wtorek, 17 grudnia 2013

#5

Od pamiętnego wieczoru z niespodziewaną wizytą Karola minął niemal tydzień. W ramach przeprosin wpadł jeszcze do mnie z obiadem w niedzielę, wcześniej wyciągając na spacer po osiedlu. Mętlik w głowie nieco zmalał, kiedy zachowywał się jak przyjaciel, całkiem normalnie… może poza kilkoma gestami. Kiedy przechadzaliśmy się między starymi kamienicami, złapał mnie za rękę i szedł, jakby to nie było nic nadzwyczajnego. Przedłużał nieuniknione pożegnania, przytrzymując usta na moim policzku, póki tego nie przerwałam. Mieszał mi tym samym w głowie, pozostawiając w osłupieniu, a ku własnemu zaskoczeniu, po spotkaniach z brunetem czułam… niedosyt. Niedosyt jego obecności, dotyku, głosu. Na głupią rozmowę telefoniczną cieszyłam się jak dziecko, a że ostatnio zaczął dzwonić do mnie „na dobranoc”, mrucząc tym swoim chropowatym, tak cudownie łaskoczącym moje uszy barytonem, byłam wniebowzięta i czekałam na każdy wieczór z utęsknieniem.
Piątkowy maraton z Miśkiem trzeba było odwołać, bo poszedł na kacu-gigancie na trening, a po powrocie do domu padł jak mucha. Odwiedziłam biedaka z rosołem, za co dziękował mi jeszcze przez trzy dni. Nie chciałam mu mówić o Karolu, ale coraz częściej pytał się mnie, czy wszystko w porządku. Chyba wzięłam go na dystans nieco za bardzo, być może za mocno to odczuł, biorąc pod uwagę to, iż ostatnimi czasy lubiliśmy ze sobą przebywać.
- Cześć Miśku, dziś czas masz?
- Ale rymujesz – mruknął, w tle usłyszałam dźwięk włączanego kierunkowskazu. – Właśnie wracam z treningu, a co?
- Jak tam paluszki? – zapytałam zatroskanym tonem, ostatnio narzekał, że mimo rehabilitacji i leków, odczuwa spory ból.
- Lepiej, dostałem nowe leki i próbowałem coś grać, ale niekoniecznie mi to wyszło – burknął, wzdychając.
- Nie bocz się, wrócą do formy. Może wpadniesz na naleśniki po amerykańsku, co? Tak na osłodę dnia! – kusiłam, w myślach układając listę zakupów. PMS dawał mi się we znaki, na śniadanie jajecznica z cebulką i mięsem, a teraz…
- Kupię bitą śmietanę, i zaraz jestem, maleńka – zamruczał uwodzicielskim głosem, parsknął śmiechem i się rozłączył.
Właśnie to uwielbiałam w Michale – mogłam na nim polegać, potrafił poprawić mi humor, a kiedy rzucał swoimi dwuznacznymi tekstami, można było boki zrywać.
Kwadrans później otwierałam mieszkanko, obładowana siatkami. Po uporaniu się z zacinającym zamkiem i rozpakowaniu łupów z osiedlowego sklepiku, wstawiłam czajnik i włączyłam jakieś lekkie piosenki do pląsania przy gotowaniu.
Przyjmujący zastał mnie śpiewającą do drewnianej łopatki, kiedy czekałam, aż pyszności zaróżowią się na patelni. Wyszczerzyłam się, unosząc ręce do góry w geście tłumaczącym wszystko. Pokręcił tylko głową i postawił na stole sporą papierową torbę.
- A to co? – Spojrzałam na niego z zaciekawieniem, ściszając muzykę.
- Prezent, ale tylko dla niegrzecznych dziewczynek. – Puścił mi perskie oko, na co prychnęłam i porwałam torbę w swoje łapy.
W środku znalazłam włochate, różowe kajdanki, takie kiczowate, ze sklepu „wszystko po pięć złotych”. Otworzyłam usta i spojrzałam z wytrzeszczem na Michała, który zwijał się ze śmiechu. Spiorunowałam go wzrokiem i rzuciłam puszkiem w stronę siatkarza. Zajrzałam ponownie do wnętrza niepozornej torebki, a tam czekało na mnie pudełko biżuteryjne. Zmarszczyłam brwi i natychmiast je dobyłam, nie czekając na przyzwolenie Kubiaka otworzyłam.
- Boże, zwariowałeś! Odpierdala ci na starość, głuptasie – burknęłam, w środku ciesząc się jak małe dziecko. Nie wytrzymałam i rzuciłam się Miśkowi na szyję, zaskoczony złapał mnie w pasie.
- No już, już… Wystarczyło dziękuję!
- Oj wiesz, że ja jestem…
- Wiem, pieprznięta, tak – zaśmiał się, czochrając moje włosy. Spojrzałam ponownie na srebrne skrzydełko zawieszone na delikatnym łańcuszku, oczarowana tak wielkim pięknem tak małego przedmiotu. – Rozumiem, że ci się podoba i nie muszę oddawać? – mruknął, zerkając mi przez ramię.
- Nie, zdecydowanie nie! Zabieram, moje, nie oddam! – Przytuliłam do piersi pudełko. – Ale z jakiej to okazji, Misiek? – Spojrzałam na niego twardo. Wiedział, że mój stosunek do prezentów można było spokojnie określić ambiwalentnym.
- Jak to: z jakiej? Jestem twoim przyjacielem, u mnie bez okazji, to też okazja. – Skrzyżował ręce i zrobił sceptyczną minę. Fuknęłam i przypomniałam sobie o naleśnikach…
- Jezu, Michał, trzymaj to, bo mi się pali!
Mała akcja ratunkowa miała błyskawiczne tempo, po wywietrzeniu kuchni znowu smażyłam, a Kubiak siedział na wysokim stołku, zajadając pyszności.
- Wiesz, w sumie, to chyba w końcu znajdziesz sobie męża – mruczał z pełną buzią – bo takie pyszności zepchnął twój okropny charakter na drugi plan! – Zatrząsł się ze śmiechu, za co dostał łopatką po plecach.
- Powinieneś mnie wspierać, przyjacielu – warknęłam, podając mu kolejnego placka pod nos. – Ba, powinieneś sam mnie wyswatać, żebym trafiła jak najlepiej! – Pokazałam mu język, a on wycisnął mi na niego sos toffi, na co się skrzywiłam. – To było przegięcie, okropne przegięcie, Kubiak.
- Ojoj, po nazwisku, wkurzyłaś się… - Zrobił skruszoną minę, czym od razu poprawił mi humor. – Chłopaki ostatnio wyczaili u mnie twoje zdjęcie i chcą cię koniecznie poznać!
- Skąd masz moje zdjęcia?!
- Halo, ziemia do Zuzy! Po pijaku dużo rzeczy robimy razem… - Poruszył brwiami z dwuznacznym uśmieszkiem, na co pokręciłam głową z westchnieniem.
- Dobra, skończyłam. Smakowało? – Uśmiechnęłam się, siadając obok niego. Postawiłam przed sobą talerz i zagarnęłam słoik nutelli od Miśka.
- No pewnie, kuchareczko! – Potargał mi znowu włosy, za co dźgnęłam go w żebra.
- Ej, nie po to rano spędziłam ponad pół godziny na prostowaniu i ujarzmianiu tej szopy, żebyś teraz to zniszczył – burknęłam, wygładzając „natapirowane” włosy.
- O, Zuza idzie na randkę!
- Chyba z kocem – mruknęłam pod nosem.
- Nie przejmuj się, maleńka! – Objął mnie ramieniem. – Znajdę ci takiego faceta, że wszystkim wyjdą gały na wierzch, obiecuję. Przecież nie zostawię cię na pastwę kocyka – parsknął śmiechem, szczerząc się od ucha do ucha.
- O, naprawdę? – powiedziałam słodkim głosem i spojrzałam na niego, mrugając kilkukrotnie. – To mozie od laziu źlub mi kolaćję, ciooo? – Złożyłam usta w dziubek, by zaraz potem wybuchnąć gromkim śmiechem, widząc zszokowaną minę Kubiaka.
- Wiesz, nie podejrzewałem cię o takie sposoby…
- Sposoby czego? – Wstawiłam wodę na kawę, a w myślach przejrzałam zawartość szafy, spoglądając za okno.
- Omotania sobie mnie wokół palca – mruknął.
- Jasne, jasne. Słuchaj, zalej mi i dolej…
- Pół na pół z mlekiem, łyżeczka cukru. Tak, wiem. – Wywrócił oczami, a ja uśmiechnęłam się i dałam mu buziaka w policzek.
- Jesteś niezastąpiony, lecę nurkować w szafę, bo jakoś niedługo muszę wpaść do biura, a tamtejsze dziunie lubią o mnie plotkować – wytłumaczyłam szybko, na co pokiwał tylko głową.
Było wyjątkowo zimno, więc zdecydowałam się na ciemne jeansy i czerwony sweterek, na to czarną skórzaną kurtkę i ażurowe kozaki w tym samym kolorze. W uszy włożyłam srebrne kulki, usta pociągnęłam czerwoną szminką.
- Misiu, założysz mi to śliczne skrzydełko? – poprosiłam, widząc jak smętnie popija kawę.
- Dawaj.
Kilka sekund i byłam gotowa w każdym calu, z wielką siłą na uśmiechy w stronę sztucznych asystentek Karola.
- Masz coś jeszcze w Kato do roboty? – mruknęłam, pakując torebkę.
- W sumie miałem zobaczyć, czy naprawili mi zegarek, no i odebrać coś w empiku…
- Poczekasz na mnie, prawda?
- Boże, dziewczyno, zróbże sobie w końcu to prawo jazdy, bo niedługo będę pełnoetatowym szoferem, zamiast siatkarzem – zaśmiał się, zamykając za mną drzwi do mieszkania.
Posłałam mu buziaka i zakluczyłam królestwo.
***
- Dzień dobry, pan Kubacki u siebie? – Uśmiechnęłam się sztucznie do plastikowej blondi w recepcji.
- Tak, ale w tej chwili ma ważne spotkanie, proszę poczekać – odpowiedziała, wbijając we mnie wzrok Barbie.
- Dziękuję, poczekam przed jego gabinetem.
Firma Karola mieściła się w ścisłym centrum miasta. Na parterze była jedynie recepcja i toalety dla gości, a sam właściciel urzędował na drugim piętrze, wejście do jego gabinetu poprzedzało biurko asystentki. Swoją drogą, nie wiem, skąd on brał takie lalunie, bo jego prawa ręka była chodzącym szkieletem, który wbijał we mnie martwy wzrok za każdym razem, gdy mnie widziała. Na pierwszym było kilka biur pracowników, ale nigdy tam nie byłam.
- W czymś pomóc?
- Nie, dziękuję, przyszłam do szefa.
Rozsiadłam się na fotelu i wzięłam do ręki najnowszy numer Vogue z Wysp. Karol wiedział, co lubią czytać kobiety, czekając na swoją kolej. Oczywiście, nie zawracałam sobie głowy czytaniem artykułów, tylko oglądałam zdjęcia, zabijając czas.
- Zuza?
- Mhm… cześć. – Wprosiłam się do gabinetu, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Wyjęłam z torebki kilka teczek i rzuciłam je na biurko, po czym podeszłam do barku. – A gdzie ta dobra whisky, którą miałeś ostatnio? – rzuciłam, nalewając sobie innego trunku.
- Skończyła się, ostatnio długo siedziałem w biurze – mruknął zaraz za mną, aż podskoczyłam i upuściłam szklankę, która roztrzaskała się w drobny mak na drewnianej podłodze.
- Kurwa, przestraszyłeś mnie i zobacz co zrobiłam – warknęłam, schylając się by pozbierać większe odłamki szkła.
- Zostaw, Czarnulko, bo się pokaleczysz – powiedział cicho. Boże, znowu włączył ten uwodzicielski, chropowaty głos… Pokręciłam głową z przymkniętymi oczami i syknęłam z bólu, kiedy ostry kawałek rozciął mi skórę. – Mówiłem… - Westchnął ciężko, zabierając ode mnie wszystko.
Pomógł mi wstać i usadził na biurku, sam szybkim krokiem wyszedł z gabinetu. Trzymając się za palec rozejrzałam po wnętrzu. Trochę tu pozmieniał, powiesił kilka zdjęć Muszkieterów, na co uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Drygnęłam, kiedy wpadł do pomieszczenia z apteczką w ręku.
- Spokojnie, szczęściaro – parsknął, uśmiechając się kpiarsko.
- Wcależenieśmieszne – burknęłam, krzywiąc się gdy opatrywał moją „ranę”.
Zdezynfekował, zakleił plastrem i… złożył delikatny pocałunek tuż powyżej mojego przegubu. Spojrzałam na niego, zdezorientowana, ale tylko się uśmiechnął i jakby nigdy nic przejrzał zawartość teczek.
- Odwaliłaś kawał dobrej roboty, Zuzka – skwitował z radosnymi iskierkami w oczach. – Z tej okazji stawiam ci dziś kolację, a odmowa nie będzie brana pod uwagę.
- Karol… - jęknęłam, opuszczając ramiona.
- Nie-e. – Pokręcił głową i sięgając ręką przez biurko, potargał mi włosy.
- Okej, okej, tylko zostaw moją czuprynę!
- Czarnulka. – Wyszczerzył się, uśmiechając się cwaniacko.
Chyba otworzyłam buzię z wrażenia, zatapiając się w jego oczach. Serio, musiałam z tym skończyć, póki jeszcze nic się nie zaczęło… Wiedziałam, że może być dziwnie. I niekomfortowo. A z drugiej strony przechodziły mnie przyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa, gdy patrzył na mnie właśnie w ten sposób, pragnęłam go.
Tak, ja… chciałam go. I przyznałam to przed samą sobą.
Więc tym bardziej powinnam się zdystansować, zamiast jeszcze bardziej wpadać w tą otchłań bez dna w kolorze ciemnego granatu.
- Będę się zbierać, Karol – mruknęłam niewyraźnie, otrząsnąwszy się z rozmyślań.
- Mam dziś nudny dzień, zostań. – Spojrzał na mnie miękko, moja silna wola gwałtownie zmalała.
- Nie… nie mogę. – Próbowałam wymyślić w naprędce wymówkę, ale nic nie przychodziło mi do głowy. – Poradzisz sobie. – Uśmiechnęłam się i uścisnęłam jego ramię, po czym odwróciłam się w stronę drzwi.
Zastąpił mi drogę, zbliżył swoją twarz do mojej i… przejechał kciukiem po policzku.
- Miałaś rzęsę. To cześć – mruknął, otwierając mi drzwi.
Wyszłam, przeszłam obok asystentki i dopiero na klatce schodowej odetchnęłam pełną piersią. Miałam jeden wielki znak zapytania zamiast czystych myśli.
Uśmiechnęłam się na widok auta Miśka przed firmą. W podskokach wsiadłam do środka i spojrzałam w stronę Kubiaka rozmawiającego przez telefon. Puścił mi perskie oczko i mruknął coś do aparatu, po czym się rozłączył.
- Wszystko załatwione?
- No, mam nadzieję, że naprawdę będę mogła odpocząć przez ostatni tydzień przed prawdziwą pracą – rzuciłam, zapinając pas.
- Na pewno, bo zabieram cię na wspaniałe trzy dni w Jastrzębiu! – Wyszczerzył się, zapuszczając silnik.
- CO?
- Właśnie ugadałem wszystko z chłopakami, nie mogą się doczekać dzisiejszej imprezy… - Jakby nie słyszał mojego pytania. – Także wpadasz do mieszkania, pakujesz szczoteczkę do zębów i majtki na zmianę, a resztę dam ci ja!
- Michaś… - jęknęłam, osuwając się w siedzeniu. – Ja chciałam odpocząć, pospać w końcu do południa, jak za dawnych bezrobotnych czasów…
- Nie przesadzaj, ostatnio to ja cię ściągam z łóżka. Poza tym, właśnie, wykorzystaj dobrze te ostatnie beztroskie dni!
- Jutro odwozisz mnie do domu – powiedziałam stanowczym głosem, na co się skrzywił.
- Pojutrze? – Zrobił słodką minę, wydymając wargi.
- Zobaczymy. – Machnęłam ręką, gdy zaczął się cieszyć jak dziecko.
Pakowanie się na tą „jedną noc” zajęło mi jednak trochę czasu. Wybierałam się jak sójka za morze, a to nie wiedziałam, czy okno zostawić uchylone, by było wywietrzone, gdy wrócę, nie wiedziałam gdzie portfel, a nie zapomniałam zamknąć drzwi? Koniec końców, koło siedemnastej byliśmy w tesco, na zakupach przed dzisiejszą domówką. Bo pan Kubiak organizuje domówkę, bym mogła poznać wszystkich jego kolegów, podczas gdy on raz spotkał Izkę.
- Misiek, ja lubię milkę oreo… - wymruczałam, wkładając kilka tabliczek czekolady do koszyka.
- No to co, dzisiaj się nie objadasz, tylko siedzisz w garach!
W odpowiedzi fuknęłam i powędrowałam zamaszystym krokiem w stronę kas.
***
Koło dwudziestej byli już koledzy Kubiaka. Michał idealnie wczuł się w rolę pana domu i mimo początkowych spięć udało mu się opanować sytuację między dwoma zawodnikami, których imiona umknęły mi z pamięci. Ciągle ich myliłam, mimo iż wielu ich nie było, co kwitowali uśmiechem i przedstawiali się ponownie.
Jak na typową domówkę przystało, alkoholu nie brakowało, lał się strumieniami. Panowie grali na konsoli, albo oglądali poczynania innych, a mnie nie pozostało nic, jak umilić sobie wieczór sporą liczbą kolorowych drinków, które przyrządzał mi dzielnie Michał Masny. Polubiłam się z nim, od początku jakoś najbardziej się zgraliśmy, a kiedy zobaczył mnie siedzącą samotnie na blacie w kuchni, zaoferował swoje towarzystwo, poświęcając kolejkę w Fifie, czym dodatkowo zapunktował na samym starcie.
Kubiak zostawił mnie na pastwę losu, sam grzmocąc w grę. Rozumiałam, że chciał spędzić czas z przyjaciółmi, ale po co w takim razie tutaj ja? Jako ozdoba, wisienka na torcie, cytrynka przy kolorowym drinku? Równie dobrze mogłam siedzieć w domu, wypoczywać.
- Jak tam nasza mała brunetka? – czknął za mną Kubiak. – O, widzę, że mój imiennik się tobą zajął! – ucieszył się, chwiejnym krokiem zmierzając do lodówki.
- Zostawiłeś mnie, musiałam jakoś sobie poradzić, a ten Michał przynajmniej wie, że damę nie zostawia się bez towarzystwa – fuknęłam, odgarniając włosy do tyłu.
Misiek zaraz cofnął się do kuchni, spojrzał na mnie ze skruszoną miną i świecącymi się oczyma, na co pokręciłam tylko głową. Takie sztuczki już na mnie nie działały, uodporniłam się!
- Mała, no weź – wymruczał, odstawiając szklankę z lodem na blat. – Musiałem się nimi zająć, inaczej byłoby, że sprowadzam sobie laskę do domu i ich olewam.
- Jasne – rzuciłam lekceważąco, po czym upiłam łyka swojego drinka.
- Chodź do nas, zagrasz kolejkę w NFS, dostaniesz fory, spokojnie… - Poklepał mnie po plecach i wrócił do salonu.
Nie musieli długo czekać na pogrom z mojej strony. Bo który z nich mógł wiedzieć, iż swego czasu grywałam w te wyścigi całymi nocami?
- No weź, nie mówiłeś, że taka ostra z niej konkurencja! – jęknął Wojtaszek, gdy po raz kolejny odtańczyłam happy dance na kanapie.
- Nie wiedziałem – mruknął pod nosem siedzący obok Kubiak. – Nie przyznawała się nigdy, jędza jedna!
- Ja ci zaraz dam, jędza! – fuknęłam niczym rozjuszona kotka.
A zaraz po tym rzuciłam się na niego, wbijając mu palce między żebra i łaskocząc. Kiedy już błagał o litość, a jego klubowi koledzy nie mogli się powstrzymać od śmiechu, przestałam. Wstałam z kanapy i z gracją otrzepałam teatralnym gestem dłonie o uda, po czym pewnym krokiem podreptałam do łazienki.
- Boooże… - szepnęłam do lustra, widząc swoje odbicie. Wyglądałam, jakbym przed chwilą wstała z łóżka. Idealne kreski na powiekach były rozmazane, od gry miałam zaróżowione poliki, a oczy zaczerwienione. Wydmuchałam nos i wzruszając ramionami na swój wygląd, wyszłam.
Salon wyglądał jak pobojowisko. Wszędzie pełno resztek jedzenia, puszek i szklanek, a z głośników dobywała się cicha, przyjemna dla ucha muzyka – całkowite przeciwieństwo ryku towarzyszącego NFS. Nie było widać żadnego z mężczyzn, Michała zobaczyłam dopiero odwracając się w stronę kuchni.
- A gdzie wszyscy? – Uniosłam brew.
- Poszli, mieli dość przegrywania. – Wytknął mi język, za co dostał poduszką po głowie. – Pomożesz mi z tym? – Wskazał brodą na szklanki, sam trzymając naręcze śmieci.
- Się robi. I idziemy spać, prawda? – rzuciłam, ziewając potężnie. Dochodziła druga, najwyższy czas do łóżka.
Pokiwał tylko głową i zawiązał czarny worek z odpadkami, po czym wystawił go na balkon. Ach, więc tak wyrzuca śmieci pan Kubiak…
Po kilkunastominutowej kłótni, fochu i proszeniu, wygrałam. Całe łóżko dla mnie! Materac był nieziemsko mięciutki, koszulka, którą dostałam do spania, pachniała Miśkiem, a poducha idealnie układała się pod głową. Nic więc dziwnego, że sny miałam przyjemne i lekkie.
- Mała, wstawaj – mruknął mi ktoś wprost do ucha, a ja tylko nakryłam się szczelniej kołdrą.
Usłyszałam tylko chichot Kubiaka, a zaraz po tym ciche kliknięcie zamykanych drzwi. Przeciągnęłam się i usiadłam na łóżku, z przerażeniem stwierdzając, iż jest grubo po jedenastej. Przespałam cały poranek! W biegu chwyciłam szczoteczkę do zębów z torby i wyszłam z sypialni.
- Dlaczego wcześniej mnie nie zbudziłeś? – jęknęłam, wpadając na Michała w drzwiach łazienki.
- Bo sam niedawno wstałem, uspokój się – zaśmiał się, wycierając włosy ręcznikiem.
- Mhm, co dziś robimy?
- Ja idę popołudniu na trening, a teraz pobiegać, żeby się pozbyć okropnego kaca – mruknął, wyciągając z szafki płyn do płukania ust.
- Bieganie na kaca? A to nie lepiej zjeść rosołek i pójść spać? – Ściągnęłam brwi, biorąc się pod boki.
- Nie u mnie, Zuzka – zaśmiał się, pocierając czoło.
- Dobra, to idź biegać, a ja wezmę prysznic i zrobię jakieś jedzenie. – Wygoniłam go z pomieszczenia, po czym wskoczyłam do kabiny i puściłam gorącą wodę.
Prysznic w domu Kubiaka był moim zdecydowanie ulubionym meblem. Miał wszystkie te świetne opcje, które reklamują w telewizji, radio i masażer. Nucąc pod nosem jakiś hit ostatnich dni, wmasowałam w głowę trochę szamponu i umyłam zęby. Owinąwszy się ręcznikiem, wyszłam z łazienki po ubrania. Na moje nieszczęście, Misiek nie zdążył jeszcze wyjść z domu, więc zastałam go w kuchni. Tworzył jakąś miksturę, która miała niezbyt zachęcający, zielonkawy kolor.
- Co to jest?
- Miks witamin. – Wyszczerzył się, lustrując uważnym wzrokiem moje nogi.
- Spieprzaj, Kubiak – mruknęłam, znikając za drzwiami sypialni.
Po ubraniu się, wygonieniu Michała na rundkę po osiedlu, sama zmusiłam się do pójścia po bułki. Przed sklepem spotkałam zmarnowanego Masnego, który na mój widok się rozpromienił.
- Miło widzieć, że chociaż ty się dziś nie męczysz. – Zdjął okulary przeciwsłoneczne z nosa, ukazując lekko widoczne sińce pod oczami.
- Bo miałam wspaniałego barmana, tylko dlatego! – zaśmiałam się perliście, na co lekko się skrzywił i potarł czoło. – Przepraszam – szepnęłam i parsknęłam śmiechem. – W ramach rekompensaty, zapraszam do nas na śniadanie.
- O, to już tak poważnie? – Puścił mi perskie oko, a ja dopiero wtedy zorientowałam się, jaką gafę palnęłam. Otworzyłam usta, nie wydając z siebie żadnego dźwięku, spąsowiałam i pokręciłam tylko przecząco głową. – Spokojnie, nikomu nie powiem – zaśmiał się i otworzył przede mną drzwi do Groszka.
- Będzie kac-jajecznica i Jeżyki do kawy – mruknęłam wymijająco, biorąc koszyk.
Szybkie zakupy zamieniły się w gonitwę po całym sklepie – nie wiedziałam, że z Masnego taki śmieszek. W końcu wpadliśmy na Miśka przed klatką, który zaraz zabrał mi siatki i kazał zmiatać na górę.
Na całe szczęście, wyjazd do Jastrzębia nie okazał się kompletną stratą czasu. Wypoczęłam, a tego mi było trzeba. W sumie sama nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo pochłonęły mnie przygotowania do trasy i… kontakty z Karolem. Dopiero teraz dostrzegłam, jak zaniedbałam Kubiaka i naszą przyjaźń. Cieszyłam się, że poznałam jego kumpli, w gruncie rzeczy (i po kolejnym spotkaniu, tym razem w barze, przy piwie, na luzie) okazali się przezabawnymi, pozytywnymi ludźmi.
Nadszedł dzień wyjazdu. Spakowałam swoje manatki i na pożegnanie poszłam na trening Jastrzębskiego. Raczej przyglądałam się wygłupom chłopaków, aniżeli grze, ale i tak było miło zobaczyć ich wszystkich w akcji. Zafascynowało mnie, jak bardzo potrafią się skupić, jak współpracują, dopracowują wszystkie, nawet najdrobniejsze szczegóły. Byli dobrzy w tym, co robili, i co do tego nie miałam wątpliwości.
Po powrocie do czterech ścian zrobiłam gruntowne porządki. Śmieci nazbierało się trzy worki, ale przynajmniej wszędzie było czyściutko, nawet poodkurzałam pajęczyny w rogach. Z żalem wyciągnęłam walizkę i powoli zaczęłam wkładać do niej rzeczy, które na pewno musiałam zabrać, a których potrzebować przez te kilka dni w domu nie będę.
Wieczorem podjechałam do studia, gdzie Muszkieterzy mieli próby. Byli już strasznie podekscytowani wizją trasy i podróżowania po całym kraju, pokazywali, ile to fanów na nich czeka. Prowadzeniem fanpejdża zajmowali się osobiście, chcąc mieć jak najbliższy kontakt ze swoimi słuchaczami. Posłuchałam ich z uśmiechem na twarzy, widząc ich zaangażowanie i uciechę z własnej muzyki.
Pod koniec przyszedł Karol i usiadł obok mnie, bezceremonialnie kładąc rękę na oparciu mojego fotela. Nie zwróciłam na to większej uwagi; skupiłam się na chłopakach i dotrwałam dzielnie do końca, niby nie zauważając obecności managera.
- Cześć Zuza – powiedział, kiedy próba dobiegła końca.
- Hej – mruknęłam, zbierając swoje rzeczy. Czułam się nieswojo, nie chciałam przebywać z nim zbyt długo w jednym pomieszczeniu wiedząc doskonale, jak na mnie działa.
- Zuza! Jak ci się podobało? Cholera, nie mogę uwierzyć, że w czwartek zaczynamy! – Kuba złapał mnie pod ramię i zaczął opowiadać niestworzone historie i pomysły na odpały na scenie.
- Wiesz, Kubuś, megafon jest okej, ale kastety i te sprawy… - Pokręciłam głową. – Nie sądzę, by ochrona jakiegokolwiek klubu pozwoliła na coś takiego.
- No ale…
- Słyszałeś, co powiedziała Zuza – warknął za mną Karol, kładąc mi rękę na plecach. Wyprostowałam się, wciągając gwałtownie powietrze. – A teraz jedźcie do domów wypocząć, jutro próba o tej samej porze, później wolne i czas na ostatnie zakupy. W czwartek rano wyjeżdżamy i nie wracamy do Katowic przez trochę czasu…
- Tak, wiem, wiem – burknął pod nosem Kuba i zabrał swój plecak, zatrzaskując za sobą drzwi z hukiem.
- Co go ugryzło? – Spojrzałam na Karola, uśmiechnął się tylko tajemniczo i wziął moją torebkę.
- Ktoś chyba umówił się ze mną na kolację i mnie wystawił… - Uniósł brew i zrobił kpiarską minę.
- Przepraszam, byłam w Jastrzębiu przez kilka dni – odparłam oschle, nie reagując na jego zaczepki. Bądź profesjonalna, Konopka!
- Więc teraz to nadrobimy, co ty na to?
- Ja… nie jestem pewna, czy mam czas – wyjąkałam, spuszczając wzrok na swoje buty. Powinnam zabrać ze sobą kapcie, czy dadzą mi jakieś hotelowe? Będę musiała zadzwonić i popytać.
- A ja jestem pewien, że mnie unikasz, Czarnulko. – Boże, jak on to robił, w jednej chwili normalny, a w drugiej ten nieznoszący sprzeciwu, ochrypły, pociągający głos?
- To nie tak, ja po prostu…
- Opowiesz mi przy jedzeniu. Wyglądasz jak manekin, żadnego życia, żadnych kobiecych kształtów – rzucił oskarżycielsko, dźgając mnie w żebra.
- Nie twoja sprawa, czy jestem kobieca, czy nie – fuknęłam, wychodząc z pomieszczenia.
- Chodź, tędy. – Brunet obrócił mnie do siebie i poprowadził w odpowiednią stronę.

Czy on zawsze musiał wiedzieć lepiej i więcej? Dlaczego to ja choć raz nie mogłam być tą bardziej zorientowaną, opanowaną osobą z tej dwójki?

Rozdział przejściowy, musiał się pojawić, by opowiadanie nabrało jakiegoś sensu. Nie podoba mi się, nie potrafię pisać takich sielankowych kawałków... Obiecuję poprawę! ;P
Dawno tu nic nie było, nie wiem, czy w najbliższym czasie da się coś z tym zrobić - piszę w wolnych chwilach i proszę o zrozumienie. :)

Coraz bliżej Święta... ;)

poniedziałek, 11 listopada 2013

#4

Wrześniowe wieczory zaczynały być coraz zimniejsze, krótkie spodenki poszły w kąt, a ich miejsce zajęły ciepłe swetry i wytarte jeansy. Przygotowania do trasy chłopaków szły pełną parą… Jak zwykle wychodziły na jaw braki w sprzęcie, przecięte kable od słuchawek. Miałam ręce pełne roboty, spałam kiedy mogłam, a nie, kiedy chciałam.
Iza odezwała się, pisząc krótką wiadomość, że „jest ok” i odezwie się, gdy wszystko przetrawi. Próbowałam się do niej dodzwonić, umówić na jakieś spotkanie, ale bezskutecznie. Michał stwierdził, że to ona musi chcieć mojej pomocy, a nagabywanie na pewno nic tu nie wskóra. Ciężko było mi to tak zostawiać, ale w końcu nagrałam jej się na pocztę, mówiąc, że może na mnie liczyć o każdej porze dnia i nocy. Musiała zrozumieć, że nie będę za nią latać, bo w końcu miałam też i swoje obowiązki.
Z westchnieniem narzuciłam na siebie jakąś bluzę, na nogi wsunęłam adidasy i wybiegłam z mieszkania do czekającego pod klatką Karola. Przywiózł mi jakieś papiery, sam jechał na wieczorną próbę do studia. Dawno nie słyszałam chłopaków na żywo, ale po prostu nie było czasu, by pojawiać się na ich występach.
- Cześć – mruknęłam, wyciągając z kieszeni paczkę fajek. Odpaliłam papierosa i spojrzałam wyczekująco na bruneta.
- Mówiłem ci, żebyś nie paliła… - Podał mi czarną wypchaną teczkę i wyjął papierosa z ust, zaciągnął się. – Sprawdź Warszawę, dogadaj ten nocleg, bo jednak zostajemy. Szczecin odwołany, po wydaniu płyty tam zawitamy, zapisz sobie gdzieś. Szóstego października wyruszamy, wracamy koło czternastego grudnia, więc radzę zacząć się pakować… - Przejechał dłonią po twarzy, zastanawiając się, czy ma mi coś jeszcze do przekazania. On też był wyczerpany, to na nim spoczywał obowiązek odpowiedniego przygotowania i ustalenia dat koncertów.
- A co z transportem? Mówiłeś, że chłopaki nie wyrobią się z przeróbką tego busa? – Zmarszczyłam brwi, przejeżdżając ręką po włosach. Przydałby się fryzjer, najlepiej zaraz, zniszczone końcówki ciągle latały mi wokół twarzy.
- To wyjdzie w praniu, mają zrobić tak, żeby było dobrze.
- Okej, a to? – Pomachałam mu teczką przed nosem.
- Wszelkie zezwolenia i inne pierdoły, zeskanuj, wrzuć mi na maila i wyślij do sponsorów, ale nie używaj opcji „do wielu”, bo to lekceważenie… według nich. Plus, niektórzy się nie lubią, lepiej być ostrożnym.
- Okej… - Wzdrygnęłam się z zimna. Potarł mnie po ramionach, by po chwili mocno do siebie przycisnąć.
W chwili, gdy poczułam jego perfumy, miałam w nosie to, ile mam jeszcze roboty do odwalenia, że za dwa tygodnie mam być spakowana i gotowa na podbój Polski, liczyło się tylko to, że jest ze mną. Westchnęłam cichutko i wczepiłam się palcami w jego łopatki, na co się zaśmiał i poczochrał moją nie-fryzurę. – Idź już – mruknęłam, nie mając zamiaru się ruszyć.
- Spokojnie, Czarnulko, dla ciebie znajdę jeszcze chwilę – szepnął nad moim uchem, dobrze wiedząc, że jego głos wywołuje u mnie dreszcze. Bynajmniej nie z wszechobecnego zimna.
Odkąd coraz więcej czasu spędzaliśmy na organizowaniu trasy Muszkieterów, zbliżaliśmy się do siebie małymi krokami. Raz była to podwózka w środku nocy, kiedy zapomniałam portfela od Michała, a na drugi dzień on wyjeżdżał na drugi koniec kraju, by grać sparing, drugim razem poranna kawa przyniesiona mu do biura. Wiedziałam, iż „to” nie ma racji bytu, ale wtedy przychodziła myśl, że wszystkiego trzeba w życiu spróbować, a Karol lubił nowe doznania. O czym się przekonałam, gdy w zeszły weekend zabrał mnie na ściankę – przed obiadem, taka tam, niedzielna rekreacja, coby się nie nudzić.
- A co powiesz na kolację jutro? – Odsunął mnie od siebie i spojrzał w oczy, tak bardzo zaspane i zapewne podkrążone przez niedobór snu.
- Jeśli się wyrobię z tym wszystkim – popukałam palcem w teczkę – i ogarnę się na tyle, by móc wyjść z domu, do ludzi, to myślę, że to nawet dobry pomysł. – Uśmiechnęłam się, a brunet podniósł mój podbródek do góry.
- To jesteśmy umówieni – szepnął tuż przy moich ustach, poczułam, jak się rumienię i odwróciłam głowę w bok tak, że jego pocałunek wylądował na moim policzku. Pokręcił lekko głową, spoglądając mi w oczy, na co wzruszyłam ramionami, udając, iż nie wiem, o co mu chodzi. – Nie siedź za długo w tych papierach – powiedział na pożegnanie, uścisnął mnie ostatni raz i wsiadł do auta. Pomachałam mu i wróciłam do siebie.
Włączyłam ogrzewanie, wstawiłam wodę, przyniosłam sobie koc. Po zrobieniu kawy i zawinięciu się w kokon, wzięłam laptopa na kolana i wróciłam do pracy.
Kilka godzin i telefonów później, kiedy oczy same mi się zamykały, a za oknem powoli zaczynało się przejaśniać, odstawiłam komputer, zasłoniłam okna i wyciszyłam telefon z postanowieniem, że dziś się wyśpię.
Obudził mnie zapach kawy i cicha muzyka lecąca z radia. Leniwie się przeciągnęłam i zmrużyłam oczy pod wpływem światła sączącego się przez okna. Ziewając pod nosem, wstałam i potarłam nos, a widząc jakąś postać stojącą tyłem do mnie, zamarłam. Jak na zawołanie osobnik się odwrócił i zaczął śmiać, a ja gdzieś w zakamarkach pamięci odnalazłam ten dźwięk jako rechotanie Kubiaka.
- Gdybyś mogła zobaczyć swoją minę teraz! Jakbyś zobaczyła ducha! – zawołał, stawiając na stole wielki kubek kawy z mlekiem.
- Myślałam, że to włamywacz, ale który złodziej robiłby mi śniadanie – mruknęłam, obcinając go wzrokiem od stóp do głów. Wyglądał jak student, z tymi okularami na nosach. Inteligent, phi. Dopasowana koszulka opinała rozbudowane mięśnie, a dresowe spodnie z logo jego drużyny przywołały uśmiech na moją buzię.
- Następnym razem zaklucz się przed pójściem spać, ciołku… - Zmroził mnie spojrzeniem.
- Masz fioła na punkcie bezpieczeństwa, Kubiak. Nikomu nie przyszłoby do głowy, że w ogóle jestem w domu, albo inaczej – że z tego mieszkania da się cokolwiek wynieść. – Wskazałam podbródkiem na potężne, stare drzwi, pamiętające jeszcze drugą wojnę światową.
Mimo wszystko, uwielbiałam ten budynek. Miał swoją historię, nie został przerobiony na nowoczesny styl, o czym świadczyły wysokie pomieszczenia i solidne drzwi do każdego pokoju. Sama nie uległam pokusie i nie zmieniłam za bardzo wnętrza, wprowadzając się tutaj – po pierwsze, z braku pieniędzy na widzimisię, a po drugie, uważałam, iż to mieszkanie ma swój charakter, którego nie należy zmieniać.
- Nie przeginaj – warknął, zanurzając usta w czarnej kawie.
- Co tak w ogóle u mnie robisz?
- Jestem kontuzjowany, mała, nie trenuję i się nudzę… - Nachmurzył się, pokazując obtaśmowane palce prawej ręki.
- Jezus Maria, Michał, czy ty zawsze musisz coś sobie zrobić?! – Ściągnęłam brwi, biorąc jego chorą łapkę w swoje. Skrzywił się, gdy dotknęłam palca serdecznego.
- Taka praca – mruknął, szczerząc się mimo bólu.
- No to uważaj, bo niedługo nie będziesz miał czym pracować – bąknęłam, delikatnie układając jego dłoń na stole.
- Nie jestem z porcelany, ciągle ktoś jest kontuzjowany, nie ma o co się burzyć.
- Niby na tym zyskuję, ale szkoda mi ciebie – przyznałam, zabierając się do pałaszowania naleśników z nutellą.
- Ojej, ktoś się o mnie martwi! – zapiszczał słodkim głosikiem i parsknął śmiechem. Zrobiłam obrażoną minę i szturchnęłam go w bok. – No już, nie bocz się na mnie…
- Chodź, nie będziesz tak mnie nawiedzał bezczelnie – rzuciłam, wstając od stołu.
- Nie zjadłaś!
- Nie muszę, nie jestem głodna! – warknęłam, biorąc laptopa ze sobą na kanapę.
Ostatnio nie jadłam zbyt wiele, nie miałam na to czasu, ani chęci. Potrafiłam zapomnieć o posiłkach w wirze pracy. Waga pokazywała coraz to mniejsze cyferki, a wszystkie spodnie wisiały na tyłku, ale nie przejmowałam się tym, zganiałam raczej na stres.
- Będziesz siedzieć u mnie w pokoju i wkładać dokumenty do skanera, a jak się zeskanują, będę krzyczeć, i wkładasz następne – poinstruowałam go, wciskając czarną tekę w ramiona. – Albo przewracasz na drugą stronę – dodałam po chwili, za co dostałam pstryczka w nos.
- Tak chory nie jestem, rozumiem. Dużo tego masz? – Zerknął do środka. – Boże, mówiłaś coś, że masz fajnego szefa, tak? – Kiwnęłam głową. – No to dlaczego ktoś inny nie mógłby tego zrobić?
- Bo to ja opiekuję się Muszkieterami, ośle – zaśmiałam się, popychając go w stronę sypialni.
- Dobra, nie wnikam! – Uniósł ręce w geście obronnym, jak to miał w zwyczaju robić, gdy temat schodził na Karola i ogrom pracy zwalany na mnie.
Po godzinie wszystkie dokumenty były zeskanowane i rozesłane do sponsorów, a koncert i nocleg w stolicy ostatecznie dopięty na ostatni guzik.
- O cholera… - mruknęłam, patrząc na stan swojego bankowego konta. – Michał, dostałam pierwszą wypłatę! – wydarłam się, skacząc jak mała dziewczynka.
- Już? – zdziwił się, zaglądając mi przez ramię. – Jesteś pewna, że ty tylko załatwiasz te koncerty? – Spojrzał na mnie podejrzliwie i poruszał dwuznacznie brwiami, za co dostał po głowie.
- Wiesz co Kubiak, lecz te palce, bo na mózg, a raczej jego pozostałości, już za późno! – warknęłam, rzucając w niego poduszką. – Haruję dzień i noc, dzisiaj wyjątkowo spałam trochę dłużej.
- Przecież żartuję, wiem, że taka nie jesteś! – Cmoknął mnie we włosy, chcąc zadośćuczynić.
- Chodź, pojedziemy na zakupy, bo w życiu się nie wyrobię do wyjazdu. Poczekasz, wezmę prysznic? – Spojrzałam na niego, powęszył wokół mnie, skrzywił się i pokiwał ochoczo głową.
- Zdecydowanie prysznic ci się przyda – szepnął, jakbyśmy nie byli sami.
- Jesteś okropny! – Tupnęłam nogą i trzasnęłam drzwiami do sypialni.
- No weź, co ty, przed okresem jesteś? Taka jędzowata! – Wszedł jak do siebie, a ja czym prędzej zasłoniłam się koszulką.
- Ehm. Wyjdź. – wycedziłam, widząc jego wielkie oczy. – Kubiak, już! – zawołałam, czując, jak czerwień wypływa na moje policzki. Nie odwracając się, złapał za klamkę i wyszedł, a ja odetchnęłam z ulgą.
Przygryzłam wargi, mając mętlik w głowie. Dlaczego po prostu nie wyszedł?! Nie ma na co się gapić, przecież nieraz byliśmy na basenie, nieraz spaliśmy obok siebie, jesteśmy przyjaciółmi. Dlaczego nie zamknęłam drzwi, grr. Zdjęłam wczorajsze ciuchy, opatuliłam się szlafrokiem i zagarniając po drodze czystą bieliznę, poszłam do łazienki.
Po długim prysznicu i ogarnięciu się co nieco, zastałam Michała rozwalonego na kanapie przy nowym Prawie Agaty.
- No, nie mogłeś poczekać! – fuknęłam, idąc do lodówki po sok. – Ubieram się i lecimy, muszę kupić kilka cieplejszych rzeczy i jakieś spodnie, bo wszystkie na mnie wiszą, a tyłek mam całkiem niezły – jęknęłam, upiwszy trochę płynnej pomarańczy. Pokiwał tylko głową, nie reagując na moje zaczepki. Obraził się, czy co?
Zarzuciłam na siebie koszulę i jeansy, dobrawszy do tego buty i sweter, stanęłam przed szatynem leżącym z pilotem w ręku. Spojrzał na mnie pytającym wzrokiem spod uniesionych brwi.
- No chodź. Przepraszam, że na ciebie naskoczyłam – powiedziałam, przeciągając samogłoski. Uśmiechnął się leniwie i pociągnął mnie za nadgarstek, a ja z piskiem runęłam na niego, tracąc równowagę. – Kubiak, uspokój się – wrzasnęłam, gdy zaczął mnie łaskotać.
- Chodź na te zakupy, bo nie mogę się patrzeć na te twoje majtki w misie! – Wytknął mi język, a ja spaliłam buraka.
- Nie mam faceta, nie muszę chodzić non stop w seksownej bieliźnie – mruknęłam pod nosem, zgarniając torebkę z wieszaka w przedpokoju.
- Oj nie musisz, nie musisz – zaśmiał się, zabierając ze stołu portfel i klucze.
Droga do jednego z centrów handlowych nie zajęła nam zbyt długo – trafiliśmy na okienko w katowickich godzinach szczytu. Po przymierzeniu kilku par spodni aż mnie skręcało, by wziąć pierwsze lepsze, ale Michał był dzielny i brnął dalej w gąszczu sklepów z różnorakimi ubraniami. Zaciągnął mnie do Levi’s, gdzie uśmiechnął się do ekspedientek, a te błyskawicznie pokazały mi najlepsze sztuki, jakie miały w sklepie. W końcu wybrałam dwie pary i zadowolona, że mam co wrzucić na tyłek, wyszłam.
- Wiesz, wrócimy się jeszcze kawałek, wezmę sweter, który wpadł mi w oko, no i myślałam o nowych adidasach, te moje po ostatnich deszczach umarły – powiedziałam ze smutną miną.
- W tą trasę pasowałoby ci jeszcze znaleźć jakąś dobrą kurtkę, przyda się, uwierz na słowo – rzucił, ciągnąc mnie w stronę sklepu z odzieżą i obuwiem sportowym.
Po jakimś czasie wyszłam i z kurtką, i z butami. Kubiak okazał się niezawodny, jeśli chodzi o wybór adidasów, nawet nie jęczał, kiedy zastanawiałam się nad kolorem. Ocieplaną wiatrówkę w ładny wzór sam wcisnął mi na ramiona, upierając się, iż w tej wyglądam najlepiej. Zaufałam mu i się nie zawiodłam – była idealna, nie wisiała jak większość, a szarość z niebieskimi wstawkami dobrze współgrała z czernią moich włosów.
- Chodź po tą seksowną bieliznę – zarechotał, ciągnąc mnie za rękę w stronę Esotiq.
- Ale Misiek, ja naprawdę nie potrzebuję, moje majtki w misie mi wystarczają – burknęłam, widząc jego uradowaną minę na widok regałów ociekających zmysłowymi koronkami.
Wywracając oczami, podeszłam do niego, a ten zaczął mi wciskać, co tylko wpadło mu w oko. W końcu zdenerwowana ekspedientka zaproponowała pomoc, pytając o szukany rozmiar.
- Strzelam, że… - Spojrzał na mój biust wzrokiem eksperta, za co dźgnęłam go w żebra. Zdezorientowana szatynka wodziła po nas błędnym wzrokiem. – 75D!
- Brawo, czubku, może podwójne od razu – sarknęłam i odwróciłam się do dziewczyny. – Proszę się nim nie przejmować, a najlepiej w ogóle ignorować. Szukam 75C z tego czarnego… - Wyrwałam biustonosz Kubiakowi.
- To ja pójdę na tamtą stronę – szepnął mi na ucho, wskazując półki z pończochami. Wywróciłam oczami i skupiłam uwagę na ekspedientce, doradzającej mi ochoczo.
Kiedy w końcu dotarłam do przymierzalni, obładowana wszelkiej maści stanikami, dopadł mnie niebieskooki, dokładając jeszcze stosik kusych majtek.
- Chyba sobie kpisz – parsknęłam, podnosząc skrawek koronki udający stringi. – Możesz to kupować swojej dziwce, mnie tego nie wciśniesz – mruknęłam, zamykając mu drzwi kabiny przed nosem.
Ostatecznie po bieliźnianych transakcjach wylądowaliśmy w Empiku, gdzie Michał spotkał kilka fanek, więc zeszło nam nieco dłużej, niż przewidywaliśmy. Obładowani zakupami, dzierżąc dodatkowo po torbie z chińskim żarciem w ręku, powoli szliśmy na parking, kiedy usłyszałam wołanie za plecami.
Odwróciłam się, omal nie wypuszczając wszystkiego z rąk. Przede mną stała Iza.
- No cześć, lalu! – Podbiegła do mnie, wycałowała i zlustrowała rozbieganym wzrokiem Kubiaka. – Izka jestem! – zapiszczała, potrząsając gorliwie dłonią siatkarza.
- Michał – rzucił, spoglądając na mnie z niemym pytaniem w oczach. Pokiwałam tylko głową, przymykając oczy.
- Pomyślałam sobie, że cię zaczepię, no bo dawno się nie widziałyśmy – zaśmiała się perliście, jakby właśnie powiedziała żart roku.
- Nagrałam ci się – mruknęłam, spoglądając na nią nerwowo.
- A wiesz, numer zmieniłam ostatnio, także przepadło, bo wiesz, ktoś mi komórę zajumał w klubie, jak z Przemciem na imprezkę sobie poszliśmy ostatnio – trajkotała, nadużywając niektórych słów. Pokiwałam głową ze sceptyczną miną, zerkając na Kubiaka stanowczym wzrokiem.
- Mała, idziemy? – Uff, zrozumiał.
- Ooo, Konopka, nie chwaliłaś się, że masz takiego przystojnego facecika! – Ruda zatrzepotała rzęsami, rozglądając się na boki.
- Iza, pamiętasz naszą rozmowę? – powiedziałam, czując gulę w gardle. – Bo ja owszem. Miałaś skończyć z tym gównem – syknęłam w jej stronę.
- Lala, co ty pieprzysz! – parsknęła, oglądając końcówki swoich włosów, związanych w kucyka na czubku głowy. – Z Przemem mamy wakacje swojego życia, patrz! – Podniosła rękaw bluzy, ukazując mi tatuaż-serce, z imieniem swojego kochasia w środku. – Chcemy się niedługo pobrać, mieszkamy razem, jest przeprzeprzecudownie, laska! – Wyszczerzyła się, zaciskając szczękę.
- Zuza, chodźmy już, spóźnimy się… - Kubiak widząc moje latające z nerwów ręce, objął i poprowadził w stronę auta.
- Dziunia, zdzwonimy się! Buźka!
Oddałam pakunki Michałowi, a sama wsiadłam do wozu i pokręciłam głową z otwartymi ustami, nie wierząc w to, co właśnie się stało. Po chwili poczułam rękę szatyna na swojej, gładził mnie uspokajająco.
- Zostaw mnie – wycedziłam, czując, jak gotuję się w środku. – Boże, Michał, to jest całkiem inna osoba! Ja pierdolę! – Złapałam się za włosy, chcąc zająć czymś ręce. – Widziałeś jej oczy? To, jak mówiła? Jak się uśmiechała?! Jaki kurwa ślub?! Może niech na dupie sobie wytatuuje jego podobiznę, kurwa! – Walnęłam pięścią w deskę rozdzielczą, jęcząc chwilę potem z bólu.
- Mała, wyluzuj – mruknął, zapuszczając silnik. – Ona nie jest już tą samą Izką, prochy ją zmieniły, zakładam, że Przemuś także.
- Ja chciałam jej pomóc, ale się wymawia, co ja mam zrobić, żeby przestała? – Wypuściłam powietrze z płuc, wyjęłam paczkę marlboro z torebki. – Przepraszam, muszę – warknęłam, widząc jego spojrzenie kipiące dezaprobatą.
- Nie pomożesz jej już – powiedział cicho, kiedy byliśmy już na moim osiedlu, po kilkunastu minutach milczenia. – Miałem kiedyś przyjaciela, wiesz, trenowaliśmy razem, wszystko razem… - Uśmiechnął się nikle. – On zaczął imprezować coraz bardziej, znalazł nowe towarzystwo, w końcu rzucił treningi. Dwa lata temu pojechałem do Wałcza, tak się złożyło, że wpadłem na jego matkę… zapytałem się, jak leci, czy Mirek już na studiach, a ona zaczęła płakać na środku ulicy. Mówić, jaki z niego dobry był chłopak, jaki zdolny. Okazało się, że pół roku wcześniej go pochowała, zaćpał się – mruknął, parkując pod moją kamienicą. Wciągnęłam powietrze i spojrzałam na niego szklanymi oczami. – Nie wiedziałem, że on tak naprawdę. Miał motto, że w życiu wszystkiego trzeba spróbować, no i przepróbował – sarknął, wysiadając z auta. Otworzył mi drzwi. – Otwieraj królestwo, zaraz robisz mi pokaz mody w tych wszystkich ciuszkach. – Potargał mi czuprynę i zabrał się do noszenia zakupów. Mimo wszystko uśmiechnęłam się do niego i pognałam na górę.
„Pokaz mody” trwał nieco ponad dwie godziny, a w każdym stroju musiałam wypić z Miśkiem po kieliszku wódki. Humory znacznie nam się poprawiły, chwilowo przestałam się przejmować losem Izki.
Właściwie, wszystko poszło w odstawkę. Nawał czekającej pracy, piętrzące się wiadomości i nieodebrane telefony od Karola, połączenia od fizjoterapeuty Michała. Bawiliśmy się jak małe dzieci, śpiewając, grając na konsoli, przygotowując sobie prowizoryczną kolację w postaci tostów.
- Jeszcze tu keczupu, widzisz, żeby była uśmiechnięta buźka – powiedział Kubiak, czkając zaraz po tym. Parsknęłam śmiechem, rozlewając sos po talerzu. – Boże, Konopka, ty nic nie potrafisz – burknął, wyrywając mi butelkę.
- Ha, powiedział kucharz od siedmiu boleści! – prychnęłam, sięgając po szklankę z drinkiem.
- Nie pij już, jutro musisz być w pełni sił – powiedział, sam wychyliwszy kolejny kieliszek. Spojrzałam na niego jak na idiotę, na co wzruszył ramionami i tylko się zaśmiał.
- Nigdy nie mam kaca – oświadczyłam pewnie, unosząc kąciki ust ku górze.
- Jasne, tylko zawsze. – Puścił mi perskie oko i zabrał sprzed nosa talerz z jedzeniem.
Po kłótni o miejsce na kanapie, kiedy już umościłam się wygodnie z nogami na jego kolanach, zabraliśmy się za film, jedzenie i jeszcze więcej trunku. Rozmowy ucichły, ich miejsce zajęła jakaś komedia, której tak naprawdę nie oglądaliśmy. Coraz częściej łapałam Kubiaka na spoglądaniu w moją stronę, za co dostawał piętą w udo.
- To już nie mogę się gapić na swoją śliczną przyjaciółkę? – mruknął z miną zbitego psa, na co dałam mu przeprosinowego buziaka w policzek i oparłam o jego ramię.
- Dobrze mi tak, wiesz? – powiedziałam cicho, wpatrując się w ekran telewizora. Westchnęłam pod nosem i kontynuowałam. – Nie muszę się o nic martwić, mogę się pośmiać, odizolować od tego wszystkiego… - Wskazałam brodą w stronę okna.
- To tu zostań – mruknął, obejmując mnie szczelnie, wtuliłam się mocniej i uśmiechnęłam, gdy poczułam woń perfum Kubiaka.
- Bardzo chętnie – odszepnęłam, na co poczułam tylko, jak trzęsie się ze śmiechu, i powoli zapadłam w ogarniającą mnie ciemność.
Śnił mi się ocean, dokładniej kąpiel nocą w otchłaniach wody – nieco surrealistyczny obraz, biorąc pod uwagę fakt, że pływanie nie szło mi najlepiej. Nagle krajobraz się zmienił, byłam na wyspie, otoczona luksusowymi ośrodkami, opalałam się, sącząc kolorowego drinka z palemką. Podszedł do mnie nieznajomy brunet, delikatnie dotknął mojego ramienia…
- Zuza, tobie też tak gorąco? – wymruczał… głosem Kubiaka. Otworzyłam oczy i znowu byłam na kanapie, otulona kocem i przyciśnięta do boku Miśka.
- Baranku, przykryłeś nas i zgniotłeś mi rękę – wychrypiałam, rozcierając zdrętwiałą kończynę. – Zdejmuj to, zaraz skóra zacznie mnie palić żywym ogniem!
- Ja się rozbieram i idę spać dalej – burknął, siadając.
Zdjął koszulkę i spodnie, po czym wślizgnął się z powrotem pod koc. Rumieniąc się, czy to z gorąca, czy z zawstydzenia, zsunęłam z siebie jeansy i skarpetki, wyrzucając je spod pledu i spojrzałam pytająco na Kubiaka. W ciemnym oświetleniu wyglądał na jeszcze bardziej zmęczonego, niż był.
- No możesz, śpij – westchnął i otoczył mnie silnym ramieniem, przyciskając do swojej klatki piersiowej.
Mruknęłam ciche życzenia słodkich snów i ziewnęłam, wczepiając się w niego. Tym razem moja wyobraźnia dała mi wypocząć, a przynajmniej póki ktoś nie zaczął usilnie dobijać się do drzwi, które przezornie zamknęłam zaraz po naszym powrocie do domu.
- Kurwa, nie ma nikogo – mruknęłam, odwracając się plecami do Michała. Mlasnął i objął mnie w pasie, przyciskając do oparcia kanapy. Kopnęłam go w kostkę i syknął z bólu, wyklinając mnie pod nosem.
Dzwonek do drzwi, no serio?
- Śpij, wstanę, niech tam…
Usłyszałam skrzypienie podłogi i przekręcanie klucza w zamku przy akompaniamencie głośnego ziewania. Uśmiechnęłam się pod nosem, nakrywając po same uszy.
- Słucham pana? – Zaspany głos Miśka, coś, czego mogłaby mi pozazdrościć każda jego fanka, zdecydowanie!
- Gdzie jest Zuza? – O kurwa, Karol! Mało tego, warczący Karol! Miałam się poderwać, ale przypomniało mi się, że jestem w samej koszulce i majtkach, co mogłoby źle wypaść przy, bądź co bądź, moim szefie.
- Zuza śpi… - Trzask i stukot eleganckich butów na podłodze mojego wiekowego mieszkania.
Otworzyłam leniwie oczy i zobaczyłam Karola ogarniającego wzrokiem całe pomieszczenie.
- Hej – powiedziałam zachrypniętym głosem, mrużąc oczy w jego stronę. Zlustrował mnie, odwrócił się na pięcie i wyszedł. – Michał, czego on chciał? – mruknęłam, sięgając po wodę.
- Kurwa, on mnie uderzył! Normalnie podszedł i uderzył, skurwysyn jeden! Ja pierdolę! – Widząc rozciętą wargę i zaczerwieniony polik rozdziawiłam usta ze zdziwienia.
- Misiek, kuźwa, przepraszam – jęknęłam, podbiegając do niego. – Nie wiem, co ten baran sobie pomyślał, ale no… - Zlustrowałam go od góry do dołu. – Otworzyłeś mu drzwi w samych bokserkach, a wszędzie burdel na kółkach – mruknęłam, dotykając jego napuchniętej wargi. Syknął i odsunął się gwałtownie. – Chodź, dam ci lodu… - Pokręciłam głową i podeszłam do zamrażarki.
- Cały lód wyszedł wczoraj do twoich drinków – burknął, siadając ostentacyjnie na stołku.
- No to dostaniesz koperek od mojej babuni – powiedziałam wesoło, dając mu pudełko po margarynie. Ze zmarszczonymi brwiami zajrzał do środka, by zaraz wybuchnąć gromkim śmiechem, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie. – No, do buzi, raz-raz! – pogoniłam go, wstawiając wodę na kawę.
- Zuza… kto to był? – zapytał Kubiak, posłusznie przykładając pudełko do policzka.
- To… - odchrząknęłam, potargałam włosy – mój szef.
- Chcesz powiedzieć, że dostałem od twojego szefa za to, że otworzyłem mu drzwi? – Spojrzał na mnie spod ściągniętych brwi, kiedy zalewałam kawę.
- No, tak. – Skrzywiłam się. – Nie wiem, co mu strzeliło do głowy, zaraz wszystko wyjaśnię… - Sięgnęłam po Zetkę leżącą na blacie.
- Daj sobie na razie spokój, niech ochłonie – mruknął. – I pogodzi się z tym, że ktoś sprzątnął mu laskę sprzed nosa. – Wytknął mi język, na co prychnęłam ze śmiechem.
Na śniadanie zjedliśmy owsiankę, a potem czmychnęłam do łazienki, zostawiając Michała sam na sam z wszechobecnym bałaganem. Gorący prysznic pobudził mnie do życia, ciuchy nieprzesiąknięte alkoholowym zapachem nosiło się znacznie przyjemniej, a i twarz wyglądała sto razy lepiej bez cieni pod oczami, zakrytych korektorem. Gdy weszłam do salonu, zastałam idealny porządek, a Kubiak właśnie nakładał buty, by wynieść śmieci.
- Weź klucze – wymamrotałam ze szczoteczką do zębów w ustach. Pokiwał głową i zaraz wyszedł.
Siadłam i wzięłam Zetkę, zobaczyłam ile mam wiadomości do przeczytania…
Czy zrobiłaś już wszystko, o co Cię prosiłem? Nie ma czasu na zabawę, póki nie odwalisz całej roboty.
Daj znać, jak skończysz, mamy trochę komplikacji.
Sponsorzy się wycofali, a Ty pewnie balujesz, podczas gdy ja utknąłem w biurze, próbując ratować sytuację. Dzięki wielkie za pomoc, asystentko od siedmiu boleści!
Zuza, wszystko okej? Martwię się, odezwij się…
Jadę do Ciebie. Nie gniewaj się, wczoraj naprawdę było gorąco.
Oj, ktoś tu miał wieczór pełen wrażeń. Ale skoro zrobiłam wcześniej wszystko, o co mnie prosił, czemu miałam nie pozwolić sobie na odrobinę przyjemności? Przecież nie samą pracą człowiek żyje! Chociaż tknęło mnie, że wczoraj mogłam zostać bez roboty, gdyby przez moją... niedyspozycję trasa została odwołana. Bo, jak wywnioskowałam z ostatniej wiadomości, Karol uratował sytuację.
- Halo?
- Cześć… to ja – bąknęłam, nie bardzo wiedząc, jak zacząć rozmowę.
- Widzę – mruknął niezbyt ucieszonym głosem.
- Karol, przepraszam – jęknęłam. – Wczoraj trochę mnie poniosło, ale zrobiłam wszystko, o co prosiłeś – powiedziałam na usprawiedliwienie, w gruncie rzeczy przed samą sobą. – A potem przyjaciel wpadł do mnie i jakoś tak wyszło…
- Nie chcę tego słuchać, naprawdę. Nie interesuje mnie twoje życie prywatne, ważne jest to, żebyś wywiązywała się ze swoich obowiązków na czas. Wyślę ci mailem wszystko, co jeszcze zostało do ogarnięcia przed pierwszym koncertem, rozplanuj to sobie jakoś przyzwoicie i baw się dobrze – powiedział głosem wypranym z emocji i się rozłączył.
Rozdziawiłam usta i spojrzałam nierozumnym wzrokiem na wyświetlacz telefonu. Miałam dziwnie przeczucie, że coś między mną a Karolem jednak było, do teraz. A może był po prostu zazdrosny? Albo to ja ubzdurałam sobie jakąś nierealną historię z nim w roli głównej…
- Mała, jestem! I mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia – rzucił Michał, siadając obok mnie. Ściągnęłam pytająco brwi, na co uśmiechnął się przebiegle. – W tą sobotę jest prezentacja drużyny, a potem impreza w klubie w Katowicach, pójdziesz ze mną? – Widząc niemrawą minę, dał mi kuksańca. – No weź, poznasz chłopaków, nie możesz tylko pracować i chlać na umór, na dodatek w towarzystwie pilota!
- Wiesz co – prychnęłam, dając mu pstryczka w nos. – Wczoraj to ty namówiłeś mnie na dziwne zabawy. Zaraz muszę sprawdzić pocztę, mam dostać listę rzeczy do zrobienia… - Westchnęłam, zapadając się w kanapę.
- Dalej cię tak ciśnie? – mruknął, zarzucając rękę na oparcie. – Niech da ci żyć, no…
- Dyspozycyjność jest wymagana w mojej pracy – burknęłam, upijając łyk już zimnej kawy. – Ale jak się wyrobię, to rozważę to wyjście, okej? – Spojrzałam na niego z uśmiechem.
- To ja ci pomogę, dawaj tego maila. – Pokiwał ochoczo głową.
Pomoc Kubiaka ograniczyła się do szybkiego stukania w klawiaturę, podczas gdy ja wynajdowałam wśród tony papierzysk potrzebne fragmenty pism kierowanych do szanownych sponsorów. Koniec końców, późnym popołudniem właściwie wszystko miałam zrobione, albo wysłane Karolowi do sprawdzenia. Zostało jeszcze tylko zadzwonić do drukarni, co mogłam zrobić dnia następnego.
- Spadam do domu, Zuzka – mruknął Misiek, ziewając potężnie. – Muszę trochę pomieszkać u siebie, poza tym, nasz najmłodszy ma dziś urodziny… - Podrapał się po karku.
- Najmłodszy? – Spojrzałam na niego znad papierów.
- Kuba Popiwczak. Idziemy go spić tak, żeby nie wiedział, na jakim świecie żyje, tak się chrzci młodych – powiedział z „brudnym” uśmieszkiem.
- Boże, czy wy nie potraficie…
- Nie! – przerwał mi, na co tylko pokręciłam głową i się uśmiechnęłam.
- Tylko nie spijaj się za bardzo, bo jutro piątek. – Pogroziłam mu palcem.
Naszym małym rytuałem było kino w każdy piątkowy wieczór. Tak jak inni mogli chodzić sobie do baru czy klubu, tak my spędzaliśmy te dwie godzinki w ciemnej Sali, by potem pójść po jakieś dobre jedzenie i z butelką czegoś mocniejszego przywędrować aż do mnie.
- No i dobra, do wieczora odchoruję jakoś… - Rozejrzał się, szukając swoich rzeczy, po czym machnął lekceważąco ręką. – Jak coś zapomnę, to i tak balujemy tutaj, więc najwyżej wpadnę wieczorkiem. Nie rozrabiaj! – Dał mi soczystego buziaka w policzek, drapiąc przy tym dwudniowym zarostem, potargał czuprynę i już go nie było.
Z westchnieniem podniosłam się z kanapy i poszłam pooglądać wnętrze pustej lodówki. Kiedy stwierdziłam już, że naprawdę muszę wysprzątać królestwo przed wyjazdem, żeby nie zostawić syfu Kubiakowi, który zobowiązał się do podlewania kwiatków (a konkretnie kaktusów, których hodowlę miałam na biurku w sypialni i dogrzewałam lampką), zadzwonił telefon.
- Halo – mruknęłam, widząc zdjęcie swojego szefa na wyświetlaczu.
- Zuza, przepraszam…
- Nie ma za co. – Zacisnęłam usta.
- Jest. I wynagrodzę ci to, dobrze? – Oczyma wyobraźni widziałam jak ściąga brwi i spogląda na mnie tym swoim topiącym lód wzrokiem…
- Ja… nie mam czasu, wiesz? Sporo roboty przede mną. – Nie chciałam jego towarzystwa, nie po tym, jak mnie potraktował.
- Sprawdziłem pocztę, przecież wszystko mi wysłałaś. Oficjalnie masz następne dwa tygodnie wolne, chyba, że coś wyskoczy – mruknął, szeleszcząc czymś przy mikrofonie.
- Praca to nie moje jedyne zajęcie! – fuknęłam, rozłączając się.
Miałam dość jego huśtawek nastroju, raz się wydziera, raz martwi, raz jest tylko szefem, za drugim chce spędzać ze mną czas. Niech się zdecyduje, bo moje nerwy są i tak w kiepskim stanie, a nie dam sobą pomiatać. Co to, to nie. A tym bardziej manipulować zachrypniętym, pociągającym głosem, tak kuszącym i nakłaniającym do złamania danego sobie słowa…
Potrząsnęłam głową, chcąc wyrzucić z niej resztki Karola i naciągnęłam rękawy bluzy na dłonie. Zrobiłam duży kubek gorącej czekolady i zasiadłam przed telewizorem, w między czasie uruchamiając laptopa. Po zapuszczeniu jakiejś muzyki przełączyłam na kanał informacyjny i wyciszyłam głos. Chill przy ulubionych dźwiękach i polska polityka do śmiechu – coś, czego zdecydowanie potrzebowałam.
Oczywiście, sielanka zbyt długo trwać nie mogła…
Mój błogi spokój przerwał dzwonek do drzwi, a ja z westchnieniem wstałam, zastanawiając się, kogo licho niesie. Z niezbyt przyjazną miną otworzyłam wrota do swego królestwa. Nieco zagraconego, ale wciąż królestwa. Zobaczyłam Karola, trzymającego w ramionach sporą papierową torbę.
- Cześć, Czarnulko. – Cmoknął mnie w policzek, tak bez uprzedzenia, odurzając swoimi mocnymi perfumami. Idealnie do niego pasowały. – Mogę wejść? – Przyjrzał mi się uważnie, gdy pokręciłam przecząco głową. – Ej, ząb cię boli? – Zignorował brak zaproszenia i wszedł do mieszkania.
- Nie, po prostu nie przypominam sobie, byśmy byli umówieni, na jakieś konwersacje o pracy – mruknęłam niegrzecznie, zapalając światło w kuchni. Pokiwał głową z cwanym uśmieszkiem i rozpakował zakupy.
- No przecież mówiłem, że wynagrodzę ci moje fochy i wyżywanie się przez tych idiotów. – Zabrałam się do nalewania wody do czajnika, ale natychmiast mi go zabrał. – Nie, nie. Ty idziesz do łazienki, bierzesz długą kąpiel, a jak zobaczę znowu tą obrażoną minę… - Uniósł mój podbródek, bym w końcu spojrzała mu w oczy. – Nie będzie z tobą dobrze – szepnął, będąc milimetry od mojej twarzy. Puls mi przyspieszył, a on tylko obrócił mnie do tyłu. – No, raz-dwa!
Mętlik w głowie. Łomot w klatce piersiowej, przyspieszony oddech. Karol, cokolwiek ze mną robisz, przestań.
Nie śpiesząc się, poleżałam w wannie pełnej gorącej wody, po czym przebrałam się w o wiele za duży sweter i ciemne legginsy. Nie miałam ochoty na nic, tym bardziej strojenie się. Po cichu wyszłam z łazienki i oparłam się łokciami o blat kuchenny. Karol pichcił coś przy kuchence, nucąc pod nosem Snow Patrol. Pomijając jego wygląd, chropowaty głos, nawet przy śpiewaniu… mógłby uchodzić za przeciętnego faceta. Mógłby. Cholera by to…
- Najprostsze danie świata. – Odwrócił się do mnie. – Ryż będzie za kilka minut, mięso doprawiam – powiedział z uśmiechem, lustrując mój ubiór. Odchrząknął i oparł się tyłem o szafki. – Jak humor?
W odpowiedzi uśmiechnęłam się tylko, marszcząc nos. Zaśmiał się i pokręcił głową, nakładając mi cały talerz pyszności. Sosem nakreślił coś na kształt słońca, ale niezbyt mu to wyszło.
- Liczą się chęci! – mruknął tylko, słyszą parsknięcie. Wiedziałam, że robi to specjalnie, by zrehabilitować się w moich oczach.
- Tak, wmawiaj sobie.
Zabrałam się do jedzenia, a brunet zaraz do mnie dołączył. Co chwilę spoglądał na mnie, a gdy łapałam go na gorącym uczynku, uśmiechał się jednym kącikiem ust i… przepadałam. Nie potrafiłam nie zanurzyć się w głębi jego spojrzenia, nawet jeśli wciąż rozpamiętywałam jego okropną postawę.
- Mówiłem, że dobre jedzenie zawsze poprawi humor kobiecie – mruknął z zadowoleniem nad moim uchem, zabierając mi pusty talerz sprzed nosa.
Bez zbędnego gadania i jęczenia pozmywał po naszej kolacji, podczas gdy ja siedziałam na stole z kieliszkiem wina w ręku.
- Wiesz, chyba powoli mi przechodzi foch – rzuciłam niby od niechcenia, objeżdżając palcem wskazującym brzegi kieliszka. Podniosłam wzrok na bruneta, który wpatrywał się we mnie, wycierając ręce.
- Bo ja wiem, jak dobrze odpokutować winy – powiedział tym swoim chropowatym głosem, rzucił ścierkę na blat i podał mi rękę. – Masz jakiś dobry film?
- Czy film to nie wiem, ale zawsze można obejrzeć powtórkę seriali – stwierdziłam optymistycznie, przyjmując pomoc.
- Nie przepadam za serialami. – Uniósł brew, uśmiechając się przy tym kpiarsko. – Może się przejdźmy, będzie ci się lepiej spało. – Puścił mi perskie oko, po czym podszedł do wieszaka i zdjął z niego jedną z kurtek. – Ale musisz się cieplej ubrać.
- Dobra już, dobra! – Wywróciłam oczami.
Niebo było wyjątkowo przejrzyste, żadnych chmur, tylko ogromny talerz księżyca i gwiazdy, gdzieniegdzie światła samolotu. Siedzieliśmy na masce commandera, rozmawiając o błahostkach; nie miałam mu już za złe wcześniejszego zachowania, chociaż wiedziałam, iż zostanie ono w mej pamięci na dłuższy czas. Wypytywał mnie o mój ulubiony kolor, marzenia z dzieciństwa… Ja również pociągnęłam go za język, czego owocem było na przykład to, że chciał kontynuować dzieło ojca i zostać architektem, ale plany się pozmieniały, gdy chrzestny zmarł, zostawiając po sobie firmę. Brunet skończył studia i zajął się pijarską przedsiębiorczością, odcinając się tym samym od pokoleniowego fachu.
- Nie był zachwycony, ale zrozumiał, że tak musi być i nie ma nic do gadania – opowiadał, wpatrując się w niebo.
- Ja mogłam zostać w rodzinnym mieście, ale zachciało mi się Katowic – parsknęłam, obejmując się ramionami. Noce robiły się coraz chłodniejsze, lato powoli odpuszczało. Kubacki, widząc to, zdjął ochoczo swoją bluzę i narzucił ją na mnie. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością i schowałam ręce do kieszeni. Przyglądał mi się uważnie, z kpiarskim uśmiechem na ustach.
- No co?
- Nic. Masz tu sos. – Wskazał kącik ust. Potarłam to samo miejsce na swojej twarzy, trochę nerwowo, bo nie lubiłam być czymś umazana. – Wy, kobiety, nie odróżniacie stron – mruknął, wycierając kciukiem drugi policzek. Zrobiłam obrażoną minę i odwróciłam głowę w drugą stronę, zaraz westchnął i wziął mnie za podbródek. – Nie strzelaj fochów, to prawda. – Ziewnęłam lekceważąco, potarłam oczy kciukiem. – Chcesz już iść?
- Nie, jeszcze chwilkę. Zobacz, jakie śliczne dziś niebo… - Spojrzałam z zachwytem w górę.
- Następnym razem pokażę ci lepsze miejsce do oglądania gwiazd – obiecał, przysuwając się nieznacznie. Znowu ziewnęłam, zakrywając usta dłonią. – Zuza, nie męcz się.
- No ale…
- Będą ładniejsze noce do oglądania nieba – szepnął, zsuwając się z maski.
Pomógł mi z niej zejść i podprowadził pod drzwi klatki, oparł się o futrynę, patrząc na mnie wyczekująco.
- Dziękuję za miły wieczór i poprawienie humoru – odchrząknęłam, uciekając wzrokiem od jego przepastnych oczu. – I trzymam za słowo, że pokażesz mi lepsze miejsca… - zamilkłam, podniósłszy głowę do góry.
- Miejsca do czego? – szepnął, zakładając mi kosmyk włosów za ucho.
- Do oglądania gwiazd, rzecz jasna. – Zachowałam rezon, nie dałam się na to wziąć. – Zdzwonimy się jutro co do tej drukarni, tak?– Spojrzałam na niego, odsuwając się nieznacznie.
- Tak, zdzwonimy się. To cześć.
Wyraźnie wkurzony wrócił do samochodu, i nie poczekawszy, aż wejdę na górę, odjechał, zostawiając mnie samą. Westchnęłam i pchnęłam drzwi, kiedy pod kamienicą zatrzymała się taksówka. A z niej wysiadł Kubiak.
- Boże, nie mogę mieć jednego wieczoru bez ciebie?! – zaśmiałam się, widząc jego stan nieważkości.
- Sorry bejbe – hik!, zapomniałem chyba portfela… - Wrócił się do pojazdu, powiedział coś kierowcy i posłał mi słodko-pijany uśmiech. – Wpuścisz mnie?
- No nie wiem, nie wiem… Ale daleko ci do uśnięcia na mojej kanapie? – Zlustrowałam go od góry do dołu.
- Mała, ja biorę portfel i spadam znowu do chłopaków, przegrałem zakład i muszę im postawić po flaszce – jęknął, pocierając twarz.
- Poczekaj tu, zniosę ci.
- Kochana jesteś, wiesz?
- I niezastąpiona, jak każda. – Puściłam mu perskie oko i wbiegłam po schodach na górę.
Po przetrząśnięciu całego salonu i kuchni, w akcie desperacji, otworzyłam zamrażarkę i… znalazłam zgubę. Wolałam nie wiedzieć, jak się tam znalazła, więc szybko zgarnęłam portfel i wcisnęłam go Michałowi, który wyściskał mnie w geście wdzięczności i pognał do czekającej taksówki.
Nie, ja nigdy nie zaznam spokoju. A przynajmniej nie w tym życiu…
Lubię widzieć Twój uśmiech, wiesz?
Zdębiałam, czytając wiadomość od Karola. Otworzyłam usta i pokręciłam głową, po czym wyłączyłam telefon, zakluczyłam drzwi i padłam na łóżko, krzycząc z bezsilności w poduszkę.


Długi weekend był i się zmył. Czas zacząć odliczanie do Świąt...