz mi pokaz mody w tych wszystkich ciuszkach. – Potargał mi czuprynę i zabrał się do noszenia zakupów. Mimo wszystko uśmiechnęłam się do niego i pognałam na górę.
„Pokaz mody” trwał nieco ponad dwie godziny, a w każdym stroju musiałam wypić z Miśkiem po kieliszku wódki. Humory znacznie nam się poprawiły, chwilowo przestałam się przejmować losem Izki.
Właściwie, wszystko poszło w odstawkę. Nawał czekającej pracy, piętrzące się wiadomości i nieodebrane telefony od Karola, połączenia od fizjoterapeuty Michała. Bawiliśmy się jak małe dzieci, śpiewając, grając na konsoli, przygotowując sobie prowizoryczną kolację w postaci tostów.
- Jeszcze tu keczupu, widzisz, żeby była uśmiechnięta buźka – powiedział Kubiak, czkając zaraz po tym. Parsknęłam śmiechem, rozlewając sos po talerzu. – Boże, Konopka, ty nic nie potrafisz – burknął, wyrywając mi butelkę.
- Ha, powiedział kucharz od siedmiu boleści! – prychnęłam, sięgając po szklankę z drinkiem.
- Nie pij już, jutro musisz być w pełni sił – powiedział, sam wychyliwszy kolejny kieliszek. Spojrzałam na niego jak na idiotę, na co wzruszył ramionami i tylko się zaśmiał.
- Nigdy nie mam kaca – oświadczyłam pewnie, unosząc kąciki ust ku górze.
- Jasne, tylko zawsze. – Puścił mi perskie oko i zabrał sprzed nosa talerz z jedzeniem.
Po kłótni o miejsce na kanapie, kiedy już umościłam się wygodnie z nogami na jego kolanach, zabraliśmy się za film, jedzenie i jeszcze więcej trunku. Rozmowy ucichły, ich miejsce zajęła jakaś komedia, której tak naprawdę nie oglądaliśmy. Coraz częściej łapałam Kubiaka na spoglądaniu w moją stronę, za co dostawał piętą w udo.
- To już nie mogę się gapić na swoją śliczną przyjaciółkę? – mruknął z miną zbitego psa, na co dałam mu przeprosinowego buziaka w policzek i oparłam o jego ramię.
- Dobrze mi tak, wiesz? – powiedziałam cicho, wpatrując się w ekran telewizora. Westchnęłam pod nosem i kontynuowałam. – Nie muszę się o nic martwić, mogę się pośmiać, odizolować od tego wszystkiego… - Wskazałam brodą w stronę okna.
- To tu zostań – mruknął, obejmując mnie szczelnie, wtuliłam się mocniej i uśmiechnęłam, gdy poczułam woń perfum Kubiaka.
- Bardzo chętnie – odszepnęłam, na co poczułam tylko, jak trzęsie się ze śmiechu, i powoli zapadłam w ogarniającą mnie ciemność.
Śnił mi się ocean, dokładniej kąpiel nocą w otchłaniach wody – nieco surrealistyczny obraz, biorąc pod uwagę fakt, że pływanie nie szło mi najlepiej. Nagle krajobraz się zmienił, byłam na wyspie, otoczona luksusowymi ośrodkami, opalałam się, sącząc kolorowego drinka z palemką. Podszedł do mnie nieznajomy brunet, delikatnie dotknął mojego ramienia…
- Zuza, tobie też tak gorąco? – wymruczał… głosem Kubiaka. Otworzyłam oczy i znowu byłam na kanapie, otulona kocem i przyciśnięta do boku Miśka.
- Baranku, przykryłeś nas i zgniotłeś mi rękę – wychrypiałam, rozcierając zdrętwiałą kończynę. – Zdejmuj to, zaraz skóra zacznie mnie palić żywym ogniem!
- Ja się rozbieram i idę spać dalej – burknął, siadając.
Zdjął koszulkę i spodnie, po czym wślizgnął się z powrotem pod koc. Rumieniąc się, czy to z gorąca, czy z zawstydzenia, zsunęłam z siebie jeansy i skarpetki, wyrzucając je spod pledu i spojrzałam pytająco na Kubiaka. W ciemnym oświetleniu wyglądał na jeszcze bardziej zmęczonego, niż był.
- No możesz, śpij – westchnął i otoczył mnie silnym ramieniem, przyciskając do swojej klatki piersiowej.
Mruknęłam ciche życzenia słodkich snów i ziewnęłam, wczepiając się w niego. Tym razem moja wyobraźnia dała mi wypocząć, a przynajmniej póki ktoś nie zaczął usilnie dobijać się do drzwi, które przezornie zamknęłam zaraz po naszym powrocie do domu.
- Kurwa, nie ma nikogo – mruknęłam, odwracając się plecami do Michała. Mlasnął i objął mnie w pasie, przyciskając do oparcia kanapy. Kopnęłam go w kostkę i syknął z bólu, wyklinając mnie pod nosem.
Dzwonek do drzwi, no serio?
- Śpij, wstanę, niech tam…
Usłyszałam skrzypienie podłogi i przekręcanie klucza w zamku przy akompaniamencie głośnego ziewania. Uśmiechnęłam się pod nosem, nakrywając po same uszy.
- Słucham pana? – Zaspany głos Miśka, coś, czego mogłaby mi pozazdrościć każda jego fanka, zdecydowanie!
- Gdzie jest Zuza? – O kurwa, Karol! Mało tego, warczący Karol! Miałam się poderwać, ale przypomniało mi się, że jestem w samej koszulce i majtkach, co mogłoby źle wypaść przy, bądź co bądź, moim szefie.
- Zuza śpi… - Trzask i stukot eleganckich butów na podłodze mojego wiekowego mieszkania.
Otworzyłam leniwie oczy i zobaczyłam Karola ogarniającego wzrokiem całe pomieszczenie.
- Hej – powiedziałam zachrypniętym głosem, mrużąc oczy w jego stronę. Zlustrował mnie, odwrócił się na pięcie i wyszedł. – Michał, czego on chciał? – mruknęłam, sięgając po wodę.
- Kurwa, on mnie uderzył! Normalnie podszedł i uderzył, skurwysyn jeden! Ja pierdolę! – Widząc rozciętą wargę i zaczerwieniony polik rozdziawiłam usta ze zdziwienia.
- Misiek, kuźwa, przepraszam – jęknęłam, podbiegając do niego. – Nie wiem, co ten baran sobie pomyślał, ale no… - Zlustrowałam go od góry do dołu. – Otworzyłeś mu drzwi w samych bokserkach, a wszędzie burdel na kółkach – mruknęłam, dotykając jego napuchniętej wargi. Syknął i odsunął się gwałtownie. – Chodź, dam ci lodu… - Pokręciłam głową i podeszłam do zamrażarki.
- Cały lód wyszedł wczoraj do twoich drinków – burknął, siadając ostentacyjnie na stołku.
- No to dostaniesz koperek od mojej babuni – powiedziałam wesoło, dając mu pudełko po margarynie. Ze zmarszczonymi brwiami zajrzał do środka, by zaraz wybuchnąć gromkim śmiechem, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie. – No, do buzi, raz-raz! – pogoniłam go, wstawiając wodę na kawę.
- Zuza… kto to był? – zapytał Kubiak, posłusznie przykładając pudełko do policzka.
- To… - odchrząknęłam, potargałam włosy – mój szef.
- Chcesz powiedzieć, że dostałem od twojego szefa za to, że otworzyłem mu drzwi? – Spojrzał na mnie spod ściągniętych brwi, kiedy zalewałam kawę.
- No, tak. – Skrzywiłam się. – Nie wiem, co mu strzeliło do głowy, zaraz wszystko wyjaśnię… - Sięgnęłam po Zetkę leżącą na blacie.
- Daj sobie na razie spokój, niech ochłonie – mruknął. – I pogodzi się z tym, że ktoś sprzątnął mu laskę sprzed nosa. – Wytknął mi język, na co prychnęłam ze śmiechem.
Na śniadanie zjedliśmy owsiankę, a potem czmychnęłam do łazienki, zostawiając Michała sam na sam z wszechobecnym bałaganem. Gorący prysznic pobudził mnie do życia, ciuchy nieprzesiąknięte alkoholowym zapachem nosiło się znacznie przyjemniej, a i twarz wyglądała sto razy lepiej bez cieni pod oczami, zakrytych korektorem. Gdy weszłam do salonu, zastałam idealny porządek, a Kubiak właśnie nakładał buty, by wynieść śmieci.
- Weź klucze – wymamrotałam ze szczoteczką do zębów w ustach. Pokiwał głową i zaraz wyszedł.
Siadłam i wzięłam Zetkę, zobaczyłam ile mam wiadomości do przeczytania…
Czy zrobiłaś już wszystko, o co Cię prosiłem? Nie ma czasu na zabawę, póki nie odwalisz całej roboty.
Daj znać, jak skończysz, mamy trochę komplikacji.
Sponsorzy się wycofali, a Ty pewnie balujesz, podczas gdy ja utknąłem w biurze, próbując ratować sytuację. Dzięki wielkie za pomoc, asystentko od siedmiu boleści!
Zuza, wszystko okej? Martwię się, odezwij się…
Jadę do Ciebie. Nie gniewaj się, wczoraj naprawdę było gorąco.
Oj, ktoś tu miał wieczór pełen wrażeń. Ale skoro zrobiłam wcześniej wszystko, o co mnie prosił, czemu miałam nie pozwolić sobie na odrobinę przyjemności? Przecież nie samą pracą człowiek żyje! Chociaż tknęło mnie, że wczoraj mogłam zostać bez roboty, gdyby przez moją... niedyspozycję trasa została odwołana. Bo, jak wywnioskowałam z ostatniej wiadomości, Karol uratował sytuację.
- Halo?
- Cześć… to ja – bąknęłam, nie bardzo wiedząc, jak zacząć rozmowę.
- Widzę – mruknął niezbyt ucieszonym głosem.
- Karol, przepraszam – jęknęłam. – Wczoraj trochę mnie poniosło, ale zrobiłam wszystko, o co prosiłeś – powiedziałam na usprawiedliwienie, w gruncie rzeczy przed samą sobą. – A potem przyjaciel wpadł do mnie i jakoś tak wyszło…
- Nie chcę tego słuchać, naprawdę. Nie interesuje mnie twoje życie prywatne, ważne jest to, żebyś wywiązywała się ze swoich obowiązków na czas. Wyślę ci mailem wszystko, co jeszcze zostało do ogarnięcia przed pierwszym koncertem, rozplanuj to sobie jakoś przyzwoicie i baw się dobrze – powiedział głosem wypranym z emocji i się rozłączył.
Rozdziawiłam usta i spojrzałam nierozumnym wzrokiem na wyświetlacz telefonu. Miałam dziwnie przeczucie, że coś między mną a Karolem jednak było, do teraz. A może był po prostu zazdrosny? Albo to ja ubzdurałam sobie jakąś nierealną historię z nim w roli głównej…
- Mała, jestem! I mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia – rzucił Michał, siadając obok mnie. Ściągnęłam pytająco brwi, na co uśmiechnął się przebiegle. – W tą sobotę jest prezentacja drużyny, a potem impreza w klubie w Katowicach, pójdziesz ze mną? – Widząc niemrawą minę, dał mi kuksańca. – No weź, poznasz chłopaków, nie możesz tylko pracować i chlać na umór, na dodatek w towarzystwie pilota!
- Wiesz co – prychnęłam, dając mu pstryczka w nos. – Wczoraj to ty namówiłeś mnie na dziwne zabawy. Zaraz muszę sprawdzić pocztę, mam dostać listę rzeczy do zrobienia… - Westchnęłam, zapadając się w kanapę.
- Dalej cię tak ciśnie? – mruknął, zarzucając rękę na oparcie. – Niech da ci żyć, no…
- Dyspozycyjność jest wymagana w mojej pracy – burknęłam, upijając łyk już zimnej kawy. – Ale jak się wyrobię, to rozważę to wyjście, okej? – Spojrzałam na niego z uśmiechem.
- To ja ci pomogę, dawaj tego maila. – Pokiwał ochoczo głową.
Pomoc Kubiaka ograniczyła się do szybkiego stukania w klawiaturę, podczas gdy ja wynajdowałam wśród tony papierzysk potrzebne fragmenty pism kierowanych do szanownych sponsorów. Koniec końców, późnym popołudniem właściwie wszystko miałam zrobione, albo wysłane Karolowi do sprawdzenia. Zostało jeszcze tylko zadzwonić do drukarni, co mogłam zrobić dnia następnego.
- Spadam do domu, Zuzka – mruknął Misiek, ziewając potężnie. – Muszę trochę pomieszkać u siebie, poza tym, nasz najmłodszy ma dziś urodziny… - Podrapał się po karku.
- Najmłodszy? – Spojrzałam na niego znad papierów.
- Kuba Popiwczak. Idziemy go spić tak, żeby nie wiedział, na jakim świecie żyje, tak się chrzci młodych – powiedział z „brudnym” uśmieszkiem.
- Boże, czy wy nie potraficie…
- Nie! – przerwał mi, na co tylko pokręciłam głową i się uśmiechnęłam.
- Tylko nie spijaj się za bardzo, bo jutro piątek. – Pogroziłam mu palcem.
Naszym małym rytuałem było kino w każdy piątkowy wieczór. Tak jak inni mogli chodzić sobie do baru czy klubu, tak my spędzaliśmy te dwie godzinki w ciemnej Sali, by potem pójść po jakieś dobre jedzenie i z butelką czegoś mocniejszego przywędrować aż do mnie.
- No i dobra, do wieczora odchoruję jakoś… - Rozejrzał się, szukając swoich rzeczy, po czym machnął lekceważąco ręką. – Jak coś zapomnę, to i tak balujemy tutaj, więc najwyżej wpadnę wieczorkiem. Nie rozrabiaj! – Dał mi soczystego buziaka w policzek, drapiąc przy tym dwudniowym zarostem, potargał czuprynę i już go nie było.
Z westchnieniem podniosłam się z kanapy i poszłam pooglądać wnętrze pustej lodówki. Kiedy stwierdziłam już, że naprawdę muszę wysprzątać królestwo przed wyjazdem, żeby nie zostawić syfu Kubiakowi, który zobowiązał się do podlewania kwiatków (a konkretnie kaktusów, których hodowlę miałam na biurku w sypialni i dogrzewałam lampką), zadzwonił telefon.
- Halo – mruknęłam, widząc zdjęcie swojego szefa na wyświetlaczu.
- Zuza, przepraszam…
- Nie ma za co. – Zacisnęłam usta.
- Jest. I wynagrodzę ci to, dobrze? – Oczyma wyobraźni widziałam jak ściąga brwi i spogląda na mnie tym swoim topiącym lód wzrokiem…
- Ja… nie mam czasu, wiesz? Sporo roboty przede mną. – Nie chciałam jego towarzystwa, nie po tym, jak mnie potraktował.
- Sprawdziłem pocztę, przecież wszystko mi wysłałaś. Oficjalnie masz następne dwa tygodnie wolne, chyba, że coś wyskoczy – mruknął, szeleszcząc czymś przy mikrofonie.
- Praca to nie moje jedyne zajęcie! – fuknęłam, rozłączając się.
Miałam dość jego huśtawek nastroju, raz się wydziera, raz martwi, raz jest tylko szefem, za drugim chce spędzać ze mną czas. Niech się zdecyduje, bo moje nerwy są i tak w kiepskim stanie, a nie dam sobą pomiatać. Co to, to nie. A tym bardziej manipulować zachrypniętym, pociągającym głosem, tak kuszącym i nakłaniającym do złamania danego sobie słowa…
Potrząsnęłam głową, chcąc wyrzucić z niej resztki Karola i naciągnęłam rękawy bluzy na dłonie. Zrobiłam duży kubek gorącej czekolady i zasiadłam przed telewizorem, w między czasie uruchamiając laptopa. Po zapuszczeniu jakiejś muzyki przełączyłam na kanał informacyjny i wyciszyłam głos. Chill przy ulubionych dźwiękach i polska polityka do śmiechu – coś, czego zdecydowanie potrzebowałam.
Oczywiście, sielanka zbyt długo trwać nie mogła…
Mój błogi spokój przerwał dzwonek do drzwi, a ja z westchnieniem wstałam, zastanawiając się, kogo licho niesie. Z niezbyt przyjazną miną otworzyłam wrota do swego królestwa. Nieco zagraconego, ale wciąż królestwa. Zobaczyłam Karola, trzymającego w ramionach sporą papierową torbę.
- Cześć, Czarnulko. – Cmoknął mnie w policzek, tak bez uprzedzenia, odurzając swoimi mocnymi perfumami. Idealnie do niego pasowały. – Mogę wejść? – Przyjrzał mi się uważnie, gdy pokręciłam przecząco głową. – Ej, ząb cię boli? – Zignorował brak zaproszenia i wszedł do mieszkania.
- Nie, po prostu nie przypominam sobie, byśmy byli umówieni, na jakieś konwersacje o pracy – mruknęłam niegrzecznie, zapalając światło w kuchni. Pokiwał głową z cwanym uśmieszkiem i rozpakował zakupy.
- No przecież mówiłem, że wynagrodzę ci moje fochy i wyżywanie się przez tych idiotów. – Zabrałam się do nalewania wody do czajnika, ale natychmiast mi go zabrał. – Nie, nie. Ty idziesz do łazienki, bierzesz długą kąpiel, a jak zobaczę znowu tą obrażoną minę… - Uniósł mój podbródek, bym w końcu spojrzała mu w oczy. – Nie będzie z tobą dobrze – szepnął, będąc milimetry od mojej twarzy. Puls mi przyspieszył, a on tylko obrócił mnie do tyłu. – No, raz-dwa!
Mętlik w głowie. Łomot w klatce piersiowej, przyspieszony oddech. Karol, cokolwiek ze mną robisz, przestań.
Nie śpiesząc się, poleżałam w wannie pełnej gorącej wody, po czym przebrałam się w o wiele za duży sweter i ciemne legginsy. Nie miałam ochoty na nic, tym bardziej strojenie się. Po cichu wyszłam z łazienki i oparłam się łokciami o blat kuchenny. Karol pichcił coś przy kuchence, nucąc pod nosem Snow Patrol. Pomijając jego wygląd, chropowaty głos, nawet przy śpiewaniu… mógłby uchodzić za przeciętnego faceta. Mógłby. Cholera by to…
- Najprostsze danie świata. – Odwrócił się do mnie. – Ryż będzie za kilka minut, mięso doprawiam – powiedział z uśmiechem, lustrując mój ubiór. Odchrząknął i oparł się tyłem o szafki. – Jak humor?
W odpowiedzi uśmiechnęłam się tylko, marszcząc nos. Zaśmiał się i pokręcił głową, nakładając mi cały talerz pyszności. Sosem nakreślił coś na kształt słońca, ale niezbyt mu to wyszło.
- Liczą się chęci! – mruknął tylko, słyszą parsknięcie. Wiedziałam, że robi to specjalnie, by zrehabilitować się w moich oczach.
- Tak, wmawiaj sobie.
Zabrałam się do jedzenia, a brunet zaraz do mnie dołączył. Co chwilę spoglądał na mnie, a gdy łapałam go na gorącym uczynku, uśmiechał się jednym kącikiem ust i… przepadałam. Nie potrafiłam nie zanurzyć się w głębi jego spojrzenia, nawet jeśli wciąż rozpamiętywałam jego okropną postawę.
- Mówiłem, że dobre jedzenie zawsze poprawi humor kobiecie – mruknął z zadowoleniem nad moim uchem, zabierając mi pusty talerz sprzed nosa.
Bez zbędnego gadania i jęczenia pozmywał po naszej kolacji, podczas gdy ja siedziałam na stole z kieliszkiem wina w ręku.
- Wiesz, chyba powoli mi przechodzi foch – rzuciłam niby od niechcenia, objeżdżając palcem wskazującym brzegi kieliszka. Podniosłam wzrok na bruneta, który wpatrywał się we mnie, wycierając ręce.
- Bo ja wiem, jak dobrze odpokutować winy – powiedział tym swoim chropowatym głosem, rzucił ścierkę na blat i podał mi rękę. – Masz jakiś dobry film?
- Czy film to nie wiem, ale zawsze można obejrzeć powtórkę seriali – stwierdziłam optymistycznie, przyjmując pomoc.
- Nie przepadam za serialami. – Uniósł brew, uśmiechając się przy tym kpiarsko. – Może się przejdźmy, będzie ci się lepiej spało. – Puścił mi perskie oko, po czym podszedł do wieszaka i zdjął z niego jedną z kurtek. – Ale musisz się cieplej ubrać.
- Dobra już, dobra! – Wywróciłam oczami.
Niebo było wyjątkowo przejrzyste, żadnych chmur, tylko ogromny talerz księżyca i gwiazdy, gdzieniegdzie światła samolotu. Siedzieliśmy na masce commandera, rozmawiając o błahostkach; nie miałam mu już za złe wcześniejszego zachowania, chociaż wiedziałam, iż zostanie ono w mej pamięci na dłuższy czas. Wypytywał mnie o mój ulubiony kolor, marzenia z dzieciństwa… Ja również pociągnęłam go za język, czego owocem było na przykład to, że chciał kontynuować dzieło ojca i zostać architektem, ale plany się pozmieniały, gdy chrzestny zmarł, zostawiając po sobie firmę. Brunet skończył studia i zajął się pijarską przedsiębiorczością, odcinając się tym samym od pokoleniowego fachu.
- Nie był zachwycony, ale zrozumiał, że tak musi być i nie ma nic do gadania – opowiadał, wpatrując się w niebo.
- Ja mogłam zostać w rodzinnym mieście, ale zachciało mi się Katowic – parsknęłam, obejmując się ramionami. Noce robiły się coraz chłodniejsze, lato powoli odpuszczało. Kubacki, widząc to, zdjął ochoczo swoją bluzę i narzucił ją na mnie. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością i schowałam ręce do kieszeni. Przyglądał mi się uważnie, z kpiarskim uśmiechem na ustach.
- No co?
- Nic. Masz tu sos. – Wskazał kącik ust. Potarłam to samo miejsce na swojej twarzy, trochę nerwowo, bo nie lubiłam być czymś umazana. – Wy, kobiety, nie odróżniacie stron – mruknął, wycierając kciukiem drugi policzek. Zrobiłam obrażoną minę i odwróciłam głowę w drugą stronę, zaraz westchnął i wziął mnie za podbródek. – Nie strzelaj fochów, to prawda. – Ziewnęłam lekceważąco, potarłam oczy kciukiem. – Chcesz już iść?
- Nie, jeszcze chwilkę. Zobacz, jakie śliczne dziś niebo… - Spojrzałam z zachwytem w górę.
- Następnym razem pokażę ci lepsze miejsce do oglądania gwiazd – obiecał, przysuwając się nieznacznie. Znowu ziewnęłam, zakrywając usta dłonią. – Zuza, nie męcz się.
- No ale…
- Będą ładniejsze noce do oglądania nieba – szepnął, zsuwając się z maski.
Pomógł mi z niej zejść i podprowadził pod drzwi klatki, oparł się o futrynę, patrząc na mnie wyczekująco.
- Dziękuję za miły wieczór i poprawienie humoru – odchrząknęłam, uciekając wzrokiem od jego przepastnych oczu. – I trzymam za słowo, że pokażesz mi lepsze miejsca… - zamilkłam, podniósłszy głowę do góry.
- Miejsca do czego? – szepnął, zakładając mi kosmyk włosów za ucho.
- Do oglądania gwiazd, rzecz jasna. – Zachowałam rezon, nie dałam się na to wziąć. – Zdzwonimy się jutro co do tej drukarni, tak?– Spojrzałam na niego, odsuwając się nieznacznie.
- Tak, zdzwonimy się. To cześć.
Wyraźnie wkurzony wrócił do samochodu, i nie poczekawszy, aż wejdę na górę, odjechał, zostawiając mnie samą. Westchnęłam i pchnęłam drzwi, kiedy pod kamienicą zatrzymała się taksówka. A z niej wysiadł Kubiak.
- Boże, nie mogę mieć jednego wieczoru bez ciebie?! – zaśmiałam się, widząc jego stan nieważkości.
- Sorry bejbe – hik!, zapomniałem chyba portfela… - Wrócił się do pojazdu, powiedział coś kierowcy i posłał mi słodko-pijany uśmiech. – Wpuścisz mnie?
- No nie wiem, nie wiem… Ale daleko ci do uśnięcia na mojej kanapie? – Zlustrowałam go od góry do dołu.
- Mała, ja biorę portfel i spadam znowu do chłopaków, przegrałem zakład i muszę im postawić po flaszce – jęknął, pocierając twarz.
- Poczekaj tu, zniosę ci.
- Kochana jesteś, wiesz?
- I niezastąpiona, jak każda. – Puściłam mu perskie oko i wbiegłam po schodach na górę.
Po przetrząśnięciu całego salonu i kuchni, w akcie desperacji, otworzyłam zamrażarkę i… znalazłam zgubę. Wolałam nie wiedzieć, jak się tam znalazła, więc szybko zgarnęłam portfel i wcisnęłam go Michałowi, który wyściskał mnie w geście wdzięczności i pognał do czekającej taksówki.
Nie, ja nigdy nie zaznam spokoju. A przynajmniej nie w tym życiu…
Lubię widzieć Twój uśmiech, wiesz?
Zdębiałam, czytając wiadomość od Karola. Otworzyłam usta i pokręciłam głową, po czym wyłączyłam telefon, zakluczyłam drzwi i padłam na łóżko, krzycząc z bezsilności w poduszkę.


Długi weekend był i się zmył. Czas zacząć odliczanie do Świąt...

niedziela, 3 listopada 2013

#3

Koper leżała na wpół przytomna na kanapie, z nosa leciała jej krew, a obok niej Przemo, który podniósł się raptownie znad stolika, na którym była kreska białego proszku. Do tego karta kredytowa i mały plastikowy woreczek, nie musiał mi nic mówić.
Co ona nawyprawiała, czy ten idiota całkowicie wyprał jej mózg? Zawsze była przeciwko jakimkolwiek używkom, nawet kiedy ja odkryłam zielsko, za co teraz przeklinam samą siebie, ona stała z dala od tego. A tu nagle co? Od razu, z grubej rury? Przecież to nie przelewki, amfetamina silnie uzależnia, nie ważne, czy wzięła raz, czy siedemnaście. Bałam się, że już za późno, że nie dam rady jej z tego wyciągnąć… Jak mogła zrobić coś takiego? Czy on ją do tego namówił, a może groził, że ją zostawi? Iza zawsze stawiała Przemka wyżej od wszystkich, był dla niej wielkim autorytetem, jej facetem starszym o trzy lata, którym może się pochwalić przed koleżankami, który zawsze wkręci ją na dobrą imprezę. Na którym może polegać, choćby świat się palił i walił.
- Ty gnoju, jak mogłeś… - Spojrzałam na niego z obrzydzeniem, nie dając dojść do głosu. – Gówno mnie obchodzi, czy tego chciała, czy też nie, rozumiesz?! Ile wzięła?!
- Zluzuj, mała, Iza to stary ćpunek – zaśmiał się i wstał, rozglądając wokół błędnym wzrokiem z zaciśniętą szczęką.
- Co ty pieprzysz, ona nigdy…
- Widocznie dobrze jej nie znasz – rzucił, zaszczycając mnie spojrzeniem. – Iza, pobudka! – wydarł się nad uchem rudowłosej. Koper jakby ocknęła się z przyjemnego snu, otworzyła oczy i spojrzała na niego. – Chodź, lecimy do klubu. – Porwał ją za rękę i pociągnął w stronę wyjścia, zatrzasnął drzwi. Podejrzewałam, że w ogóle mnie nie zauważyła…
Nie wiedziałam, co mam zrobić. Byłam sama w domu Koper, wokół mnie pełno narkotyku, którego szczerze nienawidziłam – przecież odebrał mi przyjaciółkę. Nagle zrozumiałam, dlaczego Iza ostatnio się nie odzywała, nie miała czasu. Albo na kilkunastogodzinnej fazie, albo na głodzie, nie myślała racjonalnie, nie wspominając o pamiętaniu czegokolwiek.
Wzdychając po raz enty tego dnia, zabrałam swoje rzeczy, proszek spuściłam w toalecie, a na stole zostawiłam kartkę z prośbą o kontakt, kiedy dojdzie do siebie. Zakluczyłam drzwi i wróciłam do pustego mieszkania.
Spojrzałam na zegarek – „19:47”. Michał pewnie już siedzi ze znajomymi w pubie, a może… może uda mi się zdążyć między treningiem a popijawą. Wyjęłam Zetkę, wybrałam numer Kubiaka.
- Halo? – W tle słyszałam męskie głosy i muzykę. O dziwo, nie za głośną.
- Cześć, to ja… - zaczęłam niepewnie. Odchrząknęłam. – Chciałam tylko powiedzieć, że wszystko w porządku i dotarłam cała do domu, gdybyś się zamartwiał – sarknęłam, w sumie nie wiedząc, skąd tyle jadu w moim głosie. Byłam rozchwiana, najchętniej rozpłakałabym się jak mała dziewczynka. Zamrugałam, zatrzymując niechciane łzy. – Iza w sumie też w porządku, to chyba jakiś fałszywy alarm.
- Rozumiem, że żałujesz powrotu do Katowic… - Głosy ucichły, musiał odejść od znajomych. – Następnym razem tak łatwo cię nie puszczę, a z koleżanką sam porozmawiam przy najbliższej okazji! – Mogłam przysiąc, że właśnie uśmiecha się z tym cwaniackim błyskiem w niebieskich oczach.
- No, nie wiem, czy będzie to możliwe… - Westchnęłam, siadając na kanapie.
- Coś się z nią jednak stało? – Spoważniał.
- Nie. Chociaż w sumie tak, ale to nie jest rozmowa na telefon – mruknęłam, uważnie studiując swoje pozadzierane skórki przy paznokciach. Mam zajęcie na wieczór!
- Misiek, wracaj, koniec romansowania! – Usłyszałam, mimowolnie się uśmiechając.
- Okej, nie przeszkadzam. Wracaj do znajomych, buziaki! – Rozłączyłam się, rzucając telefonem gdzieś na sofę.
Zrobiłam zieloną herbatę, do pokoju przyniosłam miskę z gorącą wodą i odrobiną soli, a także cały zestaw do pazurkowania – to odciągnie mnie od jakichkolwiek myśli. Włączyłam program muzyczny i nucąc pod nosem znane piosenki, zajęłam się swoimi dłońmi, które po ostatnich wyprawach były w opłakanym stanie. Doprowadziwszy je do porządku, postawiłam na krwistoczerwony lakier. Ach, te dawne czasy liceum, kiedy codziennie na paznokciach miałam inny kolor!
Rozglądając się po pokoju moją uwagę przykuł laptop, starannie schowany na szafie. Może jednak znalazła się jakaś oferta przez ten czas…
Poszukuję młodej pracowitej dziewczyny do pracy jako asystentka menadżera zespołu muzycznego. Wymagania: dyspozycyjność, znajomość języka angielskiego. Kontakt…
Więcej czytać nie musiałam, bez patrzenia na zegarek wykręciłam numer.
- Halo? – Usłyszałam niski zachrypnięty głos mężczyzny.
- Dobry wieczór, dzwonię w sprawie oferty pracy zamieszczonej…
- O! Świetnie, kiedy mogłabyś zacząć?
- Karol, chodź tu!
- Myślę, że od jutra?
- Dobra, wiesz co, to bądź jutro o ósmej wieczorem przy KATO, tam się spotkamy. – Rozłączył się.
Czy ja właśnie dostałam pracę…?
***
Cały dzień spędziłam na szukaniu odpowiedniego ubrania na spotkanie z Karolem. Przegrzebałam całą szafę, po czym postawiłam na skórzaną spódnicę i luźną czerwoną koszulę. Wiedziałam, że to dość odważnie, jednak pracodawcą był facet, co wiązało się z pokazaniem mnie od jak najlepszej strony, zarówno wewnętrznej, jak i zewnętrznej.
Równo o dwudziestej stanęłam przed KATO, mając nadzieję, że w drodze nie rozmazałam czerwonej szminki.
- Cześć, czy to ty dzwoniłaś do mnie wczoraj? – Usłyszałam za sobą. Odwróciłam się i… zaniemówiłam.
Przede mną stał facet-marzenie. Dobrze zbudowany, ale nie mięśniak, nie gigant, ale w mimo moich szpilek nadal był wyższy ode mnie o pół głowy. Spod opiętych na bicepsach rękawów koszulki polo wystawał kawałek tatuażu. Kilkudniowy zarost nadawał mu zadziorności, jak i burza ciemnych włosów, z których każdy wydawał się sterczeć w inną stronę, tworząc artystyczny nieład. I do tego oczy, które przypominały bezgwiezdne niebo.
Otrząsnęłam się, widząc jego pytające spojrzenie, połączone z kpiarskim uśmiechem.
- Tak, to ja. Zuza Konopka. – Wyciągnęłam w jego stronę dłoń, którą wziął delikatnie w obie ręce.
- Spadłaś mi z nieba, Zuza. Chodźmy, w barze po drugiej stronie czekają już chłopaki – rzucił, wskazując mi drogę.
Muszkieterzy okazali się cudowną trójką raperów, którzy dopiero zaczynali rozkręcać swoją karierę. Byli zabawni, o szczerym uśmiechu, widać, że uwielbiali swoją robotę. Czerpali przyjemność ze swojego towarzystwa, Tomek co rusz zapisywał nowe teksty na serwetkach wyproszonych od biuściastej kelnerki. Karol próbował mnie wybadać, ale kiedy któryś z chłopaków widział, że pytanie jest trochę niezręczne – od razu przychodzili z odsieczą. Miałam swoich obrońców, którzy potrafili warknąć na swojego szefa, kiedy zaszła taka potrzeba. Po wieczorze w ich towarzystwie miałam pewność, że to będzie wymarzona praca.
- To jak, Konopka? – zaśmiał się Tomek, kiedy wyszliśmy na katowickie ulice, pogrążone w mroku. – Zaopiekujesz się naszą trójką wariatów?
- Jak mogłabym wam odmówić, chłopaki! – Spojrzałam po nich, mieli ucieszone miny. – Kiedy będę mogła podpisać umowę? – zwróciłam się do Karola.
- Kiedy tylko chcesz… - Puścił mi perskie oko, a na moje policzki wbiegł rumieniec. Muszkieterzy zaczęli się śmiać i rzucać dwuznaczne komentarze, a Karol uciszył ich machnięciem ręki. – Proponuję jutro, jakoś popołudniu, będę dzwonił. Trasę zaczynamy z początkiem października, więc jeszcze prawie miesiąc… ale będziesz mi potrzebna przy organizacji, nie wszystko jest zapięte na ostatni guzik. No i ostatnia kwestia, musisz z nami jeździć w trasy, czy chłopakowi, dziewczynie, kotu, komukolwiek, nie będzie to przeszkadzać? – Spojrzał na mnie spod uniesionych brwi. Tak, nawet brwi miał za idealne, jak na faceta.
- Nie, jestem sama – wydukałam, patrząc prosto w ciemne oczy bruneta.
- To wszystko załatwione. Chodź, odwiozę cię, nie będziesz się włóczyć sama po nocy – mruknął z uśmiechem.
- Ej, Karol, a my?!
- Wy jesteście wystarczająco duzi, by wrócić taksówką – rzucił, przybijając im piątki na pożegnanie. Mnie cała trójka wyściskała, a po chwili siedziałam w jeepie commanderze. Spojrzał na mnie pytająco, włączając radio.
- A, tak. Osiedle Tysiąclecia, kamienica na Wiśniowej – podałam mu adres, zapinając pas.
- Zahaczymy po drodze o jakiegoś McDrive’a, okej?
- Nie ma problemu. – Uśmiechnęłam się, i tak wdzięczna za podwózkę.
Karol jeździł na skróty, wąskimi uliczkami, zgrabnie wymijając taksówkarzy. Miasto znał jak własną kieszeń, o czym świadczyło rozluźnienie, nucił pod nosem piosenki razem z wokalistą. Mimo, iż było to nasze pierwsze spotkanie, czułam, jak stopniowo topnieję, jak moja warstwa ochronna, tak starannie pielęgnowana i tworzona, powolutku, małymi częściami opada. Kupił mnie całkowicie, proponując „śmieciowe” jedzenie na parkingu. Jak mogłabym odmówić? I to jeszcze Karolowi?
Do mieszkania wróciłam zadowolona i uśmiechnięta, nie tylko z powodu nowej pracy. Bo co mi po robocie, w której nudziłabym się za biurkiem w wielkim korpo, skoro mogłam robić coś, przy czym niewątpliwie będę się dobrze bawić.
Po szybkim prysznicu i zmyciu makijażu niemal natychmiast wylądowałam w łóżku. Wcześniej nie czułam, jak bardzo byłam zmęczona. Niby cały dzień czekania na wieczór, a jednak przeżywanie i spotkanie z chłopakami zrobiły swoje.
- Zuza? Jesteś tam? – usłyszałam jakby przez ścianę z waty. Przykryłam uszy poduszką i odwróciłam się na drugi bok, mając nadzieje, że to jakiś sen. – Zuza!
Przez rolety przebijały się nieśmiało pierwsze promienie słońca, rzucając jasną poświatę na moją granatową pościel. Pukanie do drzwi całkowicie wybiło mnie ze spania, z wielkim ziewem podniosłam się z łóżka i wyklinając pod nosem porannego gościa, przekręciłam klucz w zamku, zaraz wracając się w głąb mieszkania, do łazienki, po szlafrok. Przetarłam kciukami wciąż zaspane oczy.
- Kto tam? – Ziewanie nie dawało mi spokoju, uporczywie uniemożliwiając odpowiednie powitanie.
- Zuza, pomożesz mi? – Przede mną stała Izka, z podkrążonymi oczami, wychudzona, ręce latały jej, mimo prób utrzymania ich nieruchomo.
- Izuś… chodź, siadaj. Zrobię jakieś śniadanko, w końcu pogadamy – powiedziałam spokojnym tonem i złapałam ją za rękę, widząc jej rozdrażnienie.
- Nie, ty nic nie rozumiesz! – Wyrwała swoją dłoń z mojej. – Musisz mi pomóc, chociaż raz w tym cholernym życiu! Jesteś moją przyjaciółką?! – Pokiwałam twierdząco głową, bojąc się jej wieści. – Musisz mi załatwić trochę kasy, bo… bo się zadłużyłam, a to nie jest bezpieczny koleś, wczoraj mnie dorwali – szeptała, jakby bojąc się, że ktoś nas usłyszy. Jej rozbiegany wzrok coraz częściej zerkał w stronę zamkniętych drzwi do sypialni. – Jesteś sama?
- Tak, jestem sama, jak zwykle. Siadaj, i to już – rzuciłam, idąc w stronę kuchni.
- Zuza, ja potrzebuję tych pieniędzy na teraz, zaraz! Ja… ja muszę… - powiedziała łamiącym się głosem, spojrzała na mnie błagalnie. Domyślałam się, na co potrzebuje, nie chciałam jednak dać tego po sobie poznać.
- Dobrze, ale wytłumacz mi, dlaczego się zapożyczyłaś u jakiegoś podejrzanego typka, skoro mogłaś spokojnie przyjść do mnie? Przecież wiesz, że z chęcią bym ci pomogła! – Podparłam dłonie na biodrach, patrząc na nią wyczekująco.
- Kurwa mać! Potrzebuję twojej pomocy teraz! Dasz mi ją, czy nie?! Ja… - Spojrzała na zegarek. – Kurwa, to już szesnaście godzin, ja pierdolę, nie mogę, nie wytrzymam – jęknęła, opadając bezsilnie na fotel. Spojrzałam na nią spod ściągniętych brwi.
- Iza, masz mi w tej chwili powiedzieć całą prawdę. Bo czuję, że coś kręcisz – zażądałam, wstawiając wodę na kawę.
- Możesz mi pożyczyć stówkę do jutra? Tylko do jutra, wtedy przyjdę i wszystko ci wyjaśnię… - Podbiegła do mnie, łapiąc za rękę. – Proszę, Zuziek, ile razy ratowałam ci dupę? Proszę… - Spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
- Nie myśl, że jestem ślepa – wyszeptałam twardo, patrząc prosto w jej zaćpane zielone oczy. Spuściła wzrok, potarła nos. – Pożyczę ci te pieniądze, ale dobrze wiesz, że potrafię rozpoznać, kiedy ludzie kłamią. I mam nadzieję, iż następnym razem nie będziesz tak naiwna, kiedy tu przyjdziesz. W ogóle cię nie wpuszczę w takim stanie. Byłam u ciebie nie dalej, jak przedwczoraj, Iza. – Spojrzała na mnie, wyraźnie zaskoczona. – Tak, i widziałam, co się z tobą działo, jak Przemek wyciągnął cię praktycznie nieprzytomną, naćpaną do jakiegoś klubu, a przynajmniej tak twierdził – wycedziłam, idąc po torebkę. Wyjęłam banknot z portfela i wcisnęłam jej w rękę. – Więcej tutaj nie przychodź w takim stanie. Nie będziemy w ten sposób rozmawiać, a uważam, iż mamy o czym pogadać. – Zwiesiła smętnie głowę, kiwając nią potulnie. – Mała, jeśli to nie będzie ostatni raz, uwierz, nie będzie przyjemnie. – Otworzyłam jej drzwi, ucałowała mnie na pożegnanie i wyszła, zbiegając po schodach. – Uważaj na siebie! – krzyknęłam za nią, na co pomachała lekceważąco ręką.
Wiedziałam, że z pewnością nie robię źle, ale zdawałam sobie jednocześnie sprawę z tego, iż gdybym nie dała jej kasy na ćpanie, posunęłaby się nawet i do przespania z dilerem, byleby tylko dostać towar. Wybrałam mniejsze zło, mając nadzieję, że się opamięta i przyjdzie do mnie, bym jej pomogła. I tym razem nadzieja nie ma być matką głupich, o nie…
***
Późnym popołudniem, po ochłonięciu od porannego zajścia, umówiłam się z Karolem na podpisanie umowy. Mieliśmy się spotkać na Mariackiej, ale spóźniłam się na autobus, więc brunet przyjechał, właściwie bez żadnego uprzedzenia – zgarnął mnie jeszcze z przystanku, nawet nie rozłączając naszej rozmowy.
- Wskakuj, skoczymy do dobrej restauracji pod miasto – rzucił, otwierając przede mną drzwi. Tak, wyszedł z auta specjalnie po to!
- Ale Karol… - Spojrzałam na siebie. Byłam w jeansach i bokserce. – Chyba nie jestem zbyt dobrze ubrana na jakiś obiad, może pójdę się przebrać?
- Daj spokój, to knajpa kolegi. Poza tym, nikt i tak nie będzie nas widział, wziąłem stolik w dobrym miejscu. – Mignął klawiaturą mlecznych zębów w uśmiechu. Wywracając oczami, wsiadłam do auta.
- Zawsze jesteś taki uparty? – mruknęłam, gdy już włączył się do ruchu.
- Tylko jeśli chodzi o piękne kobiety.
Miałam ochotę zaprzeczyć, ale zaraz uniósł palec wskazujący i skutecznie mnie tym uciszył. Skupiłam się na demo Muszkieterów, grającym cicho w tle.
- Wow, oni naprawdę… mają potencjał – zaczęłam. – Wiesz, nie znam się jakoś szczególnie na tym typie muzyki, ale to mi się podoba! – Uśmiechnęłam się, spoglądając na Karola. – Myślę, że będzie się nam dobrze pracować.
- Co do tego… nie dogadaliśmy wczoraj wszystkiego. Ogółem, mam agencję PR, a z chłopakami jeżdżę bardziej dla zabawy, aniżeli zarobku, traktuję ich jak – zaśmiał się – swoje dzieci, na które muszę mieć oko. Więc zostaniesz zatrudniona teoretycznie w mojej firmie, ale będziesz tylko do spraw Muszkieterów… odpowiada ci to? – Spojrzał na mnie pytająco.
- Jasne. Wiesz, wywalili mnie z poprzedniej pracy, od prawie miesiąca żyję z resztek na koncie, więc ważne jest dla mnie tylko to, by mieć robotę – przyznałam się, nerwowo wykręcając sobie palce.
- Nie musisz mi się tłumaczyć, Zuza – zaoponował, patrząc na mnie ze zrozumieniem. – Każdy ma swoje sprawy, szanuję to.
- Niezręcznie się czułam, nie mówiąc ci o tym – mruknęłam, uśmiechając się sceptycznie.
- Za dużo myślisz. Dalej… wynagrodzenie, to sześć kawałków miesięcznie, oczywiście koszty wyjazdów wpuszczasz w firmę, warunek mam jeden: nie przesadzaj z wydawaniem kasy na chłopaków.
- Jasne. – Przytaknęłam, w lekkim szoku.
Powinnam napisać książkę, „Jak z posadki barmanki żyjącej głównie z napiwków, przejść do zarabiania nieco więcej niż średnia krajowa”.
- Zaliczkę wrzucę ci na konto, jak tylko spiszemy wszystkie dane… Tylko nie wyjedź mi teraz z tekstem, że nie jesteś pełnoletnia – sarknął, widząc moje wielkie oczy.
- Nie! Wyglądam na taką? – obruszyłam się, krzyżując ręce na piersiach.
Dwadzieścia jeden wiosen to nie tak dużo, ale uważałam, że wyglądam na swój wiek – no, na pewno nie na osiemnastkę-uciekinierkę do wielkiego miasta.
- Nie, absolutnie nie. – Zlustrował mnie uważnym spojrzeniem. – Ostatnio tak wyszło, że jakaś fanka chłopaków chciała się wkręcić w nasze towarzystwo, a że od dłuższego czasu szukam pomocy, dopiero przy podpisywaniu umowy prawda wyszła na jaw… - Potarł czoło w konsternacji.
- Spokojnie, jestem z ’92 – zaśmiałam się, uspokajająco poklepując go po ramieniu.
- Wierzę na słowo. – Puścił mi perskie oko i zgasił silnik. – Jesteśmy na miejscu.
Bez słowa otworzył mi drzwi i zaprowadził do środka. Wnętrze było bardzo przytulne i wręcz intymne – czekoladowe ściany, jasne zasłony w oknach, które odgradzały klientów od świata zewnętrznego. Zamiast sztywnych krzeseł, tak bardzo znienawidzonych przeze mnie, były wygodne fotele, w których można było się rozsiąść i wygodnie porozmawiać, bez zamartwiania się o to, czy siedzę prosto.
Po złożeniu zamówienia Karol wyciągnął teczkę z papierami, prosząc, bym przeczytała sobie na spokojnie umowę, a podpisywać będziemy po obiedzie. Kelnerka, która nas obsługiwała, spoglądała na mnie podejrzliwym wzrokiem, ale to olałam – przynajmniej początkowo.
- Smacznego – burknęła tleniona blondi w moją stronę, z łaską stawiając przede mną talerz z sałatką gyros. Skrzywiłam się w odwecie i spojrzałam na Karola.
- Nie przejmuj się tą dziunią – prychnął, upijając łyk soku porzeczkowego. – Kiedyś chciała coś ze mną mieć, ale jej się nie udało… - Błysnął zębami w cwaniackim uśmiechu. – Smacznego, Czarnulko – mruknął, bacznie obserwując moją reakcję. Spąsowiałam, odburknęłam „nawzajem” i spuściłam wzrok na talerz.
Kiedy już napełniłam swój wiecznie głodny brzuszek, przejrzałam umowę raz jeszcze, dokładnie czytając każdą stronę. Brunet miał ze mnie nie lada ubaw, gdy usilnie szukałam kruczków.
- No co? Ciągle o tym się mówi! – mruknęłam, robiąc obrażoną minę. Karol zaśmiał się w głos, zwracając uwagę pozostałych gości.
- Już nic nie mówię, czytaj sobie. – Jak mam „sobie czytać”, kiedy nie spuszczasz ze mnie wzroku choćby na chwilę?!
Po kilku długich minutach, pełnych milczenia i wymieniania ukradkowych spojrzeń, poprosiłam o długopis. Podał mi czarny pisak z białym napisem KUBACKI PR.
- No to czas na świętowanie. Co prawda, ja prowadzę, ale ty możesz wypić kieliszek szampana, jeśli chcesz.
- Wolałabym poświętować z tobą, poczekamy do kolejnej okazji. – Uśmiechnęłam się, oddając mu podpisane już papiery.
Blondi podała nam jeszcze po szarlotce z lodami i powoli zaczęłam robić się senna, dochodziła jedenasta. Nawet nie odczułam czasu spędzonego w towarzystwie Karola, rozmawiało nam się niezwykle lekko, jakbyśmy się znali kawał czasu, a nie zaledwie od wczoraj. Odwiózł mnie pod samą klatkę i, ku mojemu zaskoczeniu, zgasił silnik oraz wyłączył światła.
- Mam nadzieję, że dasz się wyciągać częściej na obiady – powiedział nieco ochrypłym głosem, unosząc brew.
- To zależy od okazji… - Sięgnęłam do tyłu po swoją torebkę, zaraz zrobił to samo, a w efekcie zderzyliśmy się czołami. – Au! – Rozmasowałam obolałe miejsce, a Karol zaśmiał się i powtórzył mój gest.
- Nadmierna uprzejmość boli – mruknął z uśmiechem, spoglądając mi w oczy. Na tle rozgwieżdżonego nieba za oknem, były takie same. – Jutro koło południa mamy próbę – szepnął, podając mi torebkę.
Pokiwałam tylko głową, zahipnotyzowana jego chropowatym głosem. Jakby ciągle miał chore gardło, przemknęło mi przez myśl. Uśmiechnęłam się do bruneta, sięgając do klamki. Zaraz wysiadł z auta i otworzył mi drzwi, nachylając się, gdy moje nogi już miały dotknąć chodnika. Odchrząknęłam, zakładając zagubiony kosmyk włosów za ucho.
- Będę się zbierać, padam – szepnęłam, niezdolna do jakiegokolwiek głośniejszego dźwięku. Bałam się, że mój głos będzie piskliwy, jak u małej dziewczynki! – Jutro postaram się być punktualna, obiecuję.
- Wpadnę po ciebie, żeby się upewnić. A teraz… słodkich snów, Czarnulko. – Jego szept rozniósł się po całym moim wnętrzu, przymknęłam oczy, napawając się tą ostatnią chwilą i wstałam, oparłam się o tylne drzwi.
- Dobranoc – powiedziałam cicho.
Wymknęłam się z jego pułapki, ramion po moich obydwu stronach. Zaraz usłyszałam za sobą cichy śmiech, ale się nie obejrzałam. Czułam na sobie jego wzrok, póki nie weszłam do klatki. Wyjeżdżającego spod mojej kamienicy jeepa podglądałam przez okno, uprzednio zapaliwszy jedynie lampkę na stole.
Oparłam się o balkonowe drzwi i zjechałam po nich, aż poczułam podłogę pod tyłkiem. Wypuściłam powietrze nagromadzone w płucach, a leniwy uśmiech wpełzł na moje usta.
***
Z samego rana poszłam pobiegać, dawno tego nie robiłam. Po krótkim odcinku miałam język na brodzie, a mięśnie paliły mnie żywym ogniem – tak, zdecydowanie potrzebowałam powrotu do formy, dla własnej zdrowotności. Przecież gdyby przyszło mi uciekać od gwałciciela czającego się w ciemnym zaułku, nie dałabym rady!
Po gorącym prysznicu i jajecznicy rozsiadłam się wygodnie na sofie z wielkim kubkiem mlecznej kawy, włączając serial. Spojrzałam na telefon akurat w momencie, gdy podświetlił się, ujawniając połączenie przychodzące.
- Halo? – mruknęłam do telefonu, jeszcze zanim rozbrzmiał dźwięk dzwonka.
- Ja pierdolę, mogłabyś czasem odpisać! – westchnął Kubiak.
- O, cześć. Miałam wczoraj zajęte popołudnie, a potem padłam… - Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie o Karolu.
- Dobra, nie wnikam. Jestem w Katowicach, mogę wpaść? – W tle usłyszałam czyjś śmiech.
- Jasne, tylko nie na długo, powiem ci coś, jak się zobaczymy. Kup coś dobrego!
- Mała, ja zawsze jestem szybki! – Śmiech i dźwięk zakończonego połączenia. Kubiak, to ciebie i twoich durnych tekstów mi brakowało!
Ziewnęłam i przesłoniłam oczy przed słońcem przebijającym się przez niezbyt czyste okna. Nigdy nie lubiłam sprzątać, ale obiecałam sobie, iż zajmę się doprowadzeniem mojego królestwa do porządku, w najbliższej przyszłości. Po kilku minutach musiałam znowu sięgnąć po Zetkę, widząc smsa.

Próba odwołana, wczoraj pobalowali i mają kaca – nie do życia. Kawa późnym popołudniem? ;)
Biedaki! Nie znęcaj się nad nimi za to zbytnio :) Kawa, nie bardzo, w końcu musimy uczcić moją nową pracę…
Będę koło 21 u Ciebie. X

Wyszczerzyłam się do ekranu telefonu i odłożyłam go na stolik. Mój mini taniec szczęścia przerwał dzwonek do drzwi.
- Kubiak, wiem, że to ty, właź! – krzyknęłam, pędząc do sypialni po coś bardziej wyjściowego, niż spodenki od piżamy i stary wyciągnięty podkoszulek.
- Mała, wiesz, bo ja tak wpad i wypad… - Usłyszałam, nakładając spodnie na cztery litery. – Przyniosłem ci pączki, żebyś miała przy czym opowiadać historię swojego życia – zaśmiał się, zaglądając do mnie. – Zostawiłem kolegę na mieście, za jakiś czas mam go odebrać, także nie zwalam ci się bezkarnie na głowę – usprawiedliwił się, unosząc ręce do góry w obronnym geście.
- Nie przeszkadzasz, daj spokój! – obruszyłam się.
- No, to co się stało? – Spojrzałam na niego znad pudełka ze słodkościami. – Dzwoniłaś do mnie ostatnio, ale nie miałem czasu, nie myśl, że nie pamiętam… - Pogroził mi palcem, na co wzruszyłam ramionami. Iza się nie odzywała…
- Dostałam pracę… - Postanowiłam zacząć od pozytywów. – Jestem asystentką menadżera trzech raperów, którzy dziś zapili na próbę – parsknęłam, ciągle mając przed oczyma wiadomość od Karola. – A mój szef jest świetny, naprawdę, równy gość – rzuciłam, zaglądając do lodówki.
- No to widzę, że nie próżnowałaś, kiedy ja zapieprzałem na treningach i spałem – mruknął z uśmiechem, rozsiadając się przy stole. – A jak ta twoja przyjaciółka? – Podparł brodę na dłoniach, spojrzał na mnie badawczo.
- Ja… nie wiem. – Spuściłam smętnie głowę. – Nie odzywa się, muszę się do niej chyba jakoś dostać, ale nie mam na to najmniejszej ochoty, chociaż wiem, że powinnam – wyznałam z niemałym zawstydzeniem. – Szczerze mówiąc, boję się, w jakim stanie będzie… - Westchnęłam ciężko, opadając na krzesło obok niego. Pomasowałam skronie, bolała mnie głowa od samego myślenia o tym. – Izka ćpie fetę. – Zagryzłam usta, robiąc z nich cienką linię. - Prawdopodobnie od dłuższego czasu, a ja się nie zorientowałam, rozumiesz? Nic nie zauważyłam… Wtedy, gdy musiałam do niej pojechać, znalazłam ją w okropnym stanie, z chłopakiem. To on jej daje to świństwo, a teraz skończyła jej się kasa i dwa?, może trzy dni temu była u mnie. Kazałam jej się odezwać, cholera, ale nie daje znaku życia. Boję się o nią, Michał – wyszeptałam, spoglądając na niego. Niebieskie tęczówki wpatrywały się we mnie nieodgadnionym wzrokiem.
- Kurwa, czemu mi wcześniej nie powiedziałaś? Wpierdoliłbym temu idiocie, jak nic, no, nie wyszedłby z tego cało! – Walnął pięścią w stół, aż podskoczyłam. – Musisz ją z tego wyciągnąć, to jest raz, a dwa… trzeba wsadzić tego kochanego chłopaczka w ręce policji – prychnął, przejeżdżając dłonią po linii szczęki.
- Nie chcę żadnych psów – warknęłam, mrużąc oczy. – Chcę po prostu ją z tego wyciągnąć, ale nie wiem jak, ja… Michał, wszystko się nagle spieprzyło – jęknęłam, czując łzy bezsilności pod powiekami. Spojrzał na mnie krótko i przygarnął w swoje ramiona, gdzie mogłam spokojnie się rozkleić, nie zważając na nic.
- Będzie dobrze – szeptał, gładząc mnie po włosach. – Wiem, że to dużo, jak na tak małą osóbkę, ale dasz radę, mała, silna jesteś!
***
Po wizycie Kubiaka wpadłam w melancholijny nastrój, zaszyłam się na kanapie z herbatą i pączkami, mając gdzieś cały świat. Wyłączyłam telefon, zsunęłam rolety, mimo słońca za oknem. Odcięłam się od wszystkiego, w głowie układając różne scenariusze najbliższej przyszłości, kiedy to chciałam pomóc Izie. A może przy okazji sobie?
Przyszedł czas na ogarnięcie swojego życia. Ile można udawać, że jest fajnie, ciągle żyć z miesiąca na miesiąc, bez żadnej przyszłości? Trzeba by rozejrzeć się za jakimiś zaocznymi studiami, tak, bym mogła i zarabiać, i się kształcić. Nie chodziło o wymarzone dziennikarstwo, to było zbyt odległe, bajkowe. Przeszło mi już, zasmakowałam dorosłego życia. Nie tego potrzebowałam do szczęścia. Musiałam skupić się na rozwijaniu tego, co zaczęłam, czyli albo public relations, albo menedżerstwo – to byłaby dobra decyzja.
Herbata zamieniła się w czerwone wino pite prosto z butelki, bo nie mogłam znaleźć kieliszka.
Cholera jasna, mogłam siedzieć na dupie, w Częstochowie, mieć dobrą pracę, nie martwić się o związanie końca z końcem! Zachciało mi się innego miasta…
Pociągając nosem, przyniosłam ciepły koc, otuliłam się nim i ani się obejrzałam, już Morfeusz porwał mnie do swej krainy. Może w końcu da mi trochę odpocząć od natrętnych oczu w snach.


No i jest! Trochę dramy, ale za kolorowo nigdy być nie może. Nad końcówką męczyłam się niesamowicie, miało być całkiem co innego, wyszło, co wyszło. Mam nadzieję, że się spodobało, i że skutecznie umiliłam błogie niedzielne leniuchowanie. :)
JW pokonał Zaksę! Braaawo, chłopaki. Tylko Skra coś nie tego, ale miejmy nadzieję, że był to jednodniowy "foch" ;)

Taaak się bawimy! :D