Pakowanie, kupowanie, latanie po schodach… czyli wtorkowy
wieczór. Jutro chciałam pojechać do Jastrzębia, zaskoczyć Miśka i pożegnać się
przed wyjazdem, żeby mieć całe popołudnie na sprawdzenie, czy niczego nie zapomniałam.
Tak na wszelki wypadek.
Powoli zaczynałam panikować. A co, jeśli ja się w ogóle nie
nadaję do tej roboty? Nie mam przecież doświadczenia, na miejscu było dobrze,
chwilami ciężko. To co będzie podczas kilku tygodni pracy właściwie przez całą
dobę? Nie wiedziałam, czego oczekuje ode mnie Karol, nie dał mi żadnych
wskazówek, po prostu mam się spakować i jechać… a wszystko wyjdzie w praniu.
Westchnąwszy, wepchnęłam kilka koszulek do walizki i ze
złością ją zamknęłam. Potrzebuję papierosa, w trybie natychmiastowym.
Dym wypełniający moje płuca poskromił nieco nerwy i
zaczęłam myśleć racjonalnie, ale nieźle zmarzłam, przestępując z nogi na nogę w
balkonowych drzwiach. Nagle pod kamienicą z piskiem opon zaparkował commander,
tak dobrze mi znany. Zmięłam pod nosem bluzgi i wyrzuciłam w ciemność. Zaraz
rozległ się natarczywy dzwonek, a ja wpadłam w amok, szukając perfum. Karol był
tak wyczulony na moje palenie, że nawet nie chciałam myśleć, co by powiedział,
gdyby poczuł woń fajek.
- Moment! – Wypryskałam się cała i dopiero otworzyłam
drzwi. – Co tam? – Oparłam się o futrynę.
- W sumie to wpadłem sprawdzić, czy w szale pakowania
znalazłaś czas, żeby cokolwiek zjeść… - Uśmiechnął się, unosząc do góry torebkę
z logo chińskiego jedzenia na wynos.
- W sumie to chyba nie… - mruknęłam, otwierając szerzej
drzwi.
Rzeczywiście, ostatnio często w natłoku wszystkiego
zapominałam o posiłkach, na szczęście miałam i Karola, i Michała, którzy o mnie
pamiętali. Takie dwa aniołki czuwające nad moim roztrzepaniem.
- Tak myślałem. Wiesz, że jak pojedziemy to będziesz
musiała się pilnować? Będzie jazda bez trzymanki, a nie potrzebujemy omdleń
ślicznej zapominalskiej pani manager – powiedział, z uśmiechem zakładając mi
kosmyk włosów za ucho. Wzdrygnęłam, kiedy przypadkowo dotknął szyi. – Zamykaj
te drzwi, bo zamarzniesz – mruknął, zdejmując kurtkę.
- Dziękuję za dostawę jedzenia i w ogóle – zaczęłam
niepewnie, patrząc jak rozwala się na kanapie – ale mam trochę pakowania, nie
żebyś przeszkadzał…
- Wiem, że wy, kobiety, zawsze macie ten sam problem – jak
dopiąć walizkę, więc przyszedłem z odsieczą, zanim twoje tarapaty się zaczęły.
– Postawił dwa pojemniki na stole i zrobił minę, jakby uratował mnie przed
rekinem.
- Dzięki – sapnęłam, siadając obok bruneta.
- W samochodzie mam twoją teczkę wyjazdową, przypomnij mi,
żebym ci ją dał – mruknął między jednym kęsem, a drugim. Pokiwałam głową i zabrałam
się za pałaszowanie pyszności. Dopiero gdy zaczęłam jeść, mój żołądek poczuł,
od jak dawna nie dałam mu czegokolwiek prócz kawy. – Ktoś tu był naprawdę
głodny – zaśmiał się Karol i podsunął swoją porcję, za co uśmiechnęłam się z
wdzięcznością. Lodówka, jak zwykle, świeciła pustkami.
- Ostatnio miałam sporo roboty – wysepleniłam z pełnymi
ustami, gromiąc go wzrokiem. Podniósł ręce w akcie kapitulacji i zrobił
niewinną minę.
- Przepraszam, Mała… teraz będzie trochę zapieprzania, ale
po trasie czeka nas miesiąc leniuchowania, no i jak dobrze pójdzie, to w lecie
powtórka – wyszczerzył się radośnie.
- Ty naprawdę żyjesz tą robotą – zaśmiałam się, upijając
łyk zimnej kawy.
- Nie mam nic lepszego, siedzenie za biurkiem mnie nie
kręci. – Wzruszył ramionami, spoglądając na mnie spod rzęs. Odwróciłam wzrok,
wiedząc, że może się to skończyć tylko jednym – utonięciem w jego spojrzeniu.
- Chcę studiować od października – mruknęłam pod nosem,
sięgając po piloty przez jego ramię. Odwrócił się i niefortunnie uderzył mnie
łokciem w szczękę, aż zrobiło mi się ciemno przed oczami. Złapałam się za
bolące miejsce i odsunęłam na drugi koniec kanapy, nie reagując na pytania
bruneta.
- Kurwa, rozmawiaj ze mną, albo jedziemy na pogotowie!
„Pogotowie” podziałało na mnie jak kubeł zimnej wody.
Zrobiłam głębszy wdech i otworzyłam oczy. Karol siedział przede mną po turecku,
pochylony z uwagą studiował moją nieco napuchniętą prawą stronę twarzy. Zmełł
przekleństwo pod nosem i zerwał się na równe nogi, zmierzając dziarskim krokiem
w stronę kuchni. Wyciągnął z zamrażarki pudełko napoczętych lodów i wrócił na
kanapę.
- Podsuń się – westchnął, siadając za mną. Umościłam się na
jego kolanach, nieco skrępowana taką pozycją, sycząc pod wpływem zimna na
policzku. – Następnym razem mów, co robisz, żebym wiedział, gdzie się nie
odwracać – powiedział cicho przy uchu, na co moje serce przyspieszyło, a ja
modliłam się w duchu, żeby tego nie zauważył. Po co mu wiedza, jak na mnie
działa?
- Dowże – mruknęłam, odsuwając się nieco, ale zaraz mnie
powstrzymał.
- Boże, Zuza, nic ci nie zrobię, posiedź jeszcze chwilę, bo
będziesz miała jutro kłopot, spory kłopot.
- Tak, nieźle bijesz, nawet nieświadomie – warknęłam,
odwracając się od niego.
- Przepraszam – powiedział ze zbolałą miną po dobrych kilku
minutach milczenia. Zdjął pudełko z policzka, wziął moją twarz w swoje dłonie i
obrócił w swoją stronę. Kiedy już pozbawił mnie racjonalnego myślenia,
spoglądając tymi swoimi ciemnymi jak noc oczyma, uśmiechnął się, potęgując to
genialne uczucie braku mózgu. – Gniewasz się? – szepnął prawie niedosłyszalnie.
- Nie – mruknęłam, mięknąc całkowicie. Uniosłam lekko
kąciki ust i wtuliłam się w jego ramiona, napawając się zapachem perfum
wymieszanych z papierosami.
Poklikał coś na pilocie i zaczął lecieć jakiś film, na który
zwracałam uwagę jednym okiem, ukradkiem obserwując Karola. Kiedy mnie złapał,
raptownie spuściłam wzrok na paznokcie. Po kilku minutach znowu zaczęłam się
gapić, a on specjalnie zrobił głupkowatą minę, wpatrzony uparcie w telewizor.
- Dobra, no, przepraszam – mruknęłam, dźgając go między
żebra z całych sił. Nic sobie z tego nie zrobił, a jakże.
- Nie masz za co, wiem, że jest na co popatrzeć – burknął,
podśmiewając się pod nosem, po czym puścił mi perskie oko, na co zaraz spaliłam
buraka.
Matko, Konopka, z czym do ludzi. I ty masz pracować jako
menadżer?
- Pójdę po coś do picia – chrząknęłam, wstając.
Zajrzałam do lodówki, wdzięczna za jej niską temperaturę,
która ostudziła moje policzki. Kilka uspokajających wdechów później wróciłam z
uśmiechem na kanapę, dzierżąc w dłoniach dwie szklanki z wodą i cytryną.
- Ekskluzywnym drinkiem nie jest, ale mam nadzieję, że się
nie obrazisz – westchnęłam, układając nogi na stoliku.
- Bywały gorsze – mruknął, patrząc na mnie zmrużonymi
oczyma.
- Czy mógłbyś… przestać? – wydusiłam cienkim głosem. Nie
spodziewałabym się tego po samej sobie.
- Ale co? – Uśmiechnął się cwaniacko, „przypadkowo”
trącając moją dłoń. Wdech i wydech, Zuza.
- Rozpraszasz mnie – powiedziałam, patrząc na telewizor.
- Ale patrz mi w oczy, gdy do mnie mówisz, nie lubię tak.
- Rozpraszasz mnie. Swoim zachowaniem mnie rozpraszasz –
westchnęłam, patrząc na niego zmęczonym wzrokiem. Byłam padnięta po całym tym
pakowaniu, a teraz jeszcze on.
- A… robisz coś, że cię rozpraszam, czy tak po prostu? –
Uśmiechnął się kpiarsko, na co żachnęłam się i przyłożyłam mu poduszką.
Tak rozpętała się wojna.
Trochę później, kiedy już nie miałam sił, by go
powstrzymywać, ani walczyć, po dwukrotnym popłakaniu się ze śmiechu, usiadłam
na fotelu i podniosłam ręce w górę, kapitulując.
- Wygrałeś! – Gdy tylko zobaczyłam, że się zbliża z
nieodgadnionym wzrokiem, zaczęłam się śmiać do rozpuku.
- A gdzie moja nagroda? – Palcem wskazał na policzek.
- Nie, to nie fair! – zaprzeczyłam, kręcąc głową.
- Bo będzie dogrywka!
Wywróciwszy oczami, po głębokim teatralnym westchnięciu,
wstałam i podeszłam do niego. Oczywiście nie raczył się schylić, więc musiałam
stanąć na palcach i oprzeć dłonie na jego ramionach, żeby nie wywinąć
spektakularnego orła na środku własnego salonu. Wypuściłam całe powietrze z
płuc i przymknęłam oczy, obracając jego twarz lekko w prawo. Znowu się nie
ogolił i jego zarost podrapie mi policzek, cholera. Złożyłam usta w idealny
kaczy dziubek, przysuwając się do jego twarzy, gdy nagle poczułam, jak się
odwraca i… zamiast prawego policzka, poczułam jego wargi na swoich ustach.
Zdezorientowana, natychmiast otworzyłam oczy i zobaczyłam jego uśmiechnięte
tęczówki, tak blisko moich. Odsunęłam się, ale zaraz potem zdecydowałam, że raz
kozie śmierć, co mi tam, w umowie nie ma nic o całowaniu się z szefem. Miał
usta tak miękkie i przyjemne, że nie chciałam przestawać, a kiedy przygryzł
moje usta, jęknęłam cichutko, czym wywołałam u niego uśmiech. Po lekkim buziaku
odsunął się nieznacznie, gładząc mnie po przedramionach.
- Takie nagrody mogę dostawać częściej – szepnął
zachrypniętym głosem, i dobrze że nadal trzymał mnie w ramionach, bo kolana
miałam jak z waty, więc wywinięcie orła było całkiem możliwe.
- To nie może się więcej powtórzyć, Karol. – Ku własnemu
zdziwieniu, wyrwałam się z jego uścisku i jakby całkiem przytomna poszłam do
sypialni, zakluczając za sobą drzwi. Dopiero tam, gdy objęłam się ramionami i
siadłam pod ścianą, poczułam zapach jego perfum wokół siebie, który tak bardzo
na mnie działał.
- Zuzia… - Usłyszałam zza drzwi. – Przepraszam, nie
powinienem był tego robić. – Przysunęłam się bliżej. – Czasem mam taki napad,
wiesz… po prostu nie mogłem się powstrzymać.
- Wciąż jesteś moim szefem – burknęłam, czując jak łzy same
napływają mi do oczu. – Wiesz, że to nie miało mieć miejsca… - No, Konopka,
jakby za późno na racjonalne myślenie.
- Nic się nie stało, to nie wpłynie na naszą współpracę,
obiecuję. Jestem tu prywatnie – zaśmiał się, a ja się przełamałam i
przekręciłam klucz w zamku.
***
Karol wyszedł dość późno, bo grubo po drugiej, a ja o ósmej
czterdzieści już siedziałam w autobusie do Jastrzębia. Miałam nadzieję wpaść na
Kubiaka jeszcze przed treningiem, kupiłam dobre ciastka w naszej ulubionej
cukierni i kawę na wynos. Wiedziałam, że będę tęsknić, cholernie tęsknić, bo
przy meczu wyjazdowym czasem miałam ochotę zadzwonić do niego z drobnostką, a
teraz mieliśmy się nie widzieć aż do Świąt. Które, nawiasem mówiąc, nie
wiedziałam, jak spędzę.
Słońce wyjątkowo przygrzewało mi prosto w twarz, wiatr
targał włosami na wszystkie strony, a w ulubionej skórzanej kurtce jak na złość
popsuł się suwak. Stanęłam więc cała zziębnięta, z rozmazanym jednym okiem i
sfatygowaną torebką ze słodkościami przed drzwiami mieszkania Michała, mając
wielką nadzieję, iż jeszcze nigdzie nie wybył. Zastukałam trzy razy we wrota,
przestępując z nogi na nogę. Po dobrych trzech minutach usłyszałam przekręcanie
klucza w zamku.
Przede mną stanęła sztuczna blond cizia z napuchniętymi
wargami, odziana w nic innego, jak koc z Kubusia Puchatka, który zostawiłam
podczas ostatniego pobytu u Kubiaka.
- Cześć, hm… - chrząknęłam, chcąc grać na czas. – Zastałam
Michała?
- Michała? Chodzi ci o tego, co tu mieszka? – pisnęła,
wpuszczając mnie do środka.
- Tak, wiesz, mieszka tu zazwyczaj sam – mruknęłam,
akcentując ostatnie słowo i jednocześnie ogarniając wzrokiem zdezelowane
mieszkanie.
- Bierze prysznic – zachichotała. – Trochę się zmęczył z
rana, no wiesz… - Uniosła znacząco dorysowane zdecydowanie za ciemną kredką
brwi.
- Chyba nie chcę wiedzieć… - Skrzywiłam się nieznacznie,
ale dziunia chyba wzięła to za uśmiech, bo sama zaczęła się szczerzyć, unosząc
sztuczną brew jeszcze wyżej.
- A ty, kim jesteś? – Zlustrowała mnie zimnym spojrzeniem,
od góry do dołu. – Sprzątaczką, niańką? Nie wspominał nic o służbie. A raczej
nie miał na to czasu… - Od jej chichotu zbierało mi się na wymioty.
- Nieważne, powiedz mu, że Zuza wpadła się pożegnać... No i
smacznego. – Wcisnęłam jej w ręce papierową torbę, w chwili gdy z łazienki,
wraz z kłębami pary, wyłonił się Kubiak we własnej osobie. – Cześć. Nie
mówiłeś, że będziesz zajęty, chciałam wpaść się pożegnać, bo popołudniu
wyjeżdżam w trasę – warknęłam, widząc jego zaskoczenie na mój widok.
- Zuza, przepraszam… To nie tak jak myślisz! – Podszedł do
mnie, ale cofnęłam się w stronę drzwi. - Zuza, nie jedź z nim. To nie jest
dobry pomysł, nie znasz go… - Złapał mnie za rękę i spojrzał z prośbą w
spojrzeniu.
- Ty masz swoją pracę i… - spojrzałam na blondynkę, która
zajadała się pączkiem, siedząc na oparciu kanapy – zajęcia. Ja również. Każde z
nas ma swoje życie, jesteśmy przecież tylko znajomymi – powiedziałam,
wzruszając ramionami. – To na razie, do zobaczenia za niecałe trzy miechy.
Dopiero po wyjściu z klatki odetchnęłam.
Konopka, na co liczyłaś? Że wielki pan siatkarz z międzynarodowymi
sukcesami będzie się z tobą przyjaźnił? Ze zwykłą szarą myszką, która cudem
dostała pracę, a teraz zanosi się na romans z szefem, więc opinię będzie już
miała wyrobioną? Pana Kubiaka mogłam dodać do szufladki z pustogłowcami i ich
długonogimi blond sztucznymi pięknościami. Sama nie wiedziałam, czemu poczułam
zawód i dlaczego łzy desperacko próbowały wydostać się z oczu.
Złapałam taksówkę i wróciłam do siebie. Sprawdziłam
wszystko jeszcze raz, w lodówce zostawiłam tylko nieotwarte mleko i kilka jajek.
Podlałam kwiatki, choć za wiele ich nie było; miałam nadzieję, że nie uschną za
bardzo do mojego powrotu. Jakoś nie miałam okazji dać Michałowi kluczy, chyba
że nie będzie zbyt… zajęty i znajdzie te zapasowe.
- Zuza, otwieraj! – Podskoczyłam na dźwięk walenia w drzwi
i znajomego głosu.
- Nie czuję potrzeby rozmowy z tobą akurat teraz. –
warknęłam, stojąc przy futrynie.
- Zachowujesz się jak dziecko. Nie to nie – prychnął i
ostatni raz walnął pięścią w drzwi, aż breloczek przy kluczach zaczął się
kiwać.
Westchnęłam i napisałam wiadomość do Karola, że jestem
gotowa do wyjazdu i może po mnie podjechać. Nie miałam zamiaru siedzieć tu
dłużej, jeszcze znowu by przyszedł.
***
Kiedy podjechali po mnie naszym wesołym busem, nie miałam
czasu na melancholijny nastrój. Pięćdziesiąt kilometrów od Katowic okazało się,
że Kuba zapomniał tableta, a Piotrek zostawić klucze dziewczynie, więc
musieliśmy się wracać. Karol nie był zadowolony, ale uspokoiłam go, gładząc po
przedramieniu.
- Jak tam humor? – mruknął, niby studiując jakieś wykresy
na swoim laptopie.
- Może być – szepnęłam, uśmiechając się ukradkiem w jego
stronę.
- MAM! – Kuba wpadł do środka, zwycięsko unosząc w dłoni
małą torbę.
- Dobra, teraz już każdy ma wszystko? – Spiorunowałam dwóch
opóźniaczy wzrokiem, aż się skulili. – Jedziemy – zawołałam do kierowcy i
wetknęłam sobie słuchawki do uszu.
Przed nami prawie siedemset kilometrów, a na dobranoc
pierwszy koncert w Gdańsku, rozpoczynający się o 23. Postanowiłam trzymać się
wskazówek Karola i spać, kiedy tylko mogę.
- Zuza, wstawaj – usłyszałam cichy zachrypnięty głos przy
moim uchu. Wzdrygnęłam się i uderzyłam czołem o coś twardego, co po otwarciu
oczu okazało się być nosem Karola.
- Kurwa, zawsze musimy się czymś stuknąć – zaśmiałam się,
rozmasowując bolące miejsce. Oby nie było siniaka!
- Taa… Mamy postój, pomyślałem, że może coś zjemy… -
Spojrzał na mnie pytająco, z uniesionymi brwiami.
- Umieram z głodu! – Wyszczerzyłam się, podnosząc z
siedzenia.
Przy stacji benzynowej najczęściej są jakieś oblazłe bary,
albo take away’e z okropnym jedzeniem. Nasz kierowca wybrał jednak coś o wiele
lepszego – restaurację hotelową w środku lasu. Po rozprostowaniu nóg i
odetchnięciu świeżym powietrzem, z uśmiechem na twarzy weszłam do czarującego
holu. Całość przypominała wnętrze średniowiecznego zamku, kinkiety na ścianach
były na wzór małych latarenek ze świecą w środku. Ciemnoczerwone ściany z
mahoniową boazerią wyglądały jak zdjęte z jakiegoś planu filmowego, natomiast
sama sala jadalna przebiła wszystko. Małe dwuosobowe stoliki były poustawiane
wzdłuż ścian, odgrodzone parawanami w kolorze ciemnej czekolady. Ściany miały
odcień jasnego beżu, co kontrastowało z brązowym barem umiejscowionym
naprzeciwko wejścia. Kelnerka zaprowadziła nas do stolika i zaproponowała
picie. Cóż, musiałam przyznać, że trochę głupio poczułam się w trampkach i
ciepłym swetrze, przy kobiecie ubranej w długą spódnicę i gorset. Nie
omieszkała ona zlustrować od góry do dołu Karola, uśmiechając się przy tym
zjadliwie w moją stronę, jednak zignorowałam ją, dobrze wiedząc, że nie ma się
czym przejmować.
- Na co masz ochotę? – zamruczał brunet, przeglądając menu
oprawione w skórzaną okładkę.
- Coś ciepłego… - powiedziałam ziewając. Nie pogardziłabym
poduszką i kocem, ale wiedziałam, że zaledwie namiastka snu musi mi wystarczyć,
bo przede mną pracowita noc. – Kawę z mlekiem. I jarzynową. A potem może jakieś
mięsko, na deser… szarlotkę z lodami – zakończyłam.
- Poczekaj, muszę wyciągnąć notesik! – zaśmiał się, widząc
jak wertuję w szaleńczym tempie karty. – Widzę, że apetyt dopisuje? –
Uśmiechnął się cwaniacko.
- A żebyś wiedział! Mam nadzieję, że nie pójdzie w uda… -
Zmarszczyłam brwi i zrobiłam nietęgą minę, spoglądając w dół na swoje nogi.
- Bez obaw. Przy mnie wszystko idzie w biust. – Puścił mi
perskie oko, co skwitowałam jedynie wywróceniem oczu.
Reszta pobytu w restauracji minęła nam w kompanii ciętych
dowcipów i rumieńców za każdym razem, kiedy Karol mnie komplementował. A talent
i wyobraźnię miał naprawdę nieźle rozbudowaną, jak na faceta. Sielankowy
nastrój musiał jednak się skończyć, gdyż nigdzie nie widziałam Muszkieterów. Po
powrocie z toalety zaczęłam się nieco denerwować, co brunet zauważył niemal
natychmiast.
- Co jest, Mała? – Pogładził mnie uspokajająco po dłoni, na
co się wzdrygnęłam i odchrząknęłam, mając nadzieję, że mój głos nie zabrzmi
piskliwie.
- Nigdzie nie widziałam chłopaków… No a przecież też mieli
być tutaj, prawda? – Spojrzałam na niego wyczekująco, gdy oparł głowę na dłoni,
jakby próbując ułożyć to, co chciał mi powiedzieć.
- Widzisz, oni… są młodzi i jeszcze trochę postrzeleni,
próbują wszystkiego. Chcą być panami świata, mając nadzieję, że dzięki temu
problemy się rozwiążą.
- Co chcesz mi przez to powiedzieć, Karol?
- Ostatnio zaczęli jarać – mruknął pod nosem, przesuwając
szklankę z sokiem po stole w tę i z powrotem. – To nic groźnego, okazjonalnie,
a że teraz mają niezłego stresa przez trasę… Zuza, kiedy to się wymknie spod
kontroli, postawię ich do pionu.
- Skąd wiesz, czy już się nie wymknęło? – syknęłam, czując
jak wzbiera we mnie złość.
- Bo ich znam – rzucił od niechcenia.
- No chyba sobie żartujesz! Ja rozumiem, że się stresują,
ale to może być ich siłą, a nie palenie! Przecież będą otępiali, zapomną
jeszcze tekstów… Nie, nie, Karol, kurwa, co ty sobie myślałeś, przymykając na
to oczy? Przecież to nie przelewki! Walczymy o sponsorów, o nowy kontrakt, a ty
pozwalasz im się upalać bądź co nie bądź w godzinach pracy? – Westchnęłam,
mieszając kawę.
- Spokojnie, to ja im daję towar.
- Co?! – Otworzyłam usta z zaskoczenia. Że jak?
- Nie rozpaczaj. Chcesz coś jeszcze? – Wskazał brodą na mój
pusty talerz.
- Nie, dziękuję. – Spojrzałam na niego z wyrzutem, po czym
szybkim krokiem opuściłam restaurację.
Uśmiechnęłam się do kierowcy, który siedział na tarasie i
wróciwszy do busa, przykryłam się kocem i włączyłam muzykę.
Nie chciało mi się wierzyć, w głowie aż huczało od natłoku
informacji. Jadę w trasę jako asystentka managera, który daje swoim klientom
trawę, właściwie pokłóciłam się o tę pracę z przyjacielem… A przecież to
dopiero początek. Cholera, czy ja naprawdę pisałam się na coś takiego?
Spojrzałam w górę i zaczęłam machać rękoma, by wysuszyć gorzkie łzy. O wiele
bardziej wolałabym teraz siedzieć w mieszkaniu Kubiaka i oglądać jakieś
kabarety czy nawet mecze, cokolwiek, byleby dalej od tego mieszacza
wszystkiego, Karola. Wyciągnęłam Zetkę z kieszeni kurtki, chcąc zmienić utwór,
a ekran sam podświetlił się po nadejściu wiadomości. Michał!
Przepraszam, nie
powinienem był tak łatwo odpuścić, tylko czekać. Kiedy wrócisz, wytłumaczę Ci
całą sytuację, Zuzka…
Przecież nie musisz.
Każdy z nas ma swoje życie, mówiłam Ci to już. Ja pojechałam z właściwie nie
wiem kim w trasę, Ty masz swoje zabawki… niby tacy dorośli, a zachowują się jak
dzieci 8)
Co się stało?
Zaśmiałam się gorzko. Nie znał mnie zbyt długo, a jednak
doskonale wiedział, nawet w smsach, że coś nie gra.
Po prostu chyba zbyt
pochopnie podjęłam decyzję o tym wyjeździe, a, prawdę mówiąc, podniosłeś mi
jeszcze bardziej ciśnienie, wcześniej Karol i… oj, za bardzo przeżywam. Nerwy.
Dzisiaj pierwszy koncert, wiesz. Wszystko musi być dopięte na ostatni guzik
Nie zdążyłam dokończyć pisać, kiedy uśmiechnięta facjata
Kubiaka pojawiła się na wyświetlaczu.
- Halo? – pociągnęłam nosem, chcąc kupić sobie trochę
czasu.
- Zuza? Gdzie jesteś? Co on nawyprawiał, hm?
- Nic, właśnie piszę ci smsa, że wszystko w porządku… po
prostu denerwuję się, dzisiaj pierwszy koncert. Smutno mi było, bo się nie
pożegnaliśmy, a ja tak na ciebie naskoczyłam…
- Uwaliłem się w trzy dupy, trener mnie opieprzył… a ta
laska? Nie przypominaj mi, nawet nie wiem, jakim cudem pamiętałem adres, który
podawałem taksówkarzowi – zaśmiał się. – Zresztą ona też była w niezłym stanie,
podejrzewam, że mnie walnęła na kanapę, a sama zajęła sypialnię, no i dlatego
całe plecy mnie bolą niemiłosiernie… Pokutuję, Zuzka. – Słysząc jego skruszony
głos, nie mogłam się nie uśmiechnąć.
- Masz za swoje! Nieźle działała mi na nerwy… myślała, że
jestem twoją sprzątaczką! – prychnęłam, wspominając blond cizię.
- Działała na nerwy? A może raczej: byłaś zazdrosna? –
mruknął chropowatym głosem. Odsunęłam raptownie telefon od ucha, wmawiając
sobie, że pewnie ma chrypę po całonocnym piciu.
- O brwi odrysowane od szklanki? Raczej nie, mam swoje –
fuknęłam. Usłyszawszy cichy śmiech zasznurowałam usta, błądząc po nich palcami.
- Wiesz, odwiedzę cię w tej twojej pracy – rzucił niby
przypadkowo, a ja aż sapnęłam z wrażenia.
- Mamy dwadzieścia koncertów, więc do wyboru, panie Kubiak
– zaśmiałam się, spoglądając na naklejoną na ubranko tabletu rozpiskę koncertów
i telefonów organizatorów.
- Teraz nie mam wolnego weekendu, ale kto wie, może za
tydzień… - Usłyszałam jakieś głosy w tle, a zaraz potem trzaskanie drzwiami. –
Mała, muszę kończyć, ale odezwij się, jak już będziesz w hotelu, okej? –
Mogłabym przysiąc, że właśnie marszczy brwi ze sceptyczną miną.
- Tak, obiecuję. Pa.
Po rozmowie z Miśkiem nieco mi ulżyło, lecz nie było mi
dane nacieszyć się samotnością. Zaraz wszyscy zaczęli ładować się do środka, a
kiedy Karol zajął miejsce obok mnie, odwróciłam się do szyby i okryłam
szczelniej kocem, chcąc stworzyć między nami dodatkową barierę.
Gdańsk przywitał nas deszczem i burzowymi chmurami. Ach,
jakie to adekwatne do mojego nastroju! Po szybkim zakwaterowaniu chłopcy
ruszyli do klubu, by rozłożyć sprzęt – mieli grać jako pierwsi. Ja uległam
namowom Kuby i zostałam, dając sobie wmówić, że sami sobie poradzą i powinnam
odpocząć.
Wzięłam gorący prysznic i przebrałam się w czarne spodnie i
czerwoną muszkieterową koszulkę, a na ramiona narzuciłam jasną jeansową kurtkę.
Stwierdziłam, że kocie oczy dodadzą mi dziś odwagi. Ledwo skończyłam się
malować, a już dzwonił Karol, nakazując mi wyjść przed hotel. Czekał na mnie w
samochodzie.
- Pięknie wyglądasz, jak prawdziwa managerka – powitał mnie
z czarującym uśmiechem, zbyłam go jednak jednym spojrzeniem. Uniósł ręce nad
kierownicę w obronnym geście i ruszył.
Kierownikiem lokalu była urocza kobietka, nieco niższa ode
mnie. Zaprosiła mnie do swojego biura, w którym rozsiadłam się wygodnie na
ogromnym różowym fotelu, podczas gdy ona upewniła się, że soundcheck idzie
zgodnie z planem. Dostałam półmisek pełen domowych łakoci, które, jak
zapewniała, sama upiekła. Właściwie nie robiłam nic szczególnego… Do momentu,
gdy Karol wpadł zdyszany do pomieszczenia.
- No, na co czekasz? Idź, manager wytwórni przyjechał
sprawdzić, jak sobie radzimy, a paniusia wcina babcine drożdżóweczki! –
krzyknął, marszcząc brwi i jednocześnie grzebiąc w kieszeni skórzanej kurtki. Z
nerwów prawie upuściłam kubek na zawalone papierami biurko.
- Nie będę pracować, kiedy tak się do mnie odnosisz. Po
pierwsze, jestem kobietą, a ty, jak sądziłam do tej pory, gentlemanem, a po
drugie, to podobno ty jesteś „tym, który ogarnia chłopaków”, a ja tylko pomocą
– syknęłam, gdy już się podniosłam.
Zabrałam swoje rzeczy i zatrzasnęłam z hukiem drzwi, by po
kilku minutach zapewniać sympatycznego człowieka z wytwórni, że chłopcy radzą
sobie wyśmienicie, a ja, jako nowa asystentka, rozwijam się przy Karolu.
- DZIĘKUJEMY GDAŃSK!
Czekałam na te słowa prawie dwie godziny. Przez czas
pozostały do końca koncertu próbowałam przystopować opijanie pierwszego
występu, kontrolowałam chłopaków, poprzez chodzenie z nimi na fajkę – choćby i
co kwadrans. Nie wywinęli się, chcieli być uprzejmi. A ja w ten sposób zyskałam
całkowitą pewność, że nie popalają niczego, poza tytoniem. To mogłam jakoś
przełknąć.
Kiedy w końcu około czwartej dotarliśmy wszyscy do hotelu,
nie kłopotałam się prysznicem, czy nawet zmywaniem makijażu. Ściągnąwszy z
siebie ubrania, rzuciłam się w bieliźnie na wielkie łóżko, które okazało się
mega wygodnym przyjacielem. Sen przyszedł zadziwiająco szybko, a rano obudziłam
się rześka i wypoczęta. Myślałam, że będę miała chwilę dla siebie, jednak zaraz
sms od Karola zburzył mi cały porządek dnia.
Za 30min widzimy się
w restauracji na dole, trzeba omówić całą trasę z managerem i jednak to dziś
lecimy na Gdynię.
Przeraziła mnie dość oficjalna jak na mojego szefa forma
wiadomości, jednak nie roztrząsałam się nad tym, gdyż pół godziny to trochę za
mało, by doprowadzić się do stanu używalności, będąc ciągle w łóżku. Czasu
wystarczyło mi akurat na prysznic i ubranie się, więc by odciągnąć uwagę od
niepomalowanych oczu, na usta nałożyłam czerwoną szminkę. Biorąc ze sobą
wszystkie siły, zeszłam na dół.
- Witam najlepszą asystentkę w naszej wytwórni!
Sebastian powitał mnie z rozbrajającym uśmiechem. Aż
szkoda, że na jego palcu złowieszczo połyskiwała obrączka, a sam był starszy
ode mnie o 11 lat. Szybkie śniadanie, i interesy. Omówiliśmy każdy występ
trasy, po czym pożegnałam managera, którego Karol odwoził na lotnisko.
Atmosfera między mną a brunetem wyraźnie się pogorszyła od
czasu naszej „rozmowy” w gdyńskim klubie. Cóż, kiedyś musiało to nastąpić. Nie jestem
typem, który daje się wykorzystywać i nie miałam zamiaru tego ukrywać.
Szczególnie przed Karolem.
Koncerty w Gdyni, Słupsku, Darłowie i Koszalinie były
naprawdę udane, czego owocem były zaproszenia do klubów na przyszły rok.
Cieszyłam się, że mam swój udział w rozwijaniu skrzydeł formacji tak
różnorodnej jak moi chłopcy. Co prawda, kosztowało mnie to sporo nerwów,
aczkolwiek momenty, kiedy wszyscy byliśmy jak jedna, wielka, nieco dysfunkcyjna
rodzina, wynagradzały wszelkie niedogodności.
Z niecierpliwością czekałam na kołobrzeski koncert. Po nim
jeszcze Gorzów i na weekend do domu. Musiałam zrobić pranie, tęskniłam za
własnym łóżkiem, a okres zbliżał się nieubłaganie, więc humor również nie
dopisywał. Michał się nie odzywał, co dodatkowo pogarszało sprawę, bo ostatnio
przywykłam do wieczornego narzekania na zepsute odpływy w prysznicach i
hotelowe żarcie. A on mnie rozumiał, bo przecież w swojej pracy też podróżował
po różnych zakątkach świata.
Westchnąwszy, otworzyłam kolejnego Jacka w puszce. Hotelowe
barki, o tak, to było w każdym ośrodku! Przy facetach nauczyłam się pić. Na
pewno nie był to dobry nawyk, ale jakoś musiałam odreagować po stresującym
dniu. A wszystkie były pełne emocji, więc…
Moje ponure rozmyślania przerwało pukanie do drzwi.
- Nie ma mnie – jęknęłam, zerkając na zegarek.
- To ja.
- Dla ciebie szczególnie – warknęłam, mimo wszystko
odkluczając drzwi.
- A dlaczego?
- Ostatnio zwykliśmy rozmawiać na służbowe tematy, a ty
nagle postanawiasz odwiedzić mnie w środku nocy.
- Zuzia… - Karol spojrzał na mnie z góry, podchodząc
bliżej. – Przepraszam, nie powinienem był…
- Z przeprosinami spóźniłeś się o jakiś tydzień. –
Skrzyżowałam ręce na piersiach. Co nie było zbyt dobrym pomysłem, biorąc pod
uwagę fakt braku stanika.
- Jestem zwykłym facetem, który nie panuje często nad sobą,
szczególnie jeśli idzie o interesy i kobiety jednocześnie – mruknął,
zatrzymując się zaledwie kilka centymetrów ode mnie. Zdecydowanie naruszał moją
przestrzeń, jednak czy to pod wpływem kilku puszek alkoholu, czy karolowego
spojrzenia, nie przeszkadzało mi to.
- Kobiety mówisz…
- Tak. A szczególnie taką jedną. Ma burzę czarnych włosów
na głowie, a w głowie pełno skotłowanych myśli i szalonych pomysłów. Kojarzysz?
– Zmarszczył brwi, zbliżając się o krok, tym samym przylegając do mnie.
Przygryzłam dolną wargę, uśmiechając się.
- Chyba coś mi świta.
Pachniał żelem pod prysznic, nieodłącznymi papierosami i
wódką porzeczkową. Uniosłam wzrok do góry, bo im bliżej mnie był, tym bardziej
zauważalna była różnica wzrostu. Odgarnął zabłąkane kosmyki włosów do tyłu, by
zaraz potem objąć mnie w talii, po drodze rozplątując ręce ściśnięte na splocie
słonecznym. Zaskoczona, oparłam dłonie na jego klatce piersiowej, wciąż
wpatrując się w ciemne oczy, jak zahipnotyzowana. Nie wiedziałam, czego chcę,
ale doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, co zaraz się stanie. Kiedy nachylił
się jeszcze bardziej w moją stronę, przymknęłam oczy, delektując się chwilą.
Usłyszałam cichy śmiech, ale nie obchodziło mnie to za bardzo. Bo już całowałam
się z Karolem, który… no cóż, bardzo dobrze znał się na rzeczy. A kiedy
posadził mnie na komodzie, uprzednio zgarniając z niej moje pierdoły jednym
ruchem ręki, nie zwróciłam uwagi nawet na dzwoniący wielokrotnie telefon.
Cokolwiek to było, mogło poczekać. Liczyło się tu i teraz,
a ja od dawna nie czułam się tak samotnie, jak w ciągu tych minionych dwóch
tygodni.
Hello again. ;)